Rozdział 22

189 21 40
                                    

Kai uśmiechnął się Skylor, która wciąż opierała się o niego. Na wpół leżeli, przytulając się, na tyle, na ile pozwalał im stan Kai'a.

- Jesteś naprawdę nieodpowiedzialny - odezwała się w końcu dziewczyna, zagłuszając tym samym komfortową pomiędzy nimi ciszę. - Mogłeś zginąć. Nya byłaby załamana... - spojrzała na niego smutno, odrywając się od jego boku. Kai początkowo myślał, co ma na to odpowiedzieć, jednakże rudowłosa, wyprzedziła go. - Następnym razem, urwę ci jaja. - Co się stało? - zapytała zmartwiona, widząc, iż z jej przyjacielem jest wyraźnie coś nie tak. Uciekał myślami, nie reagował. Więc Skylor stwierdziła, że siedzenie w ciszy nie jest wcale takim złym pomysłem. Choć podejrzewała, co mogło mieć wpływ na aktualny zły humor szatyna.

- Po prostu myślę o Cole'u - wyjaśnił jej, przejeżdżając zdrową ręką po swojej twarzy i wzdychając głośno. Na jego imię, rozluźniona twarz kobiety, przyjęła grymas niezadowolenia.

- Nie myśl o nim narazie, proszę - ułożyła dłoń na jego klatce piersiowej, chcąc wyczuć bicie jego serce. Tak, jakby chciała się upewnić, że jej przyjaciel wciąż żyje, jest tu z nią. - Zajmij się w końcu sobą...

- Nie chce tylko ciągle myśleć o sobie - powiedział twardo, bez większych emocji. - Zawsze mówią, że to ja jestem samolubny. Myślę tylko o własnym tyłku - spojrzał na nią pustym wzrokiem. - Staram się jak mogę, by mnie za takie nie brano. Nie chcę być zadufanym w sobie egoistą - zaczął tłumaczyć, a jej samej zrobiło się smutno. Wbrew wszystkiemu, musiała przyznać mu rację. Zawsze uważano go za idiotę; dupka, który zajmuje się wyłącznie sobą i swoimi interesami i jeżeli coś nie działa na jego korzyść - zwyczajnie nie bierze w tym udziału.

- Ja wiem, jaki naprawdę jesteś - docisnęła palce do koszulki, dając jednocześnie znać, że ona przy nim jest. - Pamiętaj, że zawsze masz mnie - zapewniła go.

- Dziękuję - uśmiechnął się blado, mało przekonująco. Lecz tamta, aby zbytnio nie najeżdżać na Kai'a, postanowiła go więcej nie męczyć.

- Wujek Kai! - blond czupryna zmaterializowała się w pomieszczeniu, krzycząc radośnie.

Lloyd podbiegł do łóżka, na którym siedzieli Kai wraz ze Skylor. Garmadon opierał się o framugę drzwi, patrząc z szerokim uśmiechem na Smitha. Rudowłosa odsunęła się, dając młodszemu chłopakowi dostęp do jego ojca chrzestnego i stanęła obok Lorda, witając się z nim uściskiem.

- Lloyd, jak ty wyrosłeś - wystawił ręce w stronę chrześniaka, ruchem dłoni zachęcając do uścisku. Blondyn ze łzami szczęścia w zielonych tęczówkach, niczym strzała wpadł w objęcia mężczyzny, oplatając jego szyję. Oczywiście, starał się uważać na bandaż, by nie przysporzyć mu bólu. Wtulił policzek w zagłębienie jego szyi. Zdrową dłonią, szatyn zaczął masować plecy Lloyd'a. Był przeszczęśliwy. Udało mu się nawet zapomnieć o problemach, związanych z Cole'm i jego osobą. Niezwykle brakowało mu jego chrześniaka i bardzo za nim tęsknił. Nie mieli okazji się ze sobą kontaktować przez ostatnie parę tygodni. Nie odsuwali się od siebie, wręcz przeciwnie. Blondyn przylgnął do niego na dobre. Nie żeby Kai chciał go puszczać, bo wcale nie miał na to ochoty. Siedemnastolatek prawie, że wpakował mu się na kolana, przyciskając do niego każdy skrawek swojego ciała, gdzie tylko znalazł miejsce. Lord odepchnął się od framugi i zaczął iść w ich stronę. Skylor przeprosiła, mówiąc, iż musi załatwić pewną sprawę i nie chce im przeszkadzać. Mężczyzna przysunął sobie krzesło do łóżka, uśmiechając się ciepło to chłopaka.

- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę, synu - patrzył na niego, jakby nie dowierzał, że ten po tylu wydarzeniach, jeszcze żyje. W dodatku, przytulając jego syna, który za żadne skarby nie chciał puścić wujka. Swojego ulubionego, jak to młody miał w zwyczaju podkreślać. Wujek Zane był trochę... Sztywny. Głównie grał z nim w szachy i opowiadał coś o rzeczach, związanych z komputerami i jakimiś programami, a które Lloyd'a niespecjalnie interesowały. Za to Kai, jak na wyluzowanego chrzestnego przystało, zabierał blondyna na nocne wyścigi samochodowe. Oczywiście nie tylko. Czasem ścigali się również na motorach. Młodemu Garmadonowi nieraz przyszło oglądać, jak Smith wygrywa parę takich wyścigów. Często również wymykali się w nocy, aby trafić do miejsca, gdzie odbywają się nie do końca legalne walki s klatkach. W sumie, nie dziwił się. Większość atrakcji, jakie fundował mu Kai, może i nie były nudne, bo naprawdę uwielbiał spędzać z nim czas w ten sposób, lecz musiał powiedzieć, że rozrywki te były nie do końca zgodne z obowiązującym prawem.

Rzecz jasna, mieli oni parę normalnych i "grzecznych" opcji, jak trenowanie wspólnie boksu, granie w gry na konsoli lub po prostu zwykła gra w różne sporty, typu piłka nożna bądź kosz na pobliskim boisku. Nieraz również, szatyn proponował Garmadonowi, iż zabierze jego pierworodnego na weekendowy wypad poza miasto, na co mężczyzna oczywiście się zgadzał. Jeździł wtedy z nim do nowoczesnych i najlepszych salonów gier, jakie tylko znał. Parę razy byli w klubie i jeśli zielonooki miał być szczery - naprawdę bardzo podobało mu się takie życie u boku Kai'a. Zazdrościł Nyi, że jest ona jego biologiczną siostrą. Ją również starał się rozpieszczać, na tyle, ile dawał radę. Spełnił jej największe marzenie o wypadzie nad morze, spanie pod namiotem oraz wiele innych, podobnych rzeczy.

Zawsze starał się, by Nya oraz Lloyd mieli jak najlepsze dzieciństwo. Czasem bawili się we trójkę, a czasem - oddzielnie. Brunetka nie była przekonana do boksu i wyścigów, a zielonookiemu chłopakowi nie przypadło do gustu malowanie sobie nawzajem paznokci i oglądanie kreskówek typowo dla dziewczyn, gdyż sam ten typ filmów animowanych uwielbiał. Do chwili obecnej, Kai'owi zostały resztki czarnego, niemalże do końca zdrapanego, czarnego lakieru na płytce paznokci.

- Również się cieszę - złożył szybki pocałunek na głowie Lloyd'a, pośród jego bujnych włosów rozrzuconych w każdą możliwą stronę.

♧︎︎︎

- To chyba twoje - Morro uniósł głowę znad książki. Leżał w swoim łóżku, dochodząc do siebie. Nas nim stała Skylor, wyciągając przed siebie rękę, trzymając w niej jakiś mały przedmiot. Czarnowłosy przyjrzał się i dostrzegł, iż jest to jego sygnet z napisem znakomitość, jaki kiedyś zlecił wygrawerować. Zostawił go w posesji Garmadona, podczas ucieczki, a o którym zapomniał.

- Nie myślałem, że jeszcze kiedyś go zobaczę - zaśmiał się, na co tamta odpowiedziała uśmiechem. - Siadaj - wskazał głową na fotel. - Raczej nie masz nic do roboty, a ja potrzebuję towarzystwa, bo inaczej czuję, że zacznę gadać ze ścianami - Skylor zaczęła się śmiać, aczkolwiek usiadła spokojnie. - Mów, jaki masz plan na randkę z Tox - poruszył brwiami, odkładając lekturę na szafkę obok.

♧︎︎︎

- Jaaay... - Cole przechadzał się po korytarzach, niosąc ze sobą swoją broń. Nawoływał Walker'a, przedłużając samogłoskę jego imienia. : Jay, nie chowaj się - mówił głośno. Wciąż był pod wpływem różnych środków, lecz jego głos był coraz bardzie wyraźny i zrozumiały. - Chodź tu, dupku - zakręcił się wokół własnej osi, o mało nie lądując na posadzce. Zachwiał się, aczkolwiek po chwili znów zaczął iść.

- Czego chcesz? - rudzielec wyszedł zza rogu. Obleciał niespokojnym spojrzeniem posturę, kiedy to dostrzegł broń.

- A tak tylko przypomnieć ci czy powiedział w końcu swojej ukochanej, że zabiłeś jej rodziców - przekręcił głowę, a czarne kosmyki włosów wpadły mu do oczu.

- Miałem wtedy 8 lat, byłem głupi i... - urwał, kiedy zauważył za Brookstone'm Nye, która przyjechała aby sprawdzić, co z Kai'em. Stała, jak wryta, słysząc ich rozmowę.

- A mówił ci ktoś, że dzieciom bronią się bawić nie wolno? - zacmokał, ignorując młodszą dziewczynę za jego plecami. - Nikt nie uczył cię, że do samochodów się nie strzela? - odwrócił się do niej. - Jest twój - i zaczął kierować się spowrotem do swojego pokoju.

♧︎︎︎

Ten no ten, kochacie mnie, prawda 😅?
(Nie możecie mnie zabić, bo nie będzie rozdziału)
Kai w roli starszego brata dla Lloyd'a to moja religia>>>

Taca na opinie --->___________

[1187 słów]

Pozdrawiam,

~ Wasz Pokemon<3

𝖬𝗈𝗋𝖽𝖾𝗋𝖼𝗓𝖾 𝗎𝖼𝗓𝗎𝖼𝗂𝖾 || 𝖫𝖺𝗏𝖺𝗌𝗁𝗂𝗉𝗉𝗂𝗇𝗀Where stories live. Discover now