Rozdział 6

120 51 0
                                    

Dom pachnący choinką, piernikiem i cynamonem to pierwsze skojarzenia Mariki dotyczące świąt Bożego Narodzenia. Po śmierci jej matki i przeprowadzce do Anglii, Robert postanowił kontynuować pewne tradycje pochodzące z jej kraju. Zrobił to dla swojej córki, dla której ten czas był szczególnie trudny. Wspólne pieczenie pierników, a nawet nieporadne lepienie uszek i pierogów to coś, czego dziewczyna nie może się doczekać. A pociąg, jak na złość, wlecze się niemiłosiernie.

To Skye nalegała, by wróciły w rodzinne strony tym środkiem transportu, choć jej ojciec zaoferował, że po nie przyjedzie. Uznała to za znakomitą okazję do przeżycia kolejnej wspólnej przygody, a one uległy. Obładowane torbami dotarły do stacji, choć mogły siedzieć wygodnie w samochodzie i skrócić czas podróży o połowę.

Droga upływa na pogawędkach o jedzeniu, za którym tak bardzo tęsknią, wygodnych łóżkach i spaniu bez zrywania się o świcie. Choć co do tego Marika ma wątpliwości. Chłopcy to ranne ptaszki i z pewnością nie będzie potrzebowała budzika, by wstać, zanim wzejdzie słońce. Ale jedno musi przyznać: tęskni za tymi łobuzami.

Ich pojawienie się w domu odwróciło jej życie do góry nogami. Dotychczas każdą wolną chwilę spędzała na swój sposób, aż nagle, z dnia na dzień, jej rodzina powiększyła się o kolejne cztery osoby. Nie było rozmów przygotowujących ją do tego, żadnych wzmianek, nic. Po prostu się pojawili: przerażona szatynka z niemowlakiem na rękach i dwaj chłopcy uczepieni jej nóg.

Lata mijały, Marika dorastała, a wyjaśnienia wciąż nie nadchodziły. Z czasem przestała dociekać. Nauczyła się dzielić wszystkim, co ma. Wolne wieczory często wolała spędzać z chłopcami, a zdarzało się nawet, że zarywała noce, gdy Polly padała ze zmęczenia.

Ale nie zawsze tak było. Buntowała się, szczególnie na początku. Nie jakoś dramatycznie, ale pyskówki i trzaskanie drzwiami były na porządku dziennym. Największe pretensje miała do Polly, choć ta, nigdy nie zrobiła nic, by urazić nastolatkę. Dopiero kolejny wybuch złości, w którym wykrzyczała kobiecie, że ta nigdy nie zastąpi jej matki, przerodził się w szczerą rozmowę. Marika długo potem wstydziła się swoich słów i zachowania. Po tym zdarzeniu sytuacja w domu się ustabilizowała.

- Marika! - Rozlega się krzyk, ściągający uwagę wszystkich na peronie. Dziewczyna wychodzi z pociągu i rozgląda się w poszukiwaniu właściciela głosu.

- Patrick! Co ty tu robisz? - Odstawia torby na ziemię i kuca, by wziąć w objęcia ośmioletniego chłopca. Ten, z uśmiechem od ucha do ucha, oplata ręce wokół jej szyi.

- Jak tylko dowiedział się, że po was jadę, czatował przy samochodzie kilka godzin. Musiałem go zabrać.

- David? A co ty tu robisz? - Wyrywa się z ust Emily.

- Nie sądziłaś chyba, siostrzyczko, że pozwolę ci tłuc się autobusem z tymi wszystkimi walizkami. - Dziewczyna w odpowiedzi wzdycha z ulgą i upuszcza bagaże tam, gdzie stoi.

- Dobra, dobra! Zrozumiałam - mówi Skye. - Ale musicie przyznać, że było nam to potrzebne. Ostatnie kilka tygodni zwyczajnie sie mijałysmy. Skupiłyśmy się na projektach, nie mając w ogóle czasu dla siebie. Od tygodnia nie piłyśmy wspólnie kawy!

- David powiedział, że zajedziemy do kawiarni i będę mógł napić się gorącej czekolady i wybrać sobie ciasto - wtrąca chłopiec.

- To miała być niespodzianka - dodaje mężczyzna, mierzwiąc mu włosy. - No i znając Em - zwraca się do dziewczyn - z pewnością na stację dotarłyście w ostatniej chwili.

Nie myli się. Rzeczywiście niewiele brakowało, by spóźniły się na pociąg.

- To co, idziemy? Czekolada sama się nie wypije - podsumowuje Patrick, a wszyscy wybuchają śmiechem.

Tajemnice GlenmoreWhere stories live. Discover now