Rozdział 40

285 3 0
                                    

Nick
Nie oderwałem od niej oczu ani razu przez cały ten czas, gdy pozwoliłem jej robić z moim ciałem, co tylko zechce. Takie zdanie mogłoby rozpalić wyobraźnię każdego faceta i naprawdę nie spodziewałem się, że dla niej będzie to oznaczać bazgranie mi na skórze jakichś pierdółek, ale z drugiej strony możliwość wpatrywania się w nią do woli, tak jak wtedy, też była bezcenna. Była tak pochłonięta mazaniem mi flamastrem po skórze, czy co też tam właściwie robiła, że nawet nie miała świadomości, jak nieprawdopodobnie jest piękna.
Miała lekko zarumienione policzki i trochę opuchnięte oczy po nocnym płaczu. Wiem, że zabrzmię jak ostatni palant, ale zawsze podobały mi się jej usta po tym, jak płakała... najchętniej w ogóle nie przestawałbym ich całować. Wykorzystałem jej zaabsorbowanie, żeby zanurzyć się w jej gestach i ostrożnie pieścić w tym czasie jej nogi i uda.
– Leż spokojnie – rozkazała mi z figlarnym uśmiechem i zaraz znów skupiła wzrok na moim nadgarstku. Zostawiłem ją w spokoju, kiedy kończyła bazgrać mi po skórze.
– Gotowe – ogłosiła, zakrywając markera i opuszczając twarz, żeby pocałować mnie delikatnie w usta. To była prawdziwa tortura mieć ją na sobie półnagą przez tyle czasu i nie móc nic zrobić.
Przytrzymując ją w talii, przeturlałem się, by znaleźć się nad nią.
– I co mam teraz zrobić? – zapytałem, podpierając się na przedramionach, żeby nie zgnieść jej swoim ciężarem. Podniosła dłoń do mojej twarzy i delikatnie pogłaskała mnie po włosach.
– Wyjść na zewnątrz i zaprezentować światu moje dzieło – odparła z błyskiem rozbawienia w oczach. Przycisnąłem biodra do jej bioder, czując ją pod sobą tak kruchą, tak drobną i tak niewiarygodnie doskonałą... Ścisnęło mnie w gardle na myśl o tym, że podobne chwile nie będą tak częste, jak na to liczyłem. Musiałem pozwolić jej zamieszkać na kampusie, w otoczeniu tych wszystkich debili, którzy będą zabijać się o to, by ściągnąć na siebie jej uwagę. Nagle poczułem, że ani moje pocałunki, ani nic, co ona mi powie, nie wystarczy, żebym uwierzył, że nikt mi jej nie wydrze.
Stracić ją... bolała mnie sama myśl o tym, przerażała mnie, wywołując miażdżący uścisk w piersi, jakby dwóch wielkich schabów usiadło mi na klacie. Nie czułem takich emocji, odkąd odeszła moja matka – tak bardzo zamknąłem się po tym na wszystkich, tak bardzo starałem się niczego nie czuć... że teraz byłem zupełnie bezbronny, wystawiony na ryzyko tego, że ta cudowna dziewczyna złamie mi serce.
Nagle zobaczyłem, co napisała mi na nadgarstku, i moje ciało zalało delikatne uczucie ciepła i słodyczy. Byłem jej – napisała mi to na skórze, a ja zrozumiałem, że nic nie uczyniłoby mnie szczęśliwszym, niż należeć do niej duszą i ciałem.

Wiedziałem, że spojrzenie mi pociemniało, zamglone przez to, co czułem: przez tę irracjonalną potrzebę trzymania jej zawsze przy sobie jak najbliżej. Nie miałem już kontroli nad własnymi uczuciami ani nad tym, jak moja miłość do niej rośnie w zastraszającym tempie.
– Pozwolę, żebyś się wyprowadziła... na razie – doprecyzowałem, gdy zamrugała zaskoczona. – Ale wiesz, że to nie potrwa długo, bo kiedy mi na
czymś zależy, Piegusie... po prostu to osiągam i jestem bez serca dla każdego, kto stanie mi na drodze.
Zmrużyła oczy i poruszyła się pode mną niespokojnie.
– Dla mnie też byłbyś bez serca?
Jej pytanie rozstroiło mnie na krótką chwilę.
– Ty jesteś cały czas w moim sercu, kochanie. I jesteś w nim całkowicie
bezpieczna.
Uśmiechnęła się, a ja wstałem z łóżka i zacząłem się ubierać.
– Nie umyjesz się? – zapytała, kiedy wciągałem koszulkę przez głowę.
– Chcesz mi coś powiedzieć? Śmierdzę czy coś? – zasugerowałem, uśmiechając się
do własnych butów, bo akurat kończyłem wiązać sznurówki.
Noah wciąż miała na sobie mój T-shirt i była rozczochrana. Zawsze wszędzie się
spóźnialiśmy i naprawdę nie rozumiałem, dlaczego nie zbiera się razem ze mną. Cała ona: siedzi na moim łóżku i gapi się na mnie.
– Myślałam, że od razu polecisz zlikwidować mojego Moneta – skomentowała, zwracając na siebie moją uwagę.
Uśmiechnąłem się i usiadłem naprzeciwko niej w nogach łóżka. Jej stopa spoczywała spokojnie na białym prześcieradle, elegancka i idealna –
jak każda część jej anatomii.
– Będę obnosił z dumą twoje dzieło, Piegusie, w końcu to ty je stworzy-łaś, więc będzie musiało samo się zetrzeć – wyciągnąłem rękę i ująłem jej stopę, stawiając ją sobie na piersi i masując przy tym kostkę. Obserwowała mnie przenikliwie. – Co więcej, myślę, że ten słonik tutaj – dodałem, podciągając koszulkę i wskazując na jeden z moich mięśni skośnych brzucha –
nadaje mi bardzo interesujący męski wygląd.
Jej oczy powędrowały na odsłonięty fragment skóry i na jej twarzy pojawił się kpiarski uśmiech. Pociągnąłem ją za kostkę w dół łóżka i koszulka podjechała jej do góry, poniżej piersi. Jej twardy i płaski brzuch był teraz odkryty i mogłem podziwiać go, razem z tą bielizną z białej koronki, która przyprawiała mnie o tachykardię.
– Zobaczyłaś coś, co ci się spodobało? – zapytałem, pochylając się i całując czule jej pępek.
Na chwilę zamknęła oczy. Jak to możliwe, że pachniała tak wyśmienicie?
– Ciebie – odparła tylko.
Ale nie mieliśmy już na to czasu; podniosłem ją, tak żeby objęła mnie w pasie
nogami. Musiałem ją wyciągnąć z tego pokoju.
Przeciąłem korytarz i wszedłem do kuchni. Uśmiechnąłem się i posadziłem ją na
blacie. Skrzywiła się, kiedy jej skóra zetknęła się z zimnym marmurem. Zostawiłem ją tam i zacząłem wyciągać z lodówki rzeczy na śniadanie. Czułem, że śledzi wzrokiem każdy mój ruch.

Sięgnąłem po miskę z owocami, wycisnąłem pomarańcze i rozbiłem jajka na jajecznicę.
– Pomóc ci? – zapytała, lecz odmówiłem.
– Pozwól mi po raz ostatni przygotować dla ciebie śniadanie – odpowiedziałem, nie mogąc się powstrzymać przed posłaniem jej piorunującego spojrzenia. Skurczyła się w sobie i nic nie powiedziała.
Kiedy wszystko było już gotowe na niewielkiej wyspie kuchennej, podniosłem ją znowu i posadziłem sobie na kolanach, przy stole. Otoczyła
ramieniem moją szyję i podczas gdy nieuważnie bawiła się moimi włosami, ja karmiłem ją, pogrążony w swoich własnych myślach. Jadła wszystko, co jej podawałem, również roztargniona, zajęta czymś, co musiało się dziać w jej głowie.
Miałem świadomość, że choć oboje robimy dobrą minę do złej gry, to jednak to, co wydarzyło się poprzedniej nocy, nie zniknęło i krąży teraz nad nami jak zły duch. Zestresowany, odchyliłem jej głowę do tyłu i przykleiłem usta do jej ust, smakując świeżo wyciśniętą pomarańczę z jej prze-pysznych warg.
Zaskoczył ją mój nagły wybuch uczucia, ale odwzajemniła pocałunek.
Jej język splótł się z moim, a ja otoczyłem ją ramieniem i mocno ją do siebie przyciągnąłem. Kiedy się rozłączyliśmy, przyłożyłem czoło do jej czoła i nasze oczy się spotkały. Jej miodowe spojrzenie rozlało się po moim sercu i poczułem nagły impuls, by zamknąć ją w moim pokoju i nigdzie nie wypuścić.
– Kocham cię, Noah... nigdy o tym nie zapominaj.
Jej oczy lśniły tym niesamowitym blaskiem, kiedy głaskała moje policzki i dolną wargę. Wyglądała na zagubioną we własnych myślach i kiedy już miała odsunąć dłoń, pochwyciłem ją i podniosłem do ust. Delikatnie pocałowałem kolejno każdy z jej knykci, po czym pozwoliłem jej dokończyć to, co miała na talerzu.
Jeśli wcześniej była zamyślona, to teraz odpłynęła już zupełnie.
– O której godzinie zaczynasz zajęcia? – zapytałem, nie mogąc już znieść jej milczenia.
– O dwunastej trzydzieści.
– Podrzucę cię.
Kiedy zostawiłem Noah na wydziale, spotkałem się z Lionem i zmusiłem go, by mi
towarzyszył tam, gdzie się wybierałem.
– Noah cię zabije – zapowiedział mi, kiedy było już prawie po wszystkim.
– Nie podoba ci się? – zapytałem z kpiarskim uśmieszkiem, czując się wspaniale. Wyszło idealnie.
– Zamieniasz się w pantoflarza, zobaczysz, że ucierpi na tym twoja reputacja –
dorzucił, podnosząc małą piłkę i próbując trafić nią do wiszącego na drzwiach kosza. Wstałem, puszczając jego komentarz mimo uszu. Miałem jeszcze inne sprawy do
załatwienia.
– To nie ja płaczę po kątach, Lion – wypomniałem mu, z lekkim poczuciem winy.
Teraz to zgrywał twardziela, jakby nikt ani nic go nie obchodziło, ale gdybym tylko wymówił imię zaczynające się na J, to zaraz znowu zacząłby się dramat.
– Kutas z ciebie – odparował, chybiając piłeczką, która uderzyła w jakieś instrumenty stojące w rogu.
Złapałem kurtkę, założyłem ją i wyszedłem, wiedząc, że pójdzie za mną.

Mój samochód był zaparkowany tuż obok; kiedy wsiedliśmy i wrzuciłem wsteczny, zorientowałem się nagle, że coś mu chodzi po głowie.
– Myślę o tym, by sprzedać zakład – oświadczył.
Zwróciłem się do niego.
– Co ty chrzanisz?
Warsztat był dla Liona najważniejszy: to był jego biznes, jego rodzinny biznes. Mój
przyjaciel wbijał wzrok w jezdnię przed nami, nerwowo poruszając stopą.
– Chcę naprawić sytuację, wiesz z kim – dodał.
Przewróciłem oczami.
– Myślę, że nie jesteś na najlepszej drodze, skoro nawet nie nazywasz jej po
imieniu.
– Bo dalej jestem na nią wściekły – prychnął. – Ale wczoraj zadzwonił
do mnie jej ojciec.
Spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
– I co ci powiedział?
– Pan Tavish zawsze dobrze się do mnie odnosił, on nie patrzy na mnie jak te
wszystkie dziane typy, wiesz, co mam na myśli... To spoko koleś.
Greg Tavish był świetnym człowiekiem i wychował swoje dzieci bez zarzutu. Jenna
był tym, kim była, bo nigdy niczego jej nie zabrakło. Prawda jest taka, że kiedy byliśmy dzieciakami, trochę jej zazdrościłem.
– W każdym razie... gadaliśmy, wiesz... Na początku zapytał, dlaczego Jenna już o mnie nie wspomina w domu, a potem chciał wiedzieć, czemu jego córka przepłakała dwie noce z rzędu.
Spojrzałem na niego kątem oka i wiedziałem, że chociaż nie cieszy się z cierpienia Jenny, to jednak świadomość, że nie tylko on źle zniósł zerwanie, przyniosła mu ulgę.
– Powiedział, że da mi pracę w swojej firmie. Oczywiście zacząłbym od samego dołu, potem będę musiał zdać egzamin i w następnych latach będę mógł awansować. Ten koleś jest niesamowity, Nick, gdybyś tylko go słyszał... Jest tak pewny siebie, tak inteligentny... Nic dziwnego, że Jenna go uwielbia, wiesz? Kto by nie chciał mieć takiego ojca?
Wbijałem wzrok w jadący przed nami samochód.
– Nic mi nie powiesz?
Mój umysł nawiedziły przykre myśli: nie mogłem uniknąć porównania mojego
ojca z Gregiem i nie myśleć o tym, że on i jego żona akceptowali związek swojej córki z Lionem – chłopakiem z ulicy, bez dwóch zdań zajebistym gościem, ale jednak człowiekiem bez pieniędzy i bez studiów. A
mimo wszystko ojciec Jenny akceptował go takim, jakim był, podczas gdy ja wciąż musiałem walczyć do upadłego o akceptację ze strony swojej własnej rodziny.
– Myślę, że to najlepsze, co mogło cię spotkać, stary – odpowiedziałem mu z uśmiechem.
Popatrzyłem na niego i pierwszy raz od lat zobaczyłem w nim wiarę w siebie. W zielonych oczach mojego najlepszego kumpla odbijał się całkowity spokój.

Culpa Tuya (Twoja wina)Where stories live. Discover now