11

1.4K 152 27
                                    


GABRIEL

Szybkim krokiem wymaszerowuję przed szkołę i rozglądam się dookoła.

Pusto. Na zewnątrz nie ma ani jednej osoby.

Zdesperowany robię kolejny szybki obrót, a promienie słońca rażą mnie w oczy.

Kurwa mać. Dlaczego zawsze muszę powiedzieć coś pojebanego? Co jest ze mną nie tak?

Może poszła do łazienki?

Już mam zawrócić i przeszukać damski kibel, gdy w oddali zauważam postać siedzącą na kamiennej ławce, na dziedzińcu.

Ruszam w tamtym kierunku, a z każdym pokonanym metrem coraz bardziej szumi mi w uszach. Kiedy wreszcie staję za Stellą, nie mam pieprzonego pojęcia, co powiedzieć.

''Przepraszam, że po raz milion - kurwa - nowy byłem skończonym kutasem?'' A może: ''Wcale nie chciałem zranić twoich uczuć, chociaż robię to nieustannie. Bo widzisz, okazuje się, że jeszcze nikt nigdy nie był dla mnie tak ważny jak ty, a przez to kompletnie mi odbija i pokonują mnie moje własne pojebane emocje''

Czuję jak krew szybciej krąży mi w żyłach napędzana zdenerwowaniem i troską o nią.

– Czemu milczysz? Kilka minut temu tak się paliłeś do rozmowy – przemawia Stella, zanim zdążę zebrać się na odwagę. – Bez publiki, przed którą możesz mnie upokorzyć straciłeś zainteresowanie?

Ta, celna uwaga. I zasłużona.

– Umawiałaś się na moich oczach z innym facetem, do kurwy nędzy – warczę, zanim zdążę to przemyśleć.

I właśnie o to chodzi. Mówię popieprzone rzeczy, ale Stella nie ma pojęcia, że są one właśnie takie, bo wychodzą z tej bezbronnej, zakochanej, wściekłej, przerażonej i chuj wie jeszcze jakiej części mnie. Tej części, która istnieje tylko dla niej i bez niej... po prostu skona w męczarniach.

Gdy okręca się z waleczną miną, jej biała usiana koralikami suknia ciągnąca się do ziemi powiewa na wietrze i dodaje jej jeszcze bardziej nieuchwytnego wyrazu. Kojarzy mi się ze zjawą. Istotą jedynie na wpół realną, zbyt doskonała dla tego świata.

I dla mnie.

Jest taka piękna, że zapiera mi dech.

– Na wypad nad jezioro, a nie na szybki numerek w kiblu.

I tak irytująca, że mam ochotę przegryźć sobie tętnicę.

Zaciskając boleśnie szczękę, zmuszam się do uśmiechu.

– W takim razie wszystko w porządku, bardzo cię przepraszam – odpowiadam.

I wielkie dzięki za tę pojebaną wizję w moim pokręconym umyśle.

A wtedy ona zrywa się z kamienia i wygląda, jakby rozważała znokautowanie mnie swoją torebką pełną zeszytów i kolorowych długopisów.

Dobra, może powiedziałem to nieco ironicznie, ale czy ona nie może choć spróbować postawić się na moim miejscu? Nie mogę, nie potrafię w milczeniu patrzeć, jak jakiś kutas startuje do mojej dziewczyny. To sprawia, że robię się trochę szalony. Ale szaleję właśnie przez nią.

Dla niej.

– Po co tu za mną przyszedłeś? – pyta, ponownie opadając na ławkę.

Pocieram skronie, niezdecydowany, czy usiąść i próbować to wszystko poukładać czy po prostu stąd spadać. Jestem już naprawdę zmęczony. Wszystkim. Moje życie w ostatnich dniach to cholerny chaos.

– Właściwie to nie mam pieprzonego pojęcia. – Zapatruję się w horyzont. W oddali drzewa zdają się spotykać z chmurami. – Ciągle za tobą latam i próbuję coś naprawiać, bo wiecznie się o coś obrażasz.

– Upokorzyłeś mnie na oczach całej grupy, dupku. – Zdmuchuje potarganą grzywkę z czoła. – Nigdy więcej tak do mnie nie mów, słyszysz? Koniec z wyładowywaniem na mnie twoich pokręconych emocji. – Celuje palcem w moją pierś.

Wzdycham i przysiadam na kamieniach obok niej.

– Nie chciałem cię zranić – szepczę, sięgając po jej zaciśniętą dłoń spoczywającą na kolanie.

– Ty nigdy nie chcesz. – prycha i się odsuwa. – A potem robisz to jeszcze raz. Jeszcze mocniej niż wcześniej.

Okej. Chyba jednak nic tu po mnie.

– Może faktycznie lepiej sobie pójdę. – Zrezygnowany wstaję i zaczynam odchodzić.

Jest w tym momencie coś, co łamie mnie od środka. Bo chcę zawrócić, ale już nie mam na to siły. Potrzebuję, żeby to ona mnie zatrzymała. Żeby dała mi chociaż iskrę nadziei, że jeszcze jest, o co walczyć, że nie jestem dla niej tylko beznadziejną pomyłką.

Tylko że jakoś... już na to nie liczę.

– Dlaczego byłeś w ośrodku resocjalizacji dla młodocianych przestępców? Za pobicie tamtego chłopaka? – Sięga mnie cichy głos.

– Nie.

– Nie? I to wszystko? Zacznij wreszcie mówić prawdę, Gabriel.

Przystaję, ale się nie odwracam. Unoszę rękę i patrzę na napis rozciągnięty czarnym tuszem na kostkach.

NICOŚĆ

– Za kradzież – odpowiadam.  

THE LOVE BETWEEN USOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz