6. Jak nie zdać Owutemów?

86 7 36
                                    

Od incydentu na błoniach nie było już powrotu, na pewno nie tak łatwego.

Przez pierwsze dwa dni Sebastian i Mallory omijali się szerokim łukiem. To była milcząca walka. Posyłali sobie jedynie przelotne spojrzenia, jakby sprawdzając, kto pierwszy się złamie i okaże oznakę skruchy bądź tęsknoty, ale oboje byli nieugięci. Mallory czuła się zbyt zraniona, Sebastiana przepełniał wstyd.

Trzeciego dnia Weasley zaproponował wyjście do Hogsmeade.

– Dobrze ci zrobi wyrwanie się z zamku, a ja przy okazji zrobię drobne zakupy – powiedział. 

Sebastian uśmiechnął się do niego z wdzięcznością. Widział w jego oczach troskę i doceniał ją. W trakcie lat nauki w Hogwarcie ich przyjaźń bywała bliższa lub dalsza, zdarzały im się nawet bójki, ale w trudnych momentach można było na niego liczyć.

Pół godziny później Weasley, Prewett i Sebastian szli już brukowaną ścieżką, a lekki wiatr przynosił ze sobą wilgotny zapach lasu. Dzień był słoneczny. Gdy dotarli do miasteczka, zagłębili się między powykrzywiane kamienne budynki. W pierwszej kolejności wstąpili do Sklepu Scrivenshafta, który znajdował się przy głównym placu. 

Wnętrze było zaskakująco puste – wyglądało tak, jakby stara pani Scrivenshaft dopiero otwierała sklep i nie zdążyła rozpakować całego asortymentu. Połowa półek świeciła pustkami, w rogach leżały stosy nierozpakowanych skrzyń, na których wylegiwały się znudzone koty. Drobinki kurzu zawirowały, gdy wraz z otwarciem drzwi do środka dostał się powiew świeżego powietrza. We wnętrzu panował zaduch.

Właścicielka sklepu drgnęła w fotelu, obudzona przez brzęczenie dzwonka nad drzwiami. Szybko wstała, założyła zagubione kosmyki siwych włosów na uszy i poprawiła okulary na nosie. Posłała im uprzejmy uśmiech.

– Och, uczniowie Hogwartu! Toż to środek wakacji, co wy tu robicie?

Zatrzasnęli za sobą drzwi. Weasley podszedł do lady, żeby omówić z panią Scrivenshaft listę zakupów. Gruby, rudy kot jakby znikąd pojawił się między nogami Sebastiana i zaczął się o nie ocierać, za co został nagrodzony drapaniem za uchem. Potem Sebastian i Prewett zaczęli się przechadzać między półkami, oglądając nieliczne przedmioty, które były na nich wystawione. Pudełko pełne tanich, gęsich piór, które zawsze zaskakująco szybko się łamały. Kilka stosów pergaminów ułożonych według gramatury – od tych tanich, pożółkłych, o szorstkiej strukturze do drogich, wybielanych, gładkich w dotyku. W lewej witrynie lśniła kolekcja ozdobnych przycisków do papieru, złotych, srebrnych, miedzianych, żelaznych, wysadzanych kamieniami i malowanych w krzykliwe wzory. W prawej witrynie na specjalnych, delikatnych stojakach ustawione były drogie, ozdobne pióra, takie, których wysoko postawione w Ministerstwie osoby używałyby do podpisywania ważnych dokumentów.

Jedno z nich przykuło uwagę Sebastiana. Było małe w porównaniu do innych, ale smukłe i eleganckie. Niemal całkiem szare, dopiero od połowy pojawiały się na nim rudo-brązowe prążki, które gęstniały im bliżej szczytu były. Połączenie kolorów przywodziło Sebastianowi na myśl oczy Mallory – szare, z brązowymi plamkami przy źrenicy.

– O, patrz, ten jest w kształcie stopy. Ma nawet pomalowane paznokcie – rzucił Prewett, wskazując na jeden z przycisków do papieru w sąsiadującej witrynie. Został zignorowany.

Sebastian zagryzł usta, zastanawiając się. Takie pióro to byłby idealny prezent przeprosinowy dla Mallory, tylko czy w ogóle zamierzał ją przepraszać? Owszem, to on zawalił, ale ona nie pozostała mu dłużna. Zarzuciła mu, że bawił się jej uczuciami i to zraniło jego ego: jeśli mógł powiedzieć o sobie jedno, to że był do bólu szczery i gdy kogoś nie lubił, nie krył się z tym.

Poprawka z Krukonką || Sebastian SallowDonde viven las historias. Descúbrelo ahora