Gdy radosna część rodziny pojechała na lotnisko, a powietrze wypełniło się wystarczającą ilością smutku, polarowe zawiniątko przerwało serialowy maraton. Zwlokło się na dół, by łaknąć ciszy, spokoju i niezdrowych węglowodanów.
— Będę dzisiaj ponura jak zwykle – zarządziła Julia. – Ale najpierw coś zjem. Jestem taka głodna! A to co? – Przystanęła zdezorientowana koło wyspy kuchennej. – Zapomnieli czegoś? – zapytała, łapiąc za pudełko. – „Ciasto DIY – malinowa księżniczka/ponuraczka* z masą krówkową. *Niewłaściwe skreślić!" – przeczytała pokraczne literki brata. Obróciła w dłoniach kartonik, zajrzała do środka i wysypała na blat folijki z idealnie odmierzonymi składnikami. – I jeszcze przepis po francusku? Aleś ty zabawny, Pawlito. Pff, nie ma mowy. Moje naleśniki same się nie zjedzą – oznajmiła, nim otworzyła lodówkę. – Zjadły się? Co jest?!
Nagle stanęła jak wryta. Dwugodzinne dramaty znad Bosforu miały się nijak do tego prawdziwego, który rozgrywał się w jej żołądku. Na widok prawie pustych półek Julia wydała z siebie tylko głośny pomruk niezadowolenia.
— A żelki? – Zajrzała do szafki. – Nie... To może chociaż marcepan? Pierniki? Krówki? – Przetrzepała spiżarkę. – Wszystko zjedzone! – rzuciła rozzłoszczoną miną ku pustej jadalni.
Po nieudanych łowach wydeptała w puchatym dywanie ścieżkę rozdrażnienia. A potem z rezygnacją zatrzymała się przy stole i utkwiła wzrok w kilku nadprogramowych drobiazgach.
Słowniczek polsko-francuski, plecak, rękawice kuchenne i te na niskie temperatury. Wszystko to porzucone jakby w pośpiechu. Naznaczone domysłami. Niezapakowane. Nieprzyozdobione ani jedną wstążką. Niewręczone i niegodne, by nazywać je prezentami. Nie narzucały sposobu spędzania tego dnia. Dawały wybór i doprowadzały do szału.
— Tylko odległość was ratuje... – Złapała za telefon, by dać upust swojej złości. Ale nagle nadeszła wiadomość. – Albo i nie... Bilet do Paryża? – przeczytała z zawahaniem. – Wy tak na serio? Nie, nie, nie, nie. Nie ma mowy. Nie wciągniesz mnie w to, Pawlito – Pogroziła palcem urządzeniu. – Wiktoria? – zapytała samą siebie, gdy powiększyła zdjęcie. Zrzuciła koc, a w jej sylwetkę wkradła się niepewność. – Miałaś być na Krecie! – Zrobiła krok w stronę wycieczki. – Dlaczego poleciała z nimi? Nie zostawię tak tego – Zrobiła ruch, by zamówić przejazd na lotnisko. – A co jeśli Pawlito wiedział, że to mnie przekona? – Cofnęła się i objęła wzrokiem ciasto. Boksując się z myślami i narastającym uczuciem głodu, przyłożyła palce obydwu rąk do skroni. – Nie, nie dam się nabrać. Zamówię pizzę! – Odwróciła się znów ku urządzeniu. – Co? Apka nie działa?! I ty przeciwko mnie?! – Opadła na krzesło i zniechęcona przytknęła czoło do blatu. – No cóż, wygląda na to, że umrę z głodu.
Żołądek wyraził głośny sprzeciw po raz kolejny.
— Jak się pośpieszę to jeszcze zdążę. A niech ci będzie! Wygrałeś.
Zapakowała plecak. Zarzuciła na siebie krótki płaszcz z peleryną. W połowie szary, w połowie w kratę. Na nogi włożyła czarne muszkieterki. Na głowę oliwkowy beret. A na twarz minę, że doskonale wie co robi.
Wkroczyła w mrok nieoświetlonej ulicy. Z zapałem w oczach i z „bonjour" na języku rozglądała się za zamówionym transportem.
— Dobry wieczór, panno Julianno! – odezwał się znajomy głos, a Warszawska aż podskoczyła. – Uuu! Tu jestem, na dachu!
— Ferro?
— Dostałaś trampki? – zapytał, gdy zeskoczył z garażu i znalazł się tuż przed twarzą Julii. W oczekiwaniu na odpowiedź, zbadał ją wzrokiem – ciekawskim, nachalnym i nieco oczarowanym.
![](https://img.wattpad.com/cover/316563389-288-k258806.jpg)
YOU ARE READING
Julianna
RomanceOna, nikt na 17 lewelu, nigdy nie miała życia. On, włoski snowboardzista, właśnie je stracił. Oboje niewidzialni dla świata, zauważyli się, kiedy najbardziej tego potrzebowali. Julianna Warszawska zrzuca piżamę, by stawić czoła wrogom w swoim modowy...