Rozdział 8.

923 71 11
                                    



Parker

Wcale nie mam ochoty się budzić.

Wraz z powrotem świadomości dopada mnie fala bólu. Przede wszystkim czuję gardło i płuca, poza tym z jakiegoś powodu szczypie mnie dłoń. Kiedy z trudem rozklejam powieki, stwierdzam, że mam w niej wenflon.

Czyli... zaraz. Jezu.

Jestem w szpitalu.

Podnoszę gwałtownie głowę, na co aż mdli mnie z bólu. Z jękiem kładę ją z powrotem na poduszce, a chociaż obraz tańczy mi przed oczami, jestem w stanie stwierdzić, że rzeczywiście znajduję się w szpitalnym łóżku. W szpitalnej sali. Cholera jasna.

Po chwili jedna myśl staje się dla mnie oczywista.

Mój sąsiad usiłował mnie zabić.

Nie wiem, jakim cudem dowiedział się, że jestem uczulona na kiwi – może od Jordie? – ale celowo nie podał mi akurat tego jednego składnika tej jego wspaniałej lemoniady. Wyrecytował całą resztę, ale o kiwi jakoś zapomniał. Ten facet chciał mnie zabić!

Mieszkam pod jednym dachem z niedoszłym mordercą.

Mrozi mnie na samą myśl o tym. Czy powinnam to zgłosić na policję? Przecież nie mam żadnych dowodów. Ten morderczy gnojek z pewnością powie, że to był wypadek i nie miał pojęcia o mojej alergii, a policjanci mu uwierzą, bo jest taki uroczy. Fuj.

– Parker, obudziłaś się! Tak bardzo się martwiłam!

O Jezu. Znam ten głos. Jezu. Nie dość, że sąsiad próbował mnie zamordować, to jeszcze w mojej sali szpitalnej pojawiła się moja matka.

Kto, do diabła, powiedział jej, że tu jestem?!

Z trudem spoglądam w stronę, z którego dobiega głos. Widzę dwie mamy, co jest jeszcze gorsze, niż gdybym widziała jedną. Robi mi się niedobrze.

Mama jak zwykle wygląda bardzo elegancko: ma na sobie niebieski tweedowy kostium i włosy uczesane w idealny kok na czubku głowy. Załamuje ręce, siadając na krzesełku przy moim łóżku. Wygląda, jakby naprawdę się przejęła.

Krzywię się. Pewnie zdążyła już odwiedzić szpitalną kaplicę i pomodlić się za moje zdrowie. To byłoby całkiem miłe, gdyby nie było takie irytujące.

– Mamo – chrypię z trudem. – Skąd się tu wzięłaś?

– Zadzwonił do mnie ten... mężczyzna, z którym mieszkasz – oznajmia, a ja sztywnieję pod szorstką szpitalną pościelą. – Dlaczego mi nie powiedziałaś, że mieszkasz z mężczyzną?

To proste. Bo moja fanatycznie religijna matka zrobiłaby z tego aferę, co najwyraźniej zamierza zrobić teraz.

Na szczęście przerywa jej uśmiechnięta pielęgniarka, która właśnie wchodzi do sali. Zerka na kroplówkę, która sączy się do mojego ciała poprzez wenflon, i sprawdza monitory, do których jestem podłączona, a których odczytów sama nie rozumiem. Oczywiście poza tym, że najwyraźniej nadal żyję.

Chyba że jestem w piekle. Wtedy widok mojej matki byłby jeszcze bardziej zrozumiały.

– Dobrze, że się pani obudziła – szczebiocze pielęgniarka. – Poproszę lekarza, żeby do pani zajrzał, gdy znajdzie chwilę, ale wygląda na to, że wszystko będzie w porządku. Zostawimy panią na dwudziestoczterogodzinnej obserwacji, a potem pewnie wypiszemy do domu, jeśli nie zadzieje się nic niepokojącego.

Wzdycham z ulgą. Wygląda na to, że tym razem zamach na moje życie się nie powiódł.

Muszę w przyszłości mieć się na baczności.

The ASMR (Arrogant-Sexy-Messy-Roommate)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz