Lubię wieczory w Banks.
Cisza. Spokój. Dźwięk wody. Piękne zachody słońca. Brak skrzekotów mew. Morze jest takie spokojne kiedy pomarańczowe rozlane po całej długości słońce spotyka się gdzieś z nim na horyzoncie. Siadam na chłodnej trawie i wracam wspomnieniami do uśmiechniętych zielonych oczu mojej mamy. Zawsze była radosna. Zawsze towarzyszył jej uśmiech. Zawsze zarażała wszystkich swoją energią. Zawsze była dla wszystkich. Była dla mnie i była dla taty. Zachody słońca w Banks właśnie z tym mi się kojarzą - z jej uśmiechem. Uwielbiała na nie patrzeć. Tato wolał serfować po falach i był w tym najlepszy. Zamykam oczy i widzę go. Widzę jak pokazuje mi jak pokochać fale, jak się im poddać i jak się ich nie bać. Widzę z najdrobniejszymi szczegółami mój pierwszy raz w środku fali. Otacza mnie tylko wzburzona błękitna jak oczy Rafe'a woda, której tata kazał mi się nie bać, a dać jej mnie zabrać na sam koniec tunelu.
Tata uwielbiał fale, a ich dźwięk zawsze będzie kojarzyć mi się właśnie z nim.
– Przyniosłam Ci koc skarbie. Wieczory przy wodzie są chłodne. – uśmiecham się w stronę cioci, która otula mnie miękką narzutą. – Mogę dołączyć? – jedynie kiwam głową klepiąc dłonią ziemie tuż obok mnie.
– Nie bój się pytać mnie o rodziców. – mówię wsłuchując się w lekko wzburzone morze.
– Jak sobie radzisz? – pyta mnie ciocia Rose dopiero po kilku minutach.
Rozmowa o tym co się stało też nie jest dla niej łatwa. Moja mama i ona były bardzo blisko, kochały się jak siostry i zawsze mogły na siebie liczyć. Ich przyjaźń mogłaby być przykładem.
– Różnie. Czasami mam ochotę wrzeszczeć na cały świat, wyzywać Boga od najgorszych za to co im zrobił i płakać całymi dniami. – przerywam na chwilę żeby dobrze zebrać myśli. – A czasami godzę się z losem zbyt łatwo, zapominam, wyrzucam z pamięci ich i to co się stało. To jest okropne i zaraz po tym mam wyrzuty sumienia bo przecież to moi rodzice jak to możliwe, że tak łatwo przychodzi mi o nich zapomnieć? – marszczę brwi znów czując to ukłucie w klatce piersiowej dlatego dotykam się tam dłonią żeby zmniejszyć ból. – Sama do końca nie wiem co powinnam ciociu Rose. Czy mam żyć w rozpaczy, nienawidzić świata czy to już czas, że powinnam się bawić, śmiać i cieszyć z życia? Katuję sama siebie za to, że coś mnie rozśmieszy bo nie wiem czy powinnam się śmiać. Nie wiem czy powinnam się uśmiechać. – mówię patrząc na nią i jedyne co widzę to jej duże brązowe oczy przepełnione łzami.
– Też zadaję sobie te same pytania każdego dnia skarbie, ale doskonale wiem co odpowiedziała by Emma. – kobieta uśmiecha się mocno zagryzając usta kiedy łzy zaczynają spływać po jej policzkach.
– Jeśli śmierć byłaby końcem wszystkiego, życie nie miałoby sensu.
– Jeśli śmierć byłaby końcem wszystkiego, życie nie miałoby sensu.
Obie mówi w tym samym czasie co wywołuje u nas cichy śmiech. Emma Hathaway była ogromną fanką buddyzmu tybetańskiego. Nie. Emma Hathaway była fanatyczką, ale taką zdrową.
– Za to Colin powiedziałby, że to najwyższy czas zejść z tego tematu zanim Emma się rozkręci i zacznie swoje duchowe przeprawy.
– ...to najwyższy czas zejść z tego tematu zanim Emma się rozkręci i zacznie swoje duchowe przeprawy.
Znów towarzyszy nam śmiech tym razem nieco głośniejszy. Colin Hathaway szanował zainteresowania swojej żony i podziwiał jak buddyzm pozytywnie wpływa na jej pozytywne myślenie i brak zmartwień. Jednak jeśli mama więcej niż raz zaczynała cytować ich motta wiedział, że jak najszybciej trzeba to przerwać.
– Strasznie za nimi tęsknie Mary i nie mogę wybaczyć sobie tego, że nie dotarliśmy na ich pogrzeb, że musiałaś tam być sama. Bez nas. Bez nikogo Ci bliskiego.
– Ciociu wiesz doskonale, że to nie Twoja wina. – mówię otaczając ją ramieniem i przy okazji nakrywając ciepłym kocem, a ona rozsypuje się na małe kawałki. Płacze mi w ramię kiedy mocniej przytulam ją do siebie. – Nie miałaś wpływu na pogodę, a sztorm jest zbyt niebezpieczny na lot samolotem. Dlatego nie masz sobie nic do wybaczenia.
– Boże, to ja..ja ja powinnam wspierać Ciebie, a sama siedzę tu i płaczę jak ostatnia beksa. – jąka się starając się zebrać oddech, ale nie wychodzi jej to najlepiej. Ciocia prostuje się ocierając dłońmi twarz mokrą od łez.
– Tak na pewno nazwałaby Cię mama. – żartuję z delikatnym uśmiechem na ustach kiedy na nią spoglądam i dodaję. – Będziemy wspierać się nawzajem, dziś ja Ciebie, a Ty któregoś dnia mnie.
Ciocia Rose patrzy na mnie ciężko wzdychając i głaszcze mnie trzęsącą się dłonią po wyschniętych już włosach.
– Emanujesz tą samą energią co Emma przez całe swoje życie.
Uśmiecham się, jednak nie potrafię uwierzyć w to co mówi. Nie dziś. Nie teraz.
Nie odkąd ich tu ze mną nie ma. Nie odkąd mi ich zabrano. Nie od ostatniego lata. Nie.
Ale jestem tu żeby to z powrotem w sobie odnaleźć.
– To przez tybetański buddyzm. – w końcu udaje mi się wywołać na jej popuchniętych ustach śmiech. Spoglądam ma morze i ciemniejsze niebo, widać powoli miliony iskrzących się gwiazd, które mi o czymś przypominają. – Ciociu wiem, że dostałaś wiadomość od mojego psychola i na pewno przesyłka od niego jest u Ciebie albo jest w drodze do Ciebie. Ale ja nie mogę brać tego gówna, nie jestem po tym sobą. Nie na mnie kiedy to biorę, a wcale nie potrzebuję. Nie kiedy jestem tutaj. – zagryzam usta zakładając włosy za uszy, które rozwiewa mi lekki wiatr.
– Wiem Mary i dopóki będę widzieć, że masz się dobrze nie będę się do tego stosować, ale jeśli zobaczę, że jest gorzej to nie będę miał litości.
– To nie będzie konieczne, nie tutaj w Banks. Tutaj wszystko jest lepsze.
Wszystko prócz wspomnień z zeszłego lata z Twoim pasierbem. Wspomnień, które czają się w każdym rogu. Wspomnień, które bolą do dziś.
CZYTASZ
Last summer was a mistake (Rafe Cameron)
FanfictionJak wykorzystałam Ciebie, Ty wykorzystałeś mnie. Ty byłeś pijany, a ja zawsze tego chciałam. Ja zapomniałam, a Ty?