V

744 62 0
                                    

  Stiles pov:
Szedłem szybkim krokiem za Melissą McCall. Kierowała się do recepcji, byłem już lekko zdenerwowany tym, że nie chciała pokazać mi ciała Malii. Wystarczało mi już to, że ojciec milczał. Nie chciał powiedzieć nic, jakby chował przede mną najczarniejszy sekret.
-Niech pani mi ją pozwoli zobaczyć-jęknąłem.
Kobieta udała, że przegląda papiery pacjentów.
-Doskonale wiesz, że nie mogę.
Wywróciłem oczami.
-Wcześniej nie było tyle problemów, żeby oglądać ciała.
Kobieta westchnęła głośno.
-Nie mogę, Stiles. Zrozum to.
-Ale mamo...-zrozumiałem co właśnie powiedziałem i speszyłem się trochę-przepraszam.
Kobieta przygryzła wargę i zmierzwiła mi włosy.
-Teraz idę na obchód i powierzam ci moją kartę i klucze. Opiekuj się nimi dobrze i nie rób nic głupiego, synku.
Kobieta mrugnęła do mnie i jak gdyby nigdy nic odeszła. Uśmiechnąłem się na słowa "synku". Od dawna nikt tak do mnie nie mówił.
Chwyciłem za nie i pobiegłem w stronę kostnicy. Drżącymi rękami otworzyłem drzwi. Zobaczyłem kilka worków leżących na stołach, były w nich ciała. Wziąłem do ręki kartę z jej danymi. Było tam wszystko, ale nie obchodziła mnie data jej urodzin. Musiałem dokładnie obejrzeć ciało, bo coś mi tu nie pasowało. Ostrożnie rozsunąłem worek. Leżała tam taka blada. Zobaczyłem ślad po sznurze na jej szyi. Moją uwagę przykuło coś innego. Jej skóra na skroni i koło ucha błyszczała się jakby była pokryta sproszkowanym złotem, ale to nie było wszystko. Dostrzegłem, że włosy obok ucha były obcięte i też lekko się błyszczały. Teraz nic mi nie pasowało. Szybko zapiąłem zamek i wyszedłem z kostnicy. Muszę to sprawdzić. Oddałem Melissie klucze i z wielką niepewnością wsiadłem do Jeepa. Zapomniałbym dodać nowego, ale używanego. Kupiłem go na ebay'u. Jest prawie identyczny, ale jego środek nie jest obklejony taśmą klejącą. Stanąłem przed samochodem. Niebo zrobiło się ciemne jakby miała rozpętać się burza. Nie zapowiadali dzisiaj opadów ani burz. Nagle usłyszałem ten głos. Znałem go, ale nie wiedziałem do kogo należy.

-Jestem...już...blisko- i przeraźliwy szum połączony z piskiem jakby ktoś upuścił mikrofon.*

Zatkałem rękami uszy i zamknąłem oczy. Po chwili otworzyłem je. Niebo było jasne i świeciło słońce, ale ja trząsłem się i siedziałem podkurczony koło drzwi samochodu.

-Co tu się dzieje?- wydusiłem z siebie.


***

Desperacko przeszukiwałem wszystkie książki. Nigdzie nie było nic o złocie ani śmierci. Cały mój laptop zapełniony był różnymi źródłami. Było tam kilka kart z Wikipedii. Jakieś hasła, które słyszałem po raz pierwszy. Różne rodzaje mitologii od egipskiej po celtycką, ale nigdzie nie mogłem znaleźć nic o złocie i śmierci. Nigdzie. Uderzyłem pięścią w stół. 

-Powinieneś odpocząć- w drzwiach stał Scott.

Odwróciłem się.

-No tak, ty i te twoje nadludzkie zdolności.

-Co ci jest? Myślałem, że wszystko już sobie wyjaśniliśmy.

-Tak, ale mam dość tej chorej sytuacji! Ciągle nie mam żadnego punktu zaczepienia o co w tym wszystkim chodzi. Czuję się jakbym miał rozwiązanie przed sobą, ale ciągle mi coś umykało.

-Nikt nie jest bezpieczny i musimy chronić siebie nawzajem.

Westchnąłem głośno i odłożyłem wszystkie książki na bok. Przetarłem twarz dłońmi.

-Nie było cię w szkole-powiedział w końcu.

-No i ?

Nie było mnie to oczywiste. Nie jestem w stanie teraz chodzić do szkoły, a poza tym byłem u Melissy.

-Martwiliśmy się. Lydia się martwiła.

Nie rozmawiałem z nią od śmierci Malii. Nie wiedziałem co mam powiedzieć.

-Dlaczego byłeś u mojej matki?

Spojrzałem na niego. Był bardzo poważny, nie uśmiechał się.

-Musiałem coś zrobić- nie chciałem mu opowiadać tego, że musiałem zobaczyć ciało Malii.

-Jasne.- pokiwał głową- Wiem, że byłeś zobaczyć ciało Malii. Nie jestem głupi Stiles. Też chcę rozwiązać tą sprawę i pomścić Malię, a przede wszystkim muszę chronić osoby na których mi zależy.

-Wiem i też staram się to robić, ale to ja mam najwięcej krwi na rękach. To przeze mnie Allison nie żyje. To moja wina, że Malia nie żyję, a teraz boję się, że stracę Lydię. Boję się o ojca i o ciebie. O nas wszystkich i ja tak nie potrafię. Nie potrafię być taki jak ty, Scott.

Scott objął mnie ramieniem i poklepał po plecach. Czułem się jak kiedyś. Kiedy nie był wilkołakiem, kiedy nie mieliśmy problemów większych niż kartkówka z majcy, kiedy wszystko było takie proste.

***

Mamy to. Rozdział numer 5 za nami. Wyszedł krótki, ale męczyłam się z nim długo, zważając na natłok obowiązków i prowadzenie innego bloga. Taki oto. Nie ma dużo Stydii, ale się to zmieni :3 życzę udanej nocy, bo dodaję to kilka minut po północy i tak. Do następnego :) komentarze i vote mile widziane .

*mam nadzieję, że wiecie o co chodzi, nie umiem opisać tego zjawiska, ale mniej więcej tak to miało brzmieć jak taki mikrofon. No wiecie o co mi chodzi.



Little AgonyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz