10. Mascot

1.6K 182 53
                                    

- Jesteśmy. - zakomunikował Louis zatrzymując się gwałtownie pod żółtym domem mojej babci.

- Dziękuję. Do widzenia. - Nigdy nie pamiętałem, czy do księży mówi się zwykłe "do widzenia", czy coś w stylu "szczęść Boże".

- Pa. - pożegnał się krótko, jakby był moim starym, dobrym kumplem. - Czekaj, Harry! - usłyszałem za sobą. Odwróciłem się zdezorientowany. Od drzwi domu Mirandy dzieliły mnie jakieś dwa metry. Zawróciłem z powrotem do samochodu przywołany gestem jego ręki. - Słuchaj, prowadzę letni obóz sportowy dla młodych piłkarzy. Masz jakieś plany na wakacje? - zapytał nagle. A co, chcesz zaciągnąć mnie na letni obóz sportowy dla młodych piłkarzy? Pomyślałem sarkastyczne.

- Hmm... Mam w planach marnowanie czasu na bezcelowe leżenie przed telewizorem. Babcia ma, aż trzy kanały. - dodałem szczerze. - Nie ma Wi-Fi, nie mam nawet 3g w telefonie. Mógłbym posłuchać muzyki, ale zapomniałem słuchawek. Wspomniałem o tym, że jestem kompletnie spłukany? - wymieniałem z nietęgą miną. Ale wakacje u babci i tak były lepszym wyjściem, niż użeranie się z matką oraz zapewniony widok Zayna, co najmniej pięć razy w tygodniu. Do tego dochodzą dawni koledzy, którzy mnie nienawidzą oraz plotkarscy sąsiedzi.

- Może chciałbyś u mnie pracować? Musiałbyś co jakiś czas posprzątać szatnię, uzupełniać zapasy zimnej wody, dbać o świeże ręczniki, pilnować stanu piłek i takie tam pierdoły. Płacę z góry. Chciałbym widzieć Cię na stadionie cztery razy w tygodniu. Oh, również byłbyś naszą maskotką na wyjazdach.

- Nie będę ganiał w jakimś grubym, kompromitującym kostiumie przy takim upale i w ogóle nigdy, nawet za milion lat! - zbulwersowałem się. Ksiądziunio się, kurwa znalazł.

~°~

- Pasuje idealnie! - fascynował się ksiądz, gdy przymierzyłem durne przebranie. Maskotką klubu był idiotyczne wyglądający smok, podobny do Tabalugi. Idealnie, Styles... Pogrążasz się.

- Nie wierzę, że to robię. - powiedziałem beznamiętnie. Czego nie robi się dla forsy? Albo może, czego nie robi się, by być blisko Louis'a.

- Wyglądasz o wiele lepiej niż przedtem! - cieszył się jak małe dziecko, w pierdolonej cukierni.

- Czy właśnie zasugerowałeś, że w stroju kretyńskiego smoka wyglądam lepiej, niż w moich czarnych rurkach i skórzanej kurtce? - chciałem się upewnić.

- Tylko nie "kretyński smok", okey? Sam go zaprojektowałem i wymyśliłem! - żachnął i zrobił obrażoną minę. - W tych twoich obcisłych jeansach wyglądasz niczego sobie, ale muszę przyznać, że w stroju Donrewsa wyglądasz o niebo lepiej!

- Co, kurde?! - wyspałem, bo po pierwsze: wow, serio zaprojektował sam takie gówno, po drugie: stwierdził, że w tym gównie wyglądam lepiej, niż bez oraz po trzecie: to gówno ma imię?Serio, Ksiądziunio?

- Wyluzuj. Spróbuj się trochę przebiegnąć. - poradził.

- Okey. - zgodziłem się. Zrobiłem jakieś trzy kroki i zobaczyłem przed oczami zieloną trawę porastającą stadion. Potknąłem się, a gruby, miękki materiał całkowicie złagodził upadek. Bezbolesne zaliczenie gleb było jedyną zaletą kostiumu. Miałem ograniczone ruchy, mało widziałem, ciężko było oddychać, całe ciało mnie swędziało oraz było cieplej, gorzej na dnie piekła chyba nie ma.

- Żyjesz? - zapytał rozbawiony Louis. Śmiał się ze mnie?!

- Chyba tak. Nie mogę się podnieść. - przyznałem szczerze. Poczułem jak Tomlinson przewraca mnie na plecy, a następnie wyciąga pomocną dłoń. Tym razem poszło po jego myśli i nie wylądował na mnie, jak ostatnio. - Jeśli wyciągniesz jedną rękę do przodu i trochę się pochylisz, będzie Ci o wiele łatwiej utrzymać równowagę. - poradził i posłał mi pokrzepiający uśmiech. Zrobiłem wszystko co powiedział, niczym przykładny uczeń. Ruszyłem pewny siebie z miejsca, po chwili do moich uszu dotarł refren piosenki z bajki o zielonym smoku, bałwanie i jego słudze - pingwinie Jakubie, któremu lubił rzucać dwuznaczne rozkazy, typu"zrób mi loda".

Dzielny Tabaluga!
Dzielny Tabaluga-aaa!
Dzielny Tabaluga!
Dzielny Tabaluga-aaa!

Odwróciłem się zażenowany i wkurzony, a moje emocje się spotęgowały, gdy zobaczyłem Tomlinson'a z telefonem w ręku, który zapewne kręcił całe zajście. Rzuciłem się biegiem w jego kierunku.

- Wyłącz to! - krzyknąłem osiągając maksymalną prędkość w stroju maskotki, jaką był powolny trucht. Mój pościg nie trwał długo, ponieważ po przebyciu siedmiu metrów, po raz drugi w ciągu 10 minut, potknąłem się i znów nie byłem w stanie się podnieść.

- To będzie nasz film promocyjny! Co ty na to? - zapytał Tomlinson znosząc się głośnym śmiechem.

- Pod warunkiem, że dostanę za niego jakąś dopłatę, czy coś. - zażartowałem dalej leżąc na brzuchu.

- Może być. Zapłacę ci za niego 20 funtów, jeśli wstaniesz o własnych siłach. - przedstawił swój warunek, a ja sapnąłem ciężko podejmując nieudolne próby podniesienia się.

- Poddaję się. - zakomunikowałem po piętnastu długich minutach.

- Jesteś etykietą tego klubu i całego miasta! Jaki dajesz przykład małym dzieciom?! - podniósł głos starając się być poważny, ale nie wychodziło mu to.

- Nie możesz zmienić maskotki, na przykład na kobietę w ciąży? - zapytałem z udawaną nadzieją w głosie. Muszę przyznać, że udawanie ciężarnej laski wyszło mi o wiele lepiej, niż bieganie w stroju niby-Tabalugi.

- Nie mogę. - odparł Louis. - Wstawaj. Zaraz zaczynamy rozgrzewkę, a potem mały meczyk. Już jutro gramy pierwszy poważny mecz z przyjezdnymi. - powiedział Louis, co nie zainteresowało mnie bardziej niż butelka wody, którą ściskał w ręce.

- Podnieś mnie i daj mi się napić. - rzekłem stanowczo.

- Ej kto tu kogo zatrudnił, co? Ja ciebie jako maskotkę i chłopca od drobiazgów, czy ty mnie jako prywatnego asystenta? - zapytał nie ruszając się ani centymetr.

- Dobra no, wyluzuj. - naprawdę nie miałem ochoty, ani sił na głupie zaczepki Louis'a. Marzyłem o ściągnięciu z siebie tego durnego, niewygodnego i ograniczającego wszelkie ruchy kostiumu. Byłem spragniony, głodny i wkurzony.

- Spoko. Pamiętaj o odwiecznej misji ratowania świata przed bałwanem i jego armią. - powiedział z kpiącym uśmiechem, gdy ciągnął mnie do góry.

- Jeśli tylko dasz mi się napić. - pod pachą trzymałem głowę tego gównianego kostiumu, a drugą rękę wyciągałem czekając na butelkę wody.

- Łap! - krzyknął nagle Louis i rzucił w moją stronę butelkę, której oczywiście nie złapałem. Schyliłem się po nią, lecz nie byłem w stanie jej dosięgnąć, więc obmyśliłem na poczekaniu prosty plan działania:

1. Uklęknąć.
2. Chwycić butelkę.
3. Podnieś się.

Wykonałem dokładnie pierwszy punkt i w kwestii planu, na tym można skończyć. Gdy opadłem na kolana i pochyliłem się lekko po przedmiot, momentalnie wylądowałem, nie uwierzycie, na brzuchu, a butelka boleśnie wrzynała się w mój bark. Jęknąłem przeciągle. Nie wiem jak przeżyję jeszcze siedem tygodni...

×°×

Dziękuję mojej cudownej Bethany xx


Ojciec DyrektorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz