Nie zrobię Ci krzywdy...

35 10 5
                                    


**Nathaniel**

Stojąc na tarasie swojej kwatery, patrzyłem na ciemny las rozprzestrzeniający się na terenie okalającym naszą siedzibę. Świeżość powietrza napływającego z gór, zmieszana z zapachem żywicy, rozgrzewała płuca i budziła zmysły. Uwielbiałem tu być. Tylko tutaj mogłem oderwać się od codzienności i zanurzyć w naturę. Patrząc na gałęzie i korony drzew delikatnie kołyszące się na wietrze, czułem spokój. Wszechobecny śpiew ptaków, podkreślał sielankę i pozwalał wyciszyć się po brutalnych akcjach, w których niejednokrotnie brałem udział. Słońce chowało się za horyzontem, a to mogło oznaczać tylko jedno - czas na patrol.

Zszedłem na parter naszego domu, gdzie czekał już na mnie Andrew, przebierając nogami w miejscu.

- Gotów, przyjacielu? - zapytałem.

- Jasna sprawa - powiedział, kiwając głową. - Przyda nam się trochę ruchu na świeżym powietrzu.

Ruszyliśmy razem, przemierzając ścieżki, które znaliśmy jak własną kieszeń. Cisza lasu otaczała nas swoim płaszczem. Słychać było jedynie stłumione kroki i szelest liści pod stopami.

- Miałeś jakieś wieści od swoich informatorów z terenu? - zapytałem.

- Niestety, cisza w eterze.

- Cholera, nie brzmi to dobrze. Musieli się naprawdę nieźle zaszyć po naszym skoku.

- Taa.. Daliśmy im popalić, ale obstawiam, że szykują coś naprawdę wielkiego, dlatego się nie wychylają.

- Wytropimy ich, nie ma innej opcji. Tu chodzi o życie wielu kobiet. Ta walka jeszcze nie dobiegła końca i nie skończy się, dopóki nie dorwiemy szefa tej chorej szajki.

Szliśmy przez chwilę pogrążeni w naszych myślach.

- Myślisz czasem o nich? - przerwał ciszę mój brat.

- O kim?

- O tych kobietach, które przeżywają piekło.

- Nie mam słów, żeby opisać co one muszą czuć, wiedząc, że są bezbronne i pozostawione w rękach takich bestii. Nie wiedzą, kiedy i czy w ogóle przyjdzie dla nich jakaś odsiecz. Nie chciałbym być na ich miejscu.

- Nigdy.

- Mam wrażenie, że ciągle robimy zbyt mało, że rozbrajamy ich gniazda, ale umyka nam główny cel. Muszą mieć jakąś centralę, skąd tym wszystkim kierują.

- Pytanie, jak się do niej dostać, jak ją w ogóle znaleźć.

- Nie mam pojęcia stary, ale trzeba się temu przyjrzeć bliżej, inaczej będziemy ciągle gonić swój ogon.

- Rozpuszczę wici, może ktoś się zgłosi.

- Spróbujmy, każdy sojusznik i każda informacja jest na wagę złota.

Dalszy patrol prowadziliśmy w ciszy, rozglądając się wokół w poszukiwaniu zagrożenia. Nagle usłyszałem jakiś szmer, jakby ktoś nieudolnie próbował czołgać się po zaroślach. Dźwięk był ledwie słyszalny, ale wystarczająco donośny, aby zwrócić naszą uwagę.

- Coś tam się rusza!

Spojrzeliśmy w kierunku, z którego dochodziły odgłosy. Moje serce zabiło szybciej. Jesteśmy uzbrojeni, ale czy gotowi na przebiegłego wroga? To mogło być wszystko. Momentalnie las stał się żywszy, pełny tajemniczych dźwięków i nieodgadnionych ruchów. Przygasające światło zachodzącego słońca, przefiltrowane przez gęste liście, tworzyło na ziemi plątaninę cieni, uwydatniając dodatkowo atmosferę niepewności. Krocząc ostrożnie, zbliżaliśmy się do miejsca, z którego dochodził szmer. Mój umysł podsuwał mi niebotyczne wizje, od dzikich, niebezpiecznych zwierząt, po uzbrojonych po uszy najemników i przemytników, którzy mogli czyhać w ukryciu, gotowi, by zaatakować w każdej chwili. Gdy przedarliśmy się przez krzaki docierając na miejsce przeznaczenia, byłem pewien, że jestem gotów, by walczyć na śmierć i życie. Ostrożnie rozchyliłem ostatnie gałęzie przysłaniające widok, by stawić czoła niebezpieczeństwu. Gdy ujrzałem źródło hałasu, uczucie ulgi rozlało się po całym moim ciele. Nie był to żaden przeciwnik, ani niebezpieczeństwo - był to mały zając, który przypadkiem zaklinował się w siatce, najpewniej pozostawionej przez upartego kłusownika. Szamotał się, próbując uwolnić z okalających go sznurów. Jego oczy błyszczały ze strachu, a uszy nerwowo drgały, łapiąc dźwięki naszych kroków.

Światło NadzieiWhere stories live. Discover now