⊱ Rozdział 15 ⊰

263 57 43
                                    


#nicilosuwatt

˚**✿❀༓❀✿**˚


Nad górami wstawał świt. Kilka ptaków kołowało na nieboskłonie, podnosząc rozdzierający skrzek, niosący się echem ku porastającym wzgórza lasom.

Chłodny wiatr przemykał krętymi ścieżkami, trącając drobne kamyczki, wznosząc wiry kurzu i podrażniając okoliczne rzeki, które płynęły niespokojnie, parując i wznosząc całun mgły.

Pośród niej przemknęły dwie, odziane na czarno postacie. Ich twarze zakrywała ciemna chusta, włosy miały związane w kok, a w prawej dłoni dzierżyły haladabry. Przeskakiwały z drzewa na drzewo lekkie jak ptasie pióra, nie pozostawiając po sobie najmniejszego hałasu, który mógłby zdradzić ich położenie pałacowym patrolom księcia Heidiego. Te zaś krążyły po całym wzgórzu, tropiąc ich ślad.

Nie, adepci Lu Dongbina nie pozwoliliby sobie na taki błąd. Szkoleni od dziecka w kultywacji, wiedzieli, jak obejść żołnierzy, choć w sercu czuli gorycz na myśl, że nie odnaleziono Lotosowego Miecza.

Ich mistrz będzie niepocieszony.

Wkrótce dotarli na zieloną grań. Po szarym niebie płynęły chmury, z południa nadciągał siarczysty wiatr, ale przynajmniej zostawili za sobą tereny Północnego Szczytu.

Dali sobie niemo znak, by ruszać dalej, gdy wtem coś zaatakowało ich, ukryte zza pobliską skałą.

Cichy okrzyk jednego z adeptów zamarł w ustach, nim na dobre uleciał w powietrze. Haldabry poszły w ruch, lecz szybko okazało się, że napastnik nie jest bytem materialnym. Poruszał się szybko jak dym i jak dym wyglądał.

Ciemny, nieregularny oraz poszarpany kształt podzielił się na trzy części i każda z nich uderzyła w jednego z adeptów, powalając ich na ziemię. Biedacy krztusili się konwulsyjnie z szeroko otwartymi oczami, gdy dym brutalnie wdarł się im do gardła.

Potem zapadła cisza. Jedynie stary myszołów zatoczył krąg na niebie, spoglądając ku leżącym obojętnym wzrokiem.

Nagle w oczach jednego z nich zamigotało zielonkawe światło niczym jasny punkt na morzu ciemności. Wkrótce młodzieniec wstał, a jego śladem poszli dwaj pozostali.

Wyciągnęli ręce, przyglądając się sobie z ciekawością.

Jakże dziwnie było mieć ciała.

Jakże niezgrabne wydawały się kończyny.

Jakże ciężka była ta materialna powłoka.

Formy czuły konsternacje i zafascynowanie, nie mogły jednak poświęcić im zbyt dużo uwagi. Czas naglił. Miały zadanie do wykonania.

»» ──────ஓ๑♥๑ஓ ────── ««

Dolę zbudziło gwałtowne rozsunięcie drzwi przez jednego z wartowników, czuwających całą noc przy pawilonie dziewczyny. Nastał ranek. Słońce wdarło się do środka, uwidaczniając drobiny kurzu, wirujące w powietrzu. Mimo to nie zrobiło się nawet odrobine cieplej. Noce na Północnym szczycie były zimne i wietrzne, a węgle w piecyku pod łóżkiem zdążyły się dawno wypalić. Nikt nie kłopotał się, by nanieść nowych.

Nic dziwnego, że porządnie zmarzła, a otwarte drzwi napuściły jeszcze więcej zimnego powietrza.

Naciągnęła na siebie kołdrę i otuliła nią jak kokonem.

Próbowała rozmasować skostniałe z zimna stopy, lecz bez większego rezultatu.

Nagle ktoś wszedł do środka. Nie była to Tan Lin, ku rozczarowaniu Doli, lecz starsza bogunka o ciastowatej, napuchniętej twarzy. Miała uszy wielkie jak słoń, a do tego szponiaste palce, zakończone ostrymi pazurami, połyskującymi metaliczną czerwienią. Najgorsze były jednak dwa zębiska, wyrastające z dolnej szczęki. Wielkie jak szable, zawijały się w kierunku policzków kobiety.

NICI LOSUWhere stories live. Discover now