Rozdział 32

5.3K 220 29
                                    

William

Puszczenie z dymem starego opuszczonego budynku, żeby wzmocnić naszą czujność to jedno. Ale ta wiadomość, którą znacznie trafniej określiłbym jako w pełni wyrafinowaną groźbę, to było już zbyt wiele. Moja cierpliwość dobiegła końca.

Nie było się już nad czym dłużej zastanawiać. Nie mieliśmy na to czasu. Musieliśmy w końcu wcielić nasz plan w życie, nawet jeśli mógł się on wydawać zupełnie absurdalny. I mimo iż najchętniej wysłałbym Clare na drugi koniec świata, żeby ją przed tym uchronić, to doskonale wiedziałem, że ona nigdy w życiu by mi na to nie pozwoliła. A już w szczególności, jeśli jej ucieczka miałaby oznaczać narażenie jej rodziców na jakiekolwiek niebezpieczeństwo.

Podejrzewałem, że musiała być z nimi bardzo zżyta. Ale czy to w jakimkolwiek stopniu mnie dziwiło? Szczerze mówiąc, to ani trochę. Szczególnie po tym jak wyznała mi ich ciężką sytuację. Co prawda, byłem  w pełni świadomy, że miała problemy finansowe, bo w końcu to właśnie dlatego zaczęła pracę w moim klubie. Ale nigdy w życiu nie podejrzewałbym, że zatrudniała się w tych wszystkich wątpliwych miejscach i brała tyle nadgodzin, żeby pomóc swoim rodzicom. Trzeba by było być zupełnym głupcem, żeby nie zauważyć, że zrobiłaby dla nich wszystko. Dokładnie tak samo jak robiła to przez te wszystkie lata. Kochała ich, a oni kochali ją. Tak po prostu. W jej przypadku to nie był żaden wyjątek od reguły czy niepozorna anomalia. To najzwyczajniej moja rodzina była niepasującym elementem. Wadliwym ogniwem.

Moja do krzty zepsuta rodzina z ojcem tyranem na czele. Prawdę mówiąc, gdyby to jemu ktoś zagroził w taki sam sposób, to nawet nie kiwnąłbym palcem. A co więcej z chęcią uścisnąłbym rękę jego potencjalnemu zabójcy i jeszcze słono mu dopłacił. No właśnie. To zdecydowanie nie była normalna reakcja jak na syna. Ale on nie zasługiwał na żadną inną.

Może i stałem się bezduszny, ale przetrwałem. I zawsze przetrwam. Bo jeśli chodziło o niego to nie miałem już żadnych skrupułów czy litości. Sam skutecznie do tego doprowadził wiele lat temu.

Początkowa złość i determinacja Clare zaczynała powoli słabnąć, zapewne za sprawą szoku i narastającego w niej zmęczenia. Poprzedniej nocy zresztą tak jak my wszyscy, nawet nie zmrużyła oka, a dzisiejsza noc również nie zapowiadała się najlepiej.

Może w moim towarzystwie nie chciała pokazywać swojej słabości, ale dla mnie to nie była żadna tajemnica. W tym momencie była tak rozkojarzona, że tak naprawdę dosłownie każdy, kto by na nią spojrzał bez problemu odczytał by z jej wyrazu twarzy te wszystkie emocje. Zdawała się być lekko roztrzęsiona, o czym świadczyły również jej niespokojne ręce oraz ledwo zauważalnie trzęsące się nogi.

Usiadła na kanapie i z niekrytym szokiem w oczach wpatrywała się we wciąż płonący budynek. Przepełniały ją różne skrajne emocje i w pełni to rozumiałem. Ale ja natomiast nie czułem teraz zupełnie niczego poza wzbierającą się we mnie złością, która jedyne napędzała mnie do działania.

Nie czekając ani chwili dłużej wziąłem sprawy we własne ręce. Zresztą tak jak zawsze. Zadzwoniłem z zastrzeżonego numeru na straż pożarną, w razie gdyby nikt przede mną tego nie zrobił. I z tego co się okazało podobno już byli w drodze, a to oznaczało przynajmniej jeden problem mniej.

– Zbieraj się – rzuciłem, spoglądając na Clare. – Zabierz tylko najpotrzebniejsze rzeczy.

Spojrzała na mnie w taki sposób jakbym właśnie conajmniej postradał rozum.

– Dokąd niby chcesz jechać w środku nocy? – spytała zupełnie zdezorientowana. – Poza tym piłeś alkohol więc nie sądzę, żeby...

– Uwierz, ta sytuacja wystarczająco mocno mnie otrzeźwiła – wtrąciłem, wchodząc jej w słowo. – Poza tym, naprawdę uważasz, że po tym co się stało rozsądnie byłoby tutaj zostać? – prychnąłem po nosem.

Deliverance - Edevane Brothers 1Where stories live. Discover now