Rozdział 13

700 160 80
                                    

Julian

Mimo że piwo wypiłem z dwie godziny wcześniej, zostawiłem auto przed salonem i do domu Wandy wróciłem pieszo. Wczesny wieczór był bardzo ciepły, może nawet odrobinę duszny, ale nie to było moim zmartwieniem. Chociaż zmartwienie było zwrotem zdecydowanie nad wyrost. Przez całą drogę jedyne, o czym potrafiłem myśleć, była zmieszana mina Marianny, gdy się zorientowała, że popełniła gafę i nieopatrznie się zdradziła. Bo na to mi to wyglądało.

Owczarek od początku mnie nie znosiła i chowała do mnie urazę, więc może w ramach zemsty postanowiła umieścić lipne ogłoszenie, żeby mnie wkurwić? Z drugiej strony takie zachowanie jakoś mi do niej nie pasowało, dlatego zacząłem się zastanawiać, czy nie dopisuję do tej historii przesadnego znaczenia. Ktoś zrobił sobie ze mnie żart, głupi, ale nieszkodliwy, bo przecież na dobrą sprawę nic takiego się nie stało.

Nim się zorientowałem, już stałem pod domem Wieczorkowskiej. Kolejna kobieta, która lubiła przyprawiać mnie o ból głowy czy chęć mordu. W znacznym stopniu okazała się typową plotkarą, która pod płaszczykiem dobroci i troski wpieprzała się w nieswoje sprawy, nie miała zielonego pojęcia o świecie funkcjonującym poza tą wsią, a przez dziewięćdziesiąt dziewięć procent czasu w myślach paliła mnie na stosie, jednak nie sposób było nie dostrzec aktów dobroci, których od czasu do czasu się dopuszczała.

Skierowałem kroki na taras, gdzie raptem kilka godzin wcześniej spędziłem trochę czasu w towarzystwie Wandy i jej koleżanek. Naprawdę coraz mniej było ze mnie starego Lemura i nawet nie potrafiłem określić, czy mi się to podoba, czy nie. Niekiedy bardziej skłaniałbym się ku opcji na nie, jednak czy tak naprawdę było? Przecież w takim wypadku już dawno zawinąłbym stąd manatki i wyniósł się z powrotem do Warszawy albo poszukałbym lepszego miejsca.

– Dobry wieczór – zwróciłem się do Wandy, gdy ją dostrzegłem.

Podlewała kwiaty na zewnątrz, a na mój widok konewka prawie wypadła jej z rąk. Cichy okrzyk opuścił jej odrobinę za mocno podkreślone paskudnym różem usta.

– Julian – wydyszała, kładąc dłoń na sercu.

Czy w ten mało subtelny sposób starała się dać mi do zrozumienia, że byłem o krok posłania jej na tamten świat? Zaśmiałem się w duchu, na zewnątrz starając się nie dać po sobie poznać, jak brutalne myśli chodziły mi po głowie.

– Nie chciałem pani wystraszyć. Przepraszam.

Wieczorkowska zrobiła minę, jakby poraził ją piorun i nie potrafiła się zdecydować, czy umrzeć, czy jeszcze pozostać przy życiu i przez kolejnych kilka lat niepodzielnie rządzić w Szopach.

– W porządku – odparła, po czym mocniej zacisnęła dłoń na uchwycie konewki. – W takim razie wrócę do swoich zajęć.

Już zamierzałem pójść do swojego pokoju, położyć się i nadrobić lekturę, kiedy doszedłem do wniosku, że niespecjalnie mam na to ochotę, podobnie jak na szkicowanie. Wystarczył rzut oka na Wandę, żeby podjąć decyzję o pozostaniu na tarasie.

– Nie będę przeszkadzał, jeśli sobie tu posiedzę? – zapytałem grzecznościowo.

Nie żebym planował się wycofać na wypadek odmowy – byłem na tyle kreatywny, by wymyślić jakikolwiek pretekst, nieważne czy racjonalny, czy nie.

– Proszę? – Wanda zastygła jak słup soli, na szczęście nie na długo. Nie chciałbym być zmuszony do wprawienia jej w ruch.

– Ciepło jest, pogoda dopisuje – tłumaczyłem, zbliżywszy się do krzeseł. – W tygodniu brakuje mi czasu, więc chciałbym maksymalnie wykorzystać tak piękny dzień. No i po cichu liczę, że znowu poczęstuje mnie pani tym wspaniałym sernikiem.

Handel żywym bedbojem (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz