Rozdział 10.

1.2K 60 21
                                    

– Olivia długo jeszcze?! – wydarł się Tony, a ja wyleciałam z garderoby do jego pokoju jak poparzona, zakładając drugiego kolczyka.

– Muszę jakoś tam wyglądać skoro nie mogę się inteligencją i sprytem pochwalić. Mogę być głupia, ale nie brzydka. – jęknęłam wychodząc z jego pokoju, a chłopak ruszył za mną. Godzinę wcześniej zadzwonił Luther z zaproszeniem na lunch do klubu golfowego, więc mieliśmy nie wiele czasu na ogarnięcie się.

Wyszliśmy z domu, a chłopak wyprzedził mnie i otworzył mi drzwi pasażera.

– Mam ręce, więc mogę ja tobie otwierać drzwi, księżniczko. – stwierdziłam, wsiadając, a chłopak nachylił się na sekundę.

– Nie. – i zamknął drzwi, ale ja się pochyliłam w bok, by mimo wszystko otworzyć drzwi kierowcy, na co chłopak pokręcił zrezygnowany głową z małym uśmiechem i wsiadł. Chyba jak na ten moment najmilsza nasza interakcja od przyjazdu tutaj. Jechaliśmy w ciszy, aż dojechaliśmy na miejsce. Wysiedliśmy i pomaszerowaliśmy do wejścia do sporego białego budynku. Rozglądając się ujrzałam napis restauracja, więc wskazałam na oszklone drzwi, a Tony w oka mgnieniu tam ruszył znowu otwierając mi drzwi.

Przy dużej panoramie z widokiem na golfistów kopiących kijkami w małe piłeczki siedziały nasze cele. Powędrowaliśmy do nich i przywitaliśmy się, aby po chwili usiąść przy ich stoliku. Od razu zwróciłam uwagę na Włocha, który dziś wyjątkowo się nawet nie uśmiechał.

– Skoro jesteśmy wszyscy razem i jako że zmarł Norman, chciałbym uczcić minutą ciszy jego pamięć – uznał, wstając.

– Ale ty się na pierwszym spotkaniu z nim wyzywałeś – zauważył Rod, poprawiając swoje okulary.

– Wiele się od tamtego momentu zmieniło. Norman był moim powiernikiem, przyjacielem. – mówił, trzymając się za serce, a ja rzuciłam dziwne spojrzenie do Tony'ego, który tak samo jak ja nie rozumiał. Mężczyzna w ciszy postał tak z minutę, aż w końcu usiadł wzdychając.

– W każdym razie to co stało się Normanowi jest jak najbardziej przykre, ale nie po to się zebraliśmy – rozpoczął Ian, nalewając sobie do szklanki wodę, a następnie dodał: – Co się sanie z wkładem Normana? Dał wam w końcu dwieście broni na pierwszym spotkaniu. 

– Broń jest w drodze z Francji do Stanów Zjednoczonych, więc jak na razie czekamy na przesyłkę, a za ich sprzedaż pieniądze damy ich organizacji. – skłamałam z uśmiechem.

– Nie wiadomo jeszcze co się stanie z organizacją Normana po jego śmierci. W końcu Francuz nie ma żadnego następcy. – zaznaczył Rod, a kosmyki rudych włosów wpadły mu na oczy.

Przemądrzała ruda siksa.

– Wtedy pieniądze rozdzielimy między nami. – kłamał jak z nut Tony, a pozostali łapali to jak pelikany.

***

Po dwóch godzinach omawiania jakiś nudnych kwestii współpracy, w końcu Rod postanowił nas zaprosić do siebie, momentalnie spojrzałam na Harrisa, który palcami pod stołem pokazał mi pistolet, a ja przytaknęłam delikatnie, dając mu znać że mam go przy sobie. Chłopak uśmiechnął się delikatnie, a następnie powiedział, że przyjmujemy zaproszenie. Zapłaciliśmy za obiad i ruszyliśmy całą grupą do aut.

– Pozbywamy się dziś Roda? – zagadnęłam, zatrzaskując drzwi samochodu.

– Tak, mamy idealną okazję zanim zacznie mówić o swoich podejrzeniach innym. Może nam pokrzyżować wszystkie plany. – twierdził, odpalając silnik i wyjeżdżając z parkingu za innymi wozami. – Musimy obmyśleć jak go zabić.

Dreams Come TrueWhere stories live. Discover now