56

5.1K 238 26
                                    


GABRIEL

– Nie ma mowy. – Posyłam stojącemu przede mną doktorkowi groźne spojrzenie. – Nigdzie się stąd nie ruszę. I nie radzę wyprowadzać mnie siłą. Zostaję z nią. – Zerkam przez ramię na ochroniarza sterczącego na korytarzu, gotowego wkroczyć w każdej chwili.

Ten upierdliwy lekarz już drugi raz próbuje wyrzucić mnie z sali Stelli, a to chyba kurewsko oczywiste, że nie przepędziłoby mnie stąd nawet cholerne trzęsienie ziemi.

Zostanę z moją dziewczyną, a jeśli ktoś znów spróbuje mi tego zabronić na podstawie jakiś durnych przepisów... Wtedy marnie skończy.

Serio, jestem dziś w takim stanie, że marzę o pretekście pozwalającym mi coś rozwalić. Wciąż tłumię w sobie furię i robię to tylko po to, żeby... Jakby to powiedziała Stella?

A tak, żeby pełnić rolę pitbula stróżującego.

Posiwiały doktorek w białym kitlu znowu coś do mnie marudzi, ale nawet go nie słucham, moja uwaga skupia się na Stelli wiercącej się na swoim szpitalnym łóżku.

– Gabriel?

W kolejnej sekundzie już znajduję się przy niej i ujmuję ją za rękę.

– Jestem tu – zapewniam. Jednocześnie znowu przygważdżam lekarza wkurzonym wzrokiem.

To jego narzekania przerwały drzemkę Stelli.

Ona  jednak uśmiecha się sennie na mój wybuchowy nastrój i zdmuchuje grzywkę z czoła.

– Zasnęłam na godzinę, a ty już grozisz personelowi szpitala? – żartuje.

Jej uśmiech rozluźnia jeden z bolesnych supłów oplecionych wokół mojego serca. Tyle że wciąż zostało ich tam chyba jeszcze ze sto. Kolczastych, wściekłych, przestraszonych, niszczycielskich. Wszystkich podkładach z doskwierających mi emocji.

– Chcieli mnie od ciebie odizolować.

Co było dla nich cholernie ryzykowne, choć jeszcze o tym nie wiedzą.

Stella prycha rozbawiona, ale zaraz jej uśmiech gaśnie. Przesuwa bladą dłonią po opatrunku owiniętym wokół mojego ramienia.

– Bardzo cię boli? 

– Prawie wcale.

– Kłamiesz. – Jej tęczówki zaczynają połyskiwać na nowo od wstrzymywanych łez. – Jesteś poparzony. To moja wina. – Przyciska pięść do popękanych ust, a potem odwraca głowę, by ukryć przede mną twarz.

– Wcale nie. Ani trochę.

Przez jej poczucie winy czuję jeszcze większy wstręt do siebie. Ona nie ma pojęcia, że to ja ponoszę za to wszystko odpowiedzialność. Że to ja jej to zrobiłem.

– Przepraszam. Nie chciałam...– Jej słowa przechodzą w szloch, a jej ciałem wstrząsa dreszcz.

Kurwa.

Nie wiedząc, jak jej pomóc, przesuwam dłoń na jej policzek i powoli zmniejszam odległość dzielącą nasze wargi.

– Stella, to nie jest twoja wina, wierz mi. – Całuję delikatnie kącik jej ust. – Proszę, przestań mnie przepraszać. Nie zniosę tego. – Moje palce pieszczą łagodnie skórę jej szczęki usypaną ledwo widocznymi piegami.

Gdy patrzę na nią z góry, wydaje się tak przerażająco krucha... Tak łatwa do utracenia, że muszę zwalczyć w sobie nagłą, pierwotną potrzebę chronienia jej. Przytulenia, zamknięcia w ramionach tak mocno, aż stanę się jej tarczą, zbroją osłaniającą ją przed złem.

Tyle że póki co całe pierdolone zło przytrafia jej się tylko dlatego, że się w niej zakochałem.

Na dodatek ona teraz ma mnie za pieprzonego bohatera, wpatruje się we mnie z podziwem tymi niebieskimi, urzeczonymi oczami i dotyka mnie z taką czułością, że... że jestem o krok od złamania się.

– Wszedłeś za mną w ogień – mówi. Jej dłoń przykrywa moje palce głaszczące jej policzek. – Mogłeś zginąć. Nigdy więcej tego nie rób.

Prawie chcę się uśmiechnąć na tę prośbę, tylko że jakoś nie potrafię.

– Wejdę za tobą nawet do piekła.

W odwecie marszczy na mnie nos, jak gdyby była serio, serio rozgniewana taką obietnicą.

– Nie rozumiesz. – Urywa. – Mój ojciec... On zginął w pożarze, kiedy byłam dzieckiem. To jakaś awaria. Mój tata wyprowadził mamę, a potem wrócił po mnie. Uratował mnie.

– Dzięki Bogu. – Pochylam się, by złapać ustami kolejną łzę moczącą jej skórę. – Był bardzo odważnym mężczyzną.

– On już stamtąd nie wyszedł. Niedaleko wyjścia spadła na niego płonąca belka. Przygniotła go, a ja... tylko stałam i patrzyłam jak umiera – wyszeptuje przy moim uchu roztrzęsionym szeptem.

A więc to w tym rzecz. To dlatego wtedy w środku zachowywała się tak, jak w jakimś transie. W dzieciństwie była świadkiem... śmierci własnego ojca. Jezu.

– Kochanie, nie... – Natychmiast przyganiam ją do siebie mocniej, a ona rozpłakuje się na dobre.

– Zginął tam, bo poszedł po mnie – kwili w moją szyję. Jej garście zaciskają się na materiale mojej brudnej koszulki. – Tak jak ty dzisiaj.

– Oddał za ciebie życie i ja też bym to zrobił – odpowiadam cicho.

THE LOVE BETWEEN US | ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz