Three Wise Men

78 18 96
                                    

– Ale że Granger...? Nazwać cię desperatem, to jak nic nie powiedzieć.

Zabini spojrzał na mnie z niesmakiem, doprawionym jednakże nutką zaciekawienia. Znałem go od początku szkoły, dwanaście lat z okładem, wiedziałem więc, skąd się brało to drugie. Taki już był — miał pewne upodobanie do dramatu. Chaosu. Z jednej strony, szczerze mi współczuł, ale jednocześnie aż chichotał wewnętrznie w oczekiwaniu na pojebane akcje, które z tego wszystkiego wynikną. Może dlatego prowadził tak nieustabilizowane życie, wiecznie spragniony nowych bodźców. Nawet nie miał prawdziwej pracy — głównie udawał, że pomaga w firmie kolejnego męża swojej matki. Bredził coś o ,,reprezentacyjnej roli w organizacji", a tak naprawdę jego obowiązki sprowadzały się do odwiedzania restauracji i bywania na targach modowych, gdzie aktywnie zaliczał kolejne kontrahentki. Miał powodzenie, to fakt. Nawet teraz, w naszym ulubionym pubie, przyciągał spojrzenia współbiesiadników obojga płci.

Theo Nott był inny. Załamał nade mną ręce i wzdychał, wzywając cyklicznie Salazara i pociągając raz po raz espresso martini z wysokiego kieliszka. Miał chyba kawę zamiast krwi w żyłach, co trochę wyjaśniało szybką karierę, jaką zrobił mimo etykietki syna śmierciożercy. Zaraz po skończeniu szkoły postanowił wyjechać w poszukiwaniu anonimowości. Wybrał Szwajcarię, gdzie zarówno czarodzieje jak mugole mieli swoje najlepsze banki i tam rozwijał umiejętności doradcy inwestycyjnego. Gdy po dwóch latach wrócił, nikt go o ojca nie pytał — Theo zwyczajnie pokazał CV, a rekruter Gringotta mało się nie zesrał z radości. Obecnie pracował w tym samym miejscu, ale już dwa szczeble wyżej. Zgarniał grubą kasę, jednak ceną było bardzo mało życia dla siebie. Bank, siłownia, kilka godzin snu, od czasu do czasu wyjście z nami — ot, tyle.

Tylko ci dwaj mi zostali. Crabbe i Goyle stanowili tak nierozłączny duet, że po śmierci tego pierwszego nic już nie było takie samo. Nie potrafiliśmy funkcjonować w duecie, zamiast jak dawniej, w układzie ja plus oni. Naprawdę byli najlepszymi przyjaciółmi — zrozumiałem to dopiero widując Goyle'a po Bitwie o Hogwart. Nie potrafiłem porządnie współdzielić jego żałoby. W ogóle nie wiedziałem, jak mam z nim rozmawiać, bo, tak naprawdę, nigdy tego nie robiłem. Poza tym, w moim życiu pojawił się sierociniec, a z nim zupełnie nowe obowiązki. Na początku nie ogarniałem ich tak bardzo, że w ogóle nie widywałem znajomych, padając ze zmęczenia zaraz po powrocie z pracy. Potrzebowałem czasu, by oswoić rytm, który dla wielu ludzi był całkowicie naturalny.

Ale i Goyle znalazł sobie zajęcie. Po tym, jak jego ojciec zginął podczas obławy na niedobitki śmierciożerców, postanowił olać dalszą karierę magiczną. I tak go nie do niej stworzono, umówmy się. Przez te wszystkie lata w Hogwarcie najskuteczniejszym kijem w jego ręce pozostawała nie różdżka, a pałka, co prawdopodobnie stanowiło finalną inspirację. Słowem, uznał, że nie ma to jak przemoc fizyczna i został ochroniarzem różnych mugolskich bogaczy. Dobrze wybrał. Zyskał przyjemność w pakiecie z pieniędzmi, a przynajmniej na to by wskazywał samochód, w którym mi jakiś czas temu mignął na mieście.

Synowie śmierciożerców. Dziedzice zła. Oto jak skończyliśmy.

– Nie zapominaj o Potterze – odpowiedziałem Zabiniemu, biorąc łyk ze swojej szklanki – Stale się mądrzy i popisuje tak, że najchętniej spuściłbym mu ten potargany łeb w kiblu.

– Ciekawe czemu ci tak pomaga – rzekł Nott, wieczny sceptyk, w nagłym zamyśleniu – Nie kupuję tych bajeczek o Narcyzie.

– A ja trochę tak – wzruszyłem ramionami – Przecież to sierota. Ma pewnie jakieś dysfunkcje i manię na tle mamusiek.

– No może. Ale Granger? Co z tego będzie miała?

Niektórzy mogliby nazwać nas, Ślizgonów, interesownymi. Gówno prawda. Byliśmy zwyczajnie praktyczni. Zawsze we wszystkim szukaliśmy przyczyn, ale też potencjalnych skutków, przez co bardzo ciężko było nas oszukać.

(R)evolution [powojenne Dramione]Where stories live. Discover now