6. Pierwszy świat

58 5 2
                                    

Alice uderzyła ciałem w starą skrzynię, która pod naciskiem jej ciała roztrzaskała się. Sapphire za to wylądowała obok na równych nogach, trochę się chwiejąc, mimo to uśmiechała się. Nie obejrzała się na wystającą ze skrzyni Gryfonkę, będąc zbyt zajętą podziwianiem widoku przed nią. Gdziekolwiek wylądowały, z pewnością nie były w Wielkiej Brytanii, a już na pewno to nie był ich świat. Jednak Sapphire nie rozpoznawała go ze swoich podróży.

Znajdowały się na jakimś wzniesieniu, a pod nimi rozciągało się piękne miasto rozświetlone milionem świateł. Znad miasta wyrastały trzy wysokie szczyty, nad którymi swój blask roztaczały trzy jaskrawe gwiazdy. Sapphire wyciągnęła ku nim rękę, jakby próbowała ich dosięgnąć.

— Gdzie my, u licha, jesteśmy? — sapnęła Alice, strzepując z siebie kurz. — To z pewnością nie jest Hogwart.

— Mówiłam, że da się tak łatwo tym sterować... Aby dotrzeć to wybranego miejsca, musisz czasem przejść kilka pośrednich — wytłumaczyła kobieta.

Dopiero teraz dotknął ich chłód panującej tu zimy, na co w ogóle nie były przygotowane swoim cienkim ubiorem. Alice również skupiła wzrok na panoramie nocnego miasta, chcąc jak najwięcej zapamiętać z tej podróży, by później opowiedzieć o tym Draco, jak już przestanie się wściekać o niebezpieczną przygodę.

— No to ruszajmy dalej — ponagliła Alice, pocierając zmarznięte ramiona.

Sapphire uśmiechnęła się niewinnie, jakby o czymś zapomniała. I rzeczywiście tak było. Nie wspomniała, że jej artefakt miewał humorki i przy każdej podróży lubił znikać, nakazując innym go znów szukać. Alice zachłysnęła się śliną, słysząc słowa kobiety. Popatrzyła na nią jak na wariatkę, nabrała powietrza, aby nie wybuchnąć. Obcy świat, nieznane panujące tu prawa... Pierwsze, co Alice w panice zrobiła, to sprawdziła, czy przy swoim boku nadal ma różdżkę. Na całe szczęście...

Lumos — zawołała, a na końcu różdżki rozbłysło światło.

Alice odetchnęła z ulgą. Magia w tym świecie działa i nie były do końca bezbronne. Jednak, aby się stąd wydostać potrzebowały artefaktu... No i nie wiedziały, kto zamieszkuje ten świat, co lub kto stanowi zagrożenie. Sapphire nie przejmowała się tym. Podparła ręce na biodrach, ignorując przenikające jej ciało zimno. Ten widok świetlistego miasta zapierał dech w piersiach. Podobnie jak nietoperze zbliżające się ku nim.

Duże nietoperze.

Dwa przypominające ludzi nietoperze.

Uśmiech spełzł z twarzy Sapphire, kiedy przed nią i Alice wylądowało na nogach dwóch mężczyzn. Nieziemsko pięknych mężczyzn o opalonych skórach, czarnych włosach. Możliwe, że byli braćmi, ale nie były pewne. Z ich pleców wyrastała para pokrytych czarną skórą skrzydeł. W tym świecie ludzie nie potrzebowali mioteł, by latać. Warte zapamiętania. Ubrani w czerne skórznie uważnie przyglądali się przybyszkom. Czy już wiedzieli, że nie są stąd? Obaj posiadali połyskujące kamienie, jeden niebieskie a drugi czerwone.

— Zajmę się tym — szepnęła Sapphire do Alice i wyszła naprzeciw dwóm mężczyznom. — WITAJCIE — akcentowała każdą sylabę. — MY PRZYBYWAĆ W POKOJU! MY GOŚCIE. MY NIE WROGOWIE.

Alice uderzyła się dłonią w czoło, nie wierząc w swą towarzyszkę. Czerwonowłosa wymachiwała rękoma, kiedy Alice dostrzegła coś na widok czego gwałtownie zbladła. Obaj nieznajomi posiadali przy pasie broń. Cholernie ostrą i morderczą. Próbowała odciągnąć Sapphire od obcych, ale ta coraz bardziej się nakręcała, mówiąc do nich jak do przybyszy z innej planety.

— Czy ty się uderzyłaś w głowę? — spytał ten z czerwonymi kamieniami o dłuższych włosach niż ten drugi. Sapphire zamilkła. Mężczyzna uśmiechnął się tak cudownie, że nawet Alice zmiękły kolana. — A ty też mówisz jak ułomna? — zwrócił się do Alice.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jan 06 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Imperius Where stories live. Discover now