26

52 8 1
                                    

– Chyba zacznę palić – stwierdziła Leona cicho, patrząc jak Shanks się od nich oddala, zapadając się bardziej we fotelu, naciągając na ramiona koc, zakrywając się, mając ręce na podłokietnikach. Czuła się trochę jak król. Przeciągnięty za kłaki przez sale tronową, wyrzygany przez własnego kota, ale jednak król.

– Po prostu zrobię ci herbaty – powiedziała Belly, która skończyła zajmować się Leony obrażeniami, podnosząc się do pozycji stojącej, cicho narzekając na stare kości, lekko się rozciągają. 

– Kawy – rzuciła Leona, patrząc jak Belly odchodzi w stronę najbliższego pirackiego statku.

– Nie, herbatka, meliska leci do pani – powiedziała przez ramie Belly, lekko machając dłonią, na co Leona jęknęła, odchylając głowę do tyłu.

– Czemu to babsko musi być tak uparte – wymamrotała Leona, po czym przemknęła na chwile oczy.

     Po chwili je otworzyła, patrząc na Vincenta stojącego przy niej parę kroków dalej, który jako jedyny był teraz przy niej, mając z nią widok na pozostałości pola bitwy.

– Więc – powiedziała, i westchnęła cicho. – Jak sytuacja?

– Brak straty w naszych ludziach, trzymaliśmy się z tyłu jak kazałaś. Paru rannych, wyliżą się. Uszkodzeniami statku już się zajmują. – mówił spokojnie Vincent, stojąc przy jej boku ze skrzyżowanymi rękami za plecami. – Całkiem sporo żołnierzy się zbuntowało. Cały oddział Mak poszedł za nim, wielu z innych oddziałów się przyłączyło.

– Jak wielu? – przerwała mu, opierając brodę na dłoni, w zamyśleniu stukając palcami o podłokietnik.

– Robimy dokładny spis, narazie naliczyliśmy 1 652 ludzi – powiedział Vincent, na co Leona spojrzała na niego zaskoczona.

– Prawie dwa tysiące i jeszcze nie skończyliście – mruknęła pod nosem, powtarzając w głowie tą liczbę. – To duża liczba osób.

– To jak z domino. Wystarczy pchnąć, by reszta się posypała – stwierdził Vincent, jego fiołkowe oczy utkwione w otoczeniu, kiedy patrzył na ruch na polu bitwy, kiedy wszyscy czymś się zajmowali, czy to rannymi czy to zbieranie ciał zmarłych.

– Coś w tym jest – mruknęła, bardziej rozkładając się w fotelu, jej wzrok podążył za wzrokiem Vincenta.

– Toru i Haruka chcieli się z tobą zobaczyć – powiedział nagle Vincent.

– O niee – mruknęła z westchnięciem Leona, przymykając i odchylając głowę do tyłu. – Przecież Haruka mnie zabije jak zobaczy mój stan. A Toru...cóż, to Toru.

– Nie martw się, zająłem Haruke w kuchni, więc nie przyjdzie. A Toru pomaga przy naprawach statków, może przeżyje – stwierdził Vincent, lekko uśmiechając się kiedy powiedział o Toru. 

     Leona wypuściła powietrze z ulgi. 

– Bardzo dobrze. Zajmuj ich. Niech mnie zobaczą za jakieś dwa miesiące.

– Wiesz że to niemożliwe...

– Mam tą cholerną melisę! – zawołała Belly, szybko zmniejszając dystans między nimi, niosąc w dłoni kubek z naparem, mając zmarszczone brwi. – Przez tyle rzeczy musiałam przejść, żeby znaleźć choć trochę melisy. Jakim cudem piraci mogą walczyć z nami, mając tyle alkoholu? Dosłownie nawet jedzenia nie mają tak dużo, co jest nie tak z ich żołądkiem – marudziła Belly, żwawym krokiem podchodząc i podając kubek Leonie.

– Zakładam że wszystko jest z nimi nie tak – mruknęła Leona, biorąc kubek z małym ,,dzięki'', dmuchając lekko w napar i biorąc łyka. – Poparzyłam sobie język. Trzeba było jednak zapalić sobie papieroska – wymamrotała, wystawiając lekko język, chuchając.

Marynarz || One PieceWhere stories live. Discover now