Rozdział 2

161 34 21
                                    

Otworzyłem Astrelli drzwi od lokalu i przepuściłem ją w nich jako pierwszą. Od razu pojawiła się przed nami szeroko uśmiechnięta kelnerka. Poprosiliśmy o stolik dla dwóch osób i poprowadziła nas ona do ogródka. Odsunąłem Astrelli krzesło, za co cicho podziękowała i zająłem miejsce naprzeciwko niej.

– Żałujesz czasem?

– Czego? – Spojrzałem na nią zdziwiony, bo nie miałem pojęcia, o czym mogła mówić.

– Że dopadła cię ta kontuzja. Gdyby nie ona, to pewnie jeszcze kilka lat byś grał.

– Tak miało być... Na początku byłem wściekły. Myślałem, że doprowadzę się do porządku i później będę mógł dalej grać. I grałem przez chwilę, ale rozwaliłem jeszcze bardziej tę rękę.

– Grasz jeszcze czasem? – zapytała, przeglądając menu.

Podniosła wzrok, kiedy zorientowała się, że stale na nią patrzę. Nie tylko ja, ale także mężczyźni przy sąsiednim stoliku praktycznie nie odrywali od niej wzroku. Irytowali mnie, ale Astrella w ogóle nie zwracała na nich uwagi.

– Nie licząc tych zajęć z dziećmi – dodała po chwili.

– Czasem organizujemy sobie ze znajomymi mecze. Ty też mówiłaś, że od dziecka lubisz baseball. Kto był twoim ulubieńcem?

– To tajemnica – powiedziała cicho, ale dostrzegłem rumieńce na jej policzkach.

Przypomniałem sobie o zdjęciu na jej profilu. Z moim numerem. Jednak nie miałem pewności, czy to była koszulka z moim nazwiskiem.

– To chociaż powiedz, na jakiej pozycji grał.

– Był pałkarzem.

Tak jak ja.

– A ty? Grałaś kiedyś?

– Kiedyś próbowałam, ale nie jestem zbyt dobra. Mam problem nawet z trafieniem w piłkę – powiedziała, śmiejąc się cicho. – Chociaż rzucanie też mi nie wychodzi, więc powinnam powiedzieć, że jestem bardzo słaba.

– Jestem pewny, że nie jesteś aż taka słaba i tylko mi tak mówisz. Jesteś pewnie skromną osobą i nie będziesz się przechwalała, co?

– Nie widziałeś, jak gram. I nie zobaczysz.

– No nie... Czemu niby? – Uśmiechnąłem się i pokręciłem z niedowierzaniem głową. – To jak mam ocenić, czy jesteś słaba, czy nie? Tak nie może być...

– Musisz mi uwierzyć na słowo.

– Nie wierzę ludziom na słowo. Musiałabyś mi to udowodnić.

Wydawało mi się, że ten widok byłby całkiem uroczy. Nawet gdyby ani razu nie trafiła w piłkę. Już sam jej widok z kijem baseballowym na pewno byłby wystarczająco słodki. Poza tym na boisku są także inne pozycje i może lepiej by się sprawdziła na innej.

– Może kiedyś... – szepnęła. – Wiesz już, co zjesz?

– Tak.

Zamówiliśmy jedzenie, gdy kelnerka do nas podeszła. Oczywiście wybrałem makaron z krewetkami. Mógłbym niczego innego nie jeść.

– Zauważyłeś, jak Ryan cię naśladuje na zajęciach? – zapytała, kiedy dostaliśmy napoje.

Spojrzałem na nią zaskoczony, bo w sumie to nigdy nie zwróciłem na to uwagi. Chociaż miałem sporą grupę dzieciaków, Ryan często przykuwał mój wzrok. Był najgłośniejszy z nich wszystkich, ale też widziałem w nim duży potencjał. Przypominał mi trochę mnie, gdy byłem w jego wieku. Tak samo się złościłem i rzucałem kijem, gdy coś mi nie wychodziło.

Bases Of LoveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz