13. Koniec jest początkiem

108 4 0
                                    

Stuknięcia kopyt piątki naszych koni odbijały się rytmicznie, a pogoda nam sprzyjała - słońce miło grzało, gnaliśmy wraz z wiatrem. Wszyscy się uśmiechali, śmieli. Nie wierzyliśmy w to, co mieliśmy przed sobą. 

To był naprawdę on. Uciekał przed nami, a my wciągnęliśmy się w jego grę.

To było nieprawdopodobne! Niemożliwe!

Spełniający życzenia magiczny Jeleń. Tuż przede mną. Przed moim nosem. Na wyciągnięcie dłoni.

Wyobrażałam sobie minę Koriama i ojca, kiedy będę im o tym mówić. Postanowiłam, że zachowam teraz każdą emocję i myśl, jaka mknęła przez moją głową, mój umysł. Zapiszę, zapamiętam najlepiej, jak tylko będę mogła.

Mój wzrok i wzrok Edmunda nagle się spotkał. Widziałam, że nie dowierza temu, co się dzieje, zupełnie tak jak i ja. Jednocześnie był szczęśliwy. Myślę, że czuł się wolny. Czy tak właśnie wyglądał na morzu?

Zastanawiałam się teraz, kiedy ostatni raz czwórka władców wspólnie opuściła mury i robiła coś, co sprawiało im frajdę.

- Widzę go! - krzyknęła Zuzanna.

Wszyscy przyspieszyliśmy, nie chcąc dać mu za wygraną.

- Szybciej! - dodała Łucja.

Wciąż nie wiedziałam, czego tak naprawdę pragnę - jakie życzenie miałabym wypowiedzieć? A może spełni się tylko marzenie jednego z nas? Które z nas wtedy powinno to być?

Jechaliśmy teraz każdy za sobą, bo las zdawał się zwężać. Ścieśniać. Drzewa nachodziły na siebie i iskały nas ostrymi igiełkami. Przytulały się do siebie, gniotąc wręcz nas.

Nie wiedziałam już nawet, w której części lasów jestem, ale byłam zdecydowanie daleko od domu.

Powietrze tu smakowało inaczej.

Było coraz mniej miejsca i pewnym momencie byliśmy zmuszeni zejść z koni. Zostawiliśmy je i dobywając broni, ruszyliśmy biegiem przed siebie. 

Nasze śmiechy ucichły, a skupienie było teraz wręcz namacalne.

Las nas pochłaniał, kiedy udało mi się dostrzec Jelenia. Gnaliśmy przed siebie, starając się być jak najciszej, kiedy poczułam, że nic już nie kaleczy mojej skóry, ale miło ją otula.

To było jakby... futro?

Co jest?

Przestrzeni było coraz mniej i czułam, że zaczynam się dusić. Coś mnie do siebie przyciągało, porywało i nagle okazało się, że cała nasza piątka na siebie naciskała. Tłoczyliśmy się, deptaliśmy, opieraliśmy na siebie. Ktoś chyba nawet krzyczał, a może i szeptał.

Czy ja mdlałam? Co się ze mną działo?

Nie, to nie to.

Czułam się przytomna jak nigdy wcześniej. Pobudzona wręcz. Moje zmysły się ożywiły.

Chciałam dorwać tego Jelenia i wracać na Ker Paravel, a za kilka dni zobaczyć się z moją rodziną.


I wtedy wszyscy uderzyliśmy - ale nie o mocny, ziemisty grunt, ale drewnianą podłogę. 

Jęknęłam przeciągle z bólu, zdając sobie sprawę, że mój głos brzmi inaczej. 

Lżej. 

Młodziej. 

Mój umysł zaczął pracować na wyższych obrotach, ale czułam, że nie mogę tego, co przed chwilą. Coś traciłam. Próbowałam się skupić. Bardziej i silniej. 

Rozejrzałam się. Byłam w jakimś dziwnym pomieszczeniu. Wokół mnie na ziemi znajdowały się cztery sylwetki. To nie byli jednak władcy, tylko jakieś dzieci, ewentualnie nastolatkowie. 

Oparłam się dłonią o podłogę, chcąc wstać. 

Spojrzałam na nią. 

Była mniejsza. 

Mniejsza niż przed sekundą. 

Gdzie był mój miecz?

Miecz dziadka. 

Roślina z Petungi. 

Moje ubrania?

Miałam na sobie jakiś totalny dziwny strój. Co to w ogóle był za materiał? Co to za przygaszone kolory?

Co się do licha dzieje?

Wtedy przez drzwi wszedł jakiś starzec, którego białe włosy rozchodziły się na wszelkie strony. Czerwony szlafrok dosięgał do samej, zakurzonej ziemi.

- Co tu ma miejsce?! - krzyknął, patrząc na nas. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się tylko we mnie. - A panienka kim jest? - jego głos zdradzał teraz zaniepokojenie.

- Im...? - zapytał jeden z chłopaków, totalnie ignorując starszego mężczyznę. On również się na mnie patrzył. Teraz już każdy zostawił na mnie swój wzrok.

Chwila.

Ten głos.

Znałam ten głos.

Znałam też blond tych włosów, niebieskość oczu.

Piotr.

- Nie... - powiedział żałośnie brunet, łamiącym się głosem. 

Edmund?

Dwie dziewczyny patrzyły na mnie ze współczuciem i ze łzami w oczach. Na twarzy miały wypisane niezrozumienie.

Łucja i Zuzanna...

Dzieci.

Oni i ja.

Zaczęłam krzyczeć i zanosić się najgorętszym płaczem.

Żywot NiezwyciężonejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz