Ewangelia tajemnicy

67 27 34
                                    

S T A L K E R 

Tej wyjątkowej, pełnej oczekiwań nocy, nie pozostawiłem przypadkowi żadnego detalu swojego wyglądu. Biała koszula z długim rękawem, nienagannie skrojona i elegancko zaprasowana, otulała moje mięśnie. Czarne garniturowe spodnie, idealnie dopasowane pod względem długości i kroju, wydobywały moją zgrabną, lecz muskularną sylwetkę. Kamizelka pod kolor spodni, konsekwentnie dopełniała eleganckiego zestawienia.

Na szyi zawiązany był niebiesko-czarny krawat w subtelną kratkę. Przemyślane połączenie brązowych skórzanych szelek i lakierowanych butów w tym samym odcieniu nadawało całej stylizacji elegancji.

Włosy zaczesane do tyłu przy użyciu żelu, emanowały porządkiem i dbałością o szczegóły. Z każdym moim ruchem można było dostrzec, że nie przypadkowo postawiłem na tak starannie dobraną kreację. Moja stylizacja była nie tylko odzwierciedleniem elegancji, lecz również manifestacją pewności siebie, z jaką zamierzałem stawić czoła nadchodzącym wyzwaniom tej wyjątkowej nocy. Po chwili kontemplacji spojrzałem na zegarek, sięgnąłem po swoją Fedorę i kluczyki do samochodu. Ze zmysłowym uśmiechem na twarzy opuściłem swoje mieszkanie, gotowy na zbliżające się wydarzenia.

Po dotarciu na miejsce zaparkowałem swój ukochany samochód. Z niezachwianym krokiem udałem się w kierunku okazałych, drewnianych drzwi, które wznosiły się przede mną na wysokich schodach. Patrzyłem na detale wyrzeźbione w drewnie z zaciekawieniem, a moje palce delikatnie muskały te artystyczne wykończenia. Uśmiech rozkwitał na mojej twarzy, a ja zdecydowanym ruchem pchnąłem drzwi do środka, gotów na to, co miało nastąpić.

Znalazłem się w majestatycznym wnętrzu, gdzie kunszt architektoniczny jawił się jako hołd dla piękna i ducha. Wysokie, gotyckie łuki sklepień wznosiły się ku górze, zdobiąc przestrzeń niewyobrażalnie mistycznym urokiem. Kolorowe witraże przepuszczały promienie słoneczne, tworząc malowidła światła na posadzce, jak barwne mozaiki układające się w opowieść nieznaną ludzkiemu oku. Światło rozświetlało detale rzeźbionych postaci i zdobień, które zdawały się emanować historią i tajemnicą. Drewniane ławki, skromne w swojej prostocie, czekały na pielgrzymów, zachęcając ich do zadumy i skupienia.

Centralna nawa prowadziła wzroki ku ołtarzowi, miejscu, gdzie mistycyzm przenikał się z sacrum. Ciche szepty modlitw unosiły się w powietrzu, a atmosfera była przesiąknięta uroczystym spokojem. Zanurzony w tym zjawiskowym miejscu, czułem, jak duchowość obejmuje mnie swoim niewidzialnym skrzydłem.

Kierowałem się w stronę ołtarza, choć półmrok katedry zdawał się mnie otaczać, jak cicha plątanina cieni. Kamienny wyraz mojej twarzy nie ulegał zmianowi, nawet gdy stopniowo oddalałem się od wejścia. Świeczniki, rozproszone w różnych miejscach, zdobywały się jedynie na subtelne pulsacje światła, rzucając mroczne refleksy na marmurową posadzkę.

W miarę jak stawiałem kolejne kroki naprzód, postacie starszych kobiet, siedzących po obu stronach, zdawały się podnosić na mój widok. Ich przerażone spojrzenia towarzyszyły szybkiemu opuszczaniu świątyni, jak rozbłyski śladów w ciemnościach. Nieuchronnie coś wzbudzało niepokój, a panie, zaskoczone nieoczekiwaną obecnością, opuszczały katedrę, pozostawiając mnie w samotności świątynnych kamieni.

Wtem kontemplację przerwał mi dźwięk otwieranych z impetem drzwi. Następnie niemal równocześnie, usłyszałem charakterystyczny stukot szpilek, odbijający się echem w przestronnym wnętrzu kościoła. Obróciłem się w stronę dźwięku. Spod swojej Fedory spoglądałem na nią – Serenę.

Gdy ujrzałem jej postać, w moim umyśle rozpoczął się wir myśli. Przypomniałem sobie dawne chwile, które dzieliłem z nią – te chwile pełne muzyki, śmiechu i przerażenia, które w niej budziłem. Jednak równocześnie przypomniały mi się także nowo odkryte tajemnice, które sprawiły, że nasza dotychczasowa relacja nabrała nowego wymiaru. Mieszanka uczuć, jaka mnie ogarnęła, była jak fala przypływu, wzbierająca gwałtownie i nieprzewidywalnie.

Nie potrafiłem tego ukryć. Serena całkowicie mnie fascynowała. Spojrzenie na jej postać, kroczącą w stronę ołtarza, było jak podróż przez czas – w każdym kroku odkrywałem nowe niuanse ich wspólnej historii. Byłem świadomy, że ten moment może radykalnie zmienić jej obecność i przyszłość. W moim wnętrzu przeplatały się pożądanie, tęsknota, a jednocześnie spokój. Wiedziałem, że jestem bardzo blisko tego, aby w końcu Serena stała się moja, a gdy to nastąpi, oczyszczę ją całkowicie w grzechu, w którym żyje. Sprawię, że stanie się czysta, godna mnie i tego, aby stać przy moim boku przed Bogiem.

Serena, zdecydowanym krokiem, zbliżyła się w moją stronę, ale nawet z tak niewielkiej odległości nie była w stanie dostrzec szczegółów mojej twarzy, skrytej pod brzegiem Fedory i w zaciemnieniu kościoła. Wszystko w swoim czasie, Aniele. Chwilę wahała się, zanim otworzyła usta. Z pewnością miała ochotę krzyczeć, okładać mnie pięściami i spróbować wydusić ze mnie odpowiedzi, choćby było to ostatnie, co miała zrobić w swoim życiu. Sam mój widok, jednak przerażał ją do szpiku kości, ale jednocześnie wzbudzał w niej wyłącznie negatywne, pełne agresji emocje. Zdając sobie sprawę z sacrum tego miejsca, ugryzła się w wargę. Choć nie należała do osób religijnych, blokada w jej wnętrzu nie pozwoliła potraktować kościoła bez szacunku. Wiedziałem o niej wszystko. Zaplanowałem każdy element tej układanki, a ona miała jedynie odegrać swoją rolę.

– Dlaczego to robisz? – zapytała, ale z pełną emocji intonacją.

W odpowiedzi zobaczyła jedynie mój szeroki uśmiech, co tylko pogłębiło jej zakłopotanie. Spojrzała na mnie z mieszanką zdumienia, frustracji i niepewności, ale równocześnie czuła, że musi dowiedzieć się więcej. W końcu, nie potrafiąc wytrzymać milczenia, rzekła zdecydowanie, choć w duchu pełna wątpliwości.

– Czego chcesz?

– Ciebie, Mój Aniele. Tylko Ciebie.

Behind the MasqueradeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz