4.

2.1K 146 2
                                    

Danielle

Przechodząc wzdłuż boksów czułam jakiś dziwny niepokój. Był poranek, a ja stwierdziłam, że nic mi się nie stanie, jeśli się trochę rozejrzę. Chciałam znów jakoś pomóc, być pożyteczną, ale tata twierdził, że to jeszcze nie jest właściwy moment. Niepokój nasilił się, gdy do moich uszu dotarło rżenie. Nie wiedziałam czy taki odczuwałam przed wypadkiem, ale wydaje mi się, że go nie było. Starałam się oddychać spokojnie, nie dając stresowi nad sobą zapanować, ale to stawało się coraz trudniejsze. Zacisnęłam w dłonie w pięści, starając się opanować szybko bijące serce. Myślałam, że zaraz wyskoczy mi z piersi.

Mijając jak mi się wydawało pusty boks, o mało nie dostałam zawału, gdy koń, który jednak znajdował się w jego głębi podbiegł do drzwiczek i prychnął wściekle szczękając przy okazji zębami. Obserwowałam go i nienawiść, która biła z jego oczu. Jeszcze nie spotkałam się, albo nie pamiętałam takiej agresji. To było okropne. Nie wiedziałam do kogo należał ten koń, ale poczułam się właśnie w taki sposób, widząc jaki się stał.

- Boże, Danielle, powiedz, że nic ci się nie stało. - usłyszałam obok siebie, a tą osobą była Red. 

- Nie, znaczy chyba nie. - przyznałam, wciąż obserwując konia. - Jak się nazywa? 

- To Rubin, nie pamiętasz go? - uniosła brew, odciągając mnie stamtąd. - Należy do ciebie. Odkąd mieliście ten wypadek nie jest z nim najlepiej. Scott nie dawał mu żadnych szans, ale jednak udało się go odratować. - wyjaśniła szybko, a w mojej głowie zrodziło się kilka pytań.

- J-jest mój? - zamrugałam parokrotnie oczami, jakby w to nie wierząc. 

- Tak, od samego początku, odkąd tutaj trafił. - przytaknęła. - Bardzo o niego dbałaś, ale nie jestem przekonana, czy da ci się teraz do siebie zbliżyć. Scott mówi, że to siedzi gdzieś głęboko w nim, jakby wypadek odcisnął na nim piętno. - dodała smutno. 

- Kim jest Scott? - zadałam kolejne pytanie, obejmując się ramionami. Dreptałyśmy w kierunku, z którego przyszłam.

- To weterynarz, który przyjaźni się z twoim tatą, z tobą, z nami. - uśmiechnęła się lekko. - Całkiem spoko facet, myślę, że z łatwością go sobie przypomnisz. 

- Też mam taką nadzieje. - westchnęłam ciężko. - To mnie denerwuje. Mam świadomość, że tutaj byłam, że jestem członkiem tego miejsca i należę do niego, ale brakuje mi szczegółów.

- Oh, kochanie. - przytuliła mnie. - Ja wiem, że to jest męczące, ale lekarze mówią, że z czasem będzie ustępować. Musisz być tylko cierpliwa. 

***

Weszłam do domu ówcześnie zdejmując buty, a następnie kierując się do kuchni. Nikogo tam nie było, więc zajrzałam do salonu, gdzie znalazłam Harry'ego, strojącego swoją gitarę. A przynajmniej tak przypuszczałam.

- Cześć. - przywitałam się, siadając w fotelu, który znajdował się najbliżej mnie. - Umiesz grać? - dodałam, wskazując na instrument.

- Tak, nauczyłem się jeszcze w szkole. - uśmiechnął się lekko. - A tak w ogóle to hej. - dodał, a uśmiech się poszerzył.

- Zagrasz coś?

- Huh, okey. - spojrzał na mnie, po czym ułożył dobrze palce na strunach i zaczął grać dobrze znane wszystkim ballady, a ja zaczęłam nucić pod nosem ich słowa. Od zawsze chciałam grać, ale jakoś nie było na to czasu. 

come back to me • hemmingsWhere stories live. Discover now