Gościna

153 22 9
                                    

A/N: Stawiam kawę temu, kto wyłapie nawiązanie do innego mojego fika :D 


Kawa smakuje cykorią; Taurys wzdryga się i pośpiesznie odkłada kubek, bardzo starając się nie okazać po sobie, jak nieprzyjemny jest dla niego ten posmak na języku.

A wydawało mu się, że we współczesnym, lepszym nieco świecie mało kto już po nią sięga, mając w każdym sklepie prawdziwą kawę...

Uśmiecha się jednak, bo nie chce być nieuprzejmym; młoda kobieta, która dzisiaj go gości, wydaje się miłośniczką kulinarnej alternatywy; na kuchennym blacie stoją w rządku, nieschowane jeszcze po porannych zakupach, paczuszki ze zdrową żywnością, liofilizowane owoce, nietypowe mieszanki herbat, zamienniki, egzotyczne przyprawy, o których nie wiedział, że można je kupić w tutejszych sklepach... Ma przez moment nieprzyjemne wrażenie, że ostatnie kilka dekad przeciekło mu przez palce, świat dookoła zawirował i błyskawicznie się zmienił, ledwie on zdążył mrugnąć.

Cóż, Feliks ma w zwyczaju mówić, ni to w żarcie, ni to w pocieszeniu, że po tylu setkach lat na karku każdy ma prawo czasem się zagapić i potknąć o teraźniejszość.

Cykoria jest smakiem ciemnego pokoju, wątłego płomienia świecy i ciężkiej pracy; czasem tylko z daleka, niesiona przeciągiem zimnych korytarzy, dolatywała do Taurysa woń prawdziwej kawy; tej dla tych, którzy mieli znaczenie.

Znów wzdycha i lekko kręci głową, starając się wytrząsnąć to wspomnienie z włosów i myśli, bo przecież to było dawno; a tak przynajmniej pewnie stwierdziłaby ta dziewczyna, gdyby ją oto zapytał. Przecież urodziła się trzy dekady temu; dla niej to całe życie, dla niego – dłuższa chwila, dłuższy dzień.

Właściwie to sam nie wie do końca, jak się tu znalazł; zaproszono go na uroczysty, oficjalny obiad, a potem na uroczystą, oficjalną kolację, a potem na uroczystą, choć mniej oficjalną imprezę i nie mógł odmówić, bo był przecież szesnasty lutego i bardzo ciężko jest odmawiać, gdy ludzie świętują z twoim imieniem na wargach, prawda?

Dziwne déjà vu; stulecie temu też zapraszano go na takie imprezy. Potem wszystko ucichło na wiele, wiele lat – a raczej miesięcy, w jego głowie tak się to przekłada – i znowu jest tutaj.

Może nadal jest nieco pijany; głowa chwieje się lekko na jego szyi, a świat, który widzi, jest dziwny; nie rozmazuje się, nie wiruje, ale coś w jego percepcji, coś, czego nie potrafi nazwać, mówi mu, że alkohol ciągle poczynia sobie w jego ciele, mimo że słońce już wznosi się ponad bloki, ostro przebija przez brudne szyby kuchni i kłuje go w źrenice.

– Ma pan słabą głowę, co? – zagaduje wesoło kobieta, tworzy jakieś cuda z awokado, a Litwa dopiero po chwili rozumie, że to pytanie.

– Miałem chyba... gorszy dzień – mamrocze, bo nie, aż tak słabej głowy nie ma; ale gdy nie sposób uciec od kolejnych toastów, a nikłe pokłady asertywności znikają tak, jak alkohol z przejrzystych butelek, nawet państwo w końcu upada.

Z dwojga złego, lepiej upadać twarzą w stół, niż upadać tak całkiem-całkiem-wiesz-jak, znów wesoły głosik Polski w głowie, chociaż gdzieś tam błąka się nuta goryczy; obaj wiedzą, jak to jest upadać i jak gorycz tańczy na wyschniętym języku, gdy patrzy się na swoje barwy topniejące na nowych wydaniach tej samej mapy.

Nagle zbożówka nie smakuje już tak źle; bierze łyk, bo gardło znów ma suche, ściśnięte, ale kiwa z wdzięcznością tej kobiecie, gdy bez słowa skargi gości go u siebie, zmęczonego, skacowanego mężczyznę, mając świadomość, kim jest – każde dziecko wiedziało, jego twarz uśmiechała się niepewnie z abecadeł, L jak Lietuva – ale jakby nie pojmując w pełni, ILE jest.

[aph] Pogoń za tobąWhere stories live. Discover now