32

180 18 2
                                    

Cristofer stanął na wysokości zadania i tak, jak obiecał robił wszystko, by zapewnić mi odpowiednią opiekę.
Wykazywał się niezwykłą cierpliwością wobec moich humorków. To nie tak, że wykorzystywałam jego dobre serce. Po prostu czasami miewałam gorsze dni, jak każdy. Jednak ciąża i fakt, że nienajlepiej ją znosiłam powodowało, że szybciej się denerwowałam.

Dziś jednak przesadziłam. Zaczęło się od niewinnej wymiany zdań, a skończyło na tym, że wyrzuciłam z siebie wszystkie nagromadzone przez ten czas frustracje. W przypływie niekontrolowanej złości obwiniałam go o całe zło, które mnie spotkało. Wrzeszczałam na niego, a wszelkie próby uspokojenia mnie kończyły się jeszcze większym wybuchem. Tak naprawdę to nie wiem dlaczego go zaatakowałam i powiedziałam te wszystkie podłe słowa. Mogłabym zwalić to na ciążę i hormony, ale doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że to nie one są winne, a ja sama. Zamknęłam się w sypialni niepozwalając jemu na wejście.

Musiałam zasnąć, bo obudziłam się , gdy słońce chyliło się ku zachodowi. To nieźle mnie zmogło, że przespałam cały dzień. Zeszłam na dół, żeby poszukać Crisa i przeprosić go za swoje zachowanie. Zdawałam sobie sprawę z tego, że zwykłe przeprosiny tutaj nie wystarczą. Najgorsze było to, że nigdzie go nie znalazłam, a telefonów ode mnie nie odbierał. Zdziwiło mnie to, bo biorąc pod uwagę fakt, że obchodził się ze mną, jak z jajkiem i trząsł się ze strachu o każdy skurcz, było to rzeczywiście niepokojące.
W ciągu godziny próbowałam się z nim skontaktować chyba milion razy, nie odbierał.
W międzyczasie zjadłam coś na szybko, ale złe przeczucie mnie nie opuszczało. To milczenie było do niego nie podobne.
Dopiero po godzinie dwudziestej odebrał. Tak myślałam do momentu dopóki nie odezwała się jakaś kobieta, mówiąc, że Cristofer miał wypadek. Został potrącony przez samochód, gdy przechodził przez pasy.
W tym momencie świat mi się zatrzymał i jedyne o czym myślałam to, żeby jak najszybciej dostać się do szpitala.

Niewiele myśląc złapałam kluczyki do jednego z samochodów Crisa i wyjechałam na drogę. Tak naprawdę, to nie wiem, jak dojechałam na miejsce. Wbiegłam do szpitala, a w recepcji pokierowano mnie na drugie piętro pod blok operacyjny. Na korytarzu nie było nikogo, a światło nad drzwiami sygnalizowało, że trwa operacja. Chyba nigdy w całym swoim życiu nie modliłam się tak gorliwie, jak w tej chwili. Najgorsza była niepewność i strach o życie ukochanego. Drugi raz w życiu nie mogłam stracić mężczyzny, który stał się moim światem.

Po około dwóch godzinach z bloku operacyjnego wyszedł lekarz.

- Czy pani należy do rodziny Cristofera Baileya?

- Tak, jestem jego narzeczoną - skłamałam. - Co z nim? Co się wogóle stało? Mogę go zobaczyć?

- Przejdźmy do mojego gabinetu - gestem wskazał mi kierunek.
- Pacjent trafił do nas nieprzytomny i z wielonarządowymi obrażeniami. Z relacji świadków wynika, że wyszedł z kwiaciarni, wszedł na pasy, a auto, które go potrąciło zamiast hamować, przyspieszyło. Wygląda to na celowe działanie. Ponoć kamery z miejskiego monitoringu zostały zabezpieczone już przez policję.

- A co z Crisem?

- Operacja się udała, ale jego stan jest ciężki. Nie będę pani okłamywał. Ta noc będzie decydująca. Pacjent ma połamane obie nogi i uraz głowy. Musieliśmy usunąć część wątroby i pękniętą śledzionę. Stracił dużo krwi, ale jesteśmy dobrej myśli. Ma młody, silny organizm i ma dla kogo walczyć. Proszę nie tracić nadziei.

- Czy mogę go zobaczyć? - teraz już nie potrafiłam pohamować drżenia rąk i łez.

- Za godzinę zostanie przewieziony na salę obserwacji, wtedy będzie pani mogła do niego wejść. W tej chwili martwię się o panią. Dobrze się pani czuje?

Blame YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz