X

434 34 11
                                    

UWAGA WAŻNE!

Przepraszam, że bardzo długo nic nie było, ale dopadł mnie brak weny. Rozdział nie podoba mi się jakoś bardzo. Krótki i okropny. Do końca zostały jeszcze około 2-3 rozdziały. Nie będę się dłużej z tym rozciągać. Od początku planowałam takie krótkie ff. Mam napisany bardzo długi one shot z The 100 (mogłoby to też być takie mini ff) i jakbyście chcieli to mogłabym go tu wrzucić i powiedzielibyście czy jakoś to dalej kontynuować w formie nowego ff. To dla mnie ważne tak samo jak wasze opinie w komentarzach, których nie ma. Mam nadzieje, że zostawicie jakiś odzew na dole. Bardo ładnie proszę. Miłego czytania i do następnego :D


Lydia pov:

Otworzyłam oczy, ale nic nie widziałam. Było całkowicie czarno. Poruszyłam delikatnie palcami. Chciałam podnieść ręce, ale nie mogłam, bo były przykute do, prawdopodobnie, jakiegoś metalowego fotela. Byłam przerażona. Słyszałam kroki i jakieś ciche szepty. Zaczęłam poruszać głową na boki i jakimś cudem opaska, którą miałam na oczach zsunęła się po mojej twarzy. Rozglądnęłam się po pomieszczeniu. Okazało się, że byłam przykuta do szpitalnego łóżka. W pokoju było chłodno i czułam wilgoć. Kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do panującej tam ciemności, dostrzegłam szpitalne łóżka. Jedynym źródłem światła były wątłe snopy, które przebijały się przez zabite deskami okna. W ustach czułam metaliczny posmak. Usłyszałam głośne kroki i drzwi do sali się otworzyły. Zamknęłam oczy, bo bałam się, że to jeden z braci. Usłyszałam jednak ciepły i spokojny głos znanej mi osoby.

-Cii Lydia. Uwolnię cię i wszystko będzie dobrze, okej? - szepnął Stiles i delikatnie odgarnął mi włosy z twarzy. Powoli zaczął rozcinać moje więzy scyzorykiem, ale zobaczyłam, że ktoś za nim stoi.

-Uważaj! - krzyknęłam, a Stiles odwrócił się i dostał kopniaka.

Poleciał na plecy, a scyzoryk wypadł mu z ręki. Tanatos zbliżył się i przyłożył mu jakiś miecz do gardła.

-Proszę zostaw go! Proszę. -krzyczałam, a Tanatos rzucił mi krótkie i ostre spojrzenie - Jjja  zrobię cokolwiek zechcesz tylko proszę nie zabijaj go.

Popatrzył na mnie i na Stiles'a, który milczał. Widziałam jak szybko i ciężko oddycha. Tanatos po chwili, która trwała wieczność, odstawił miecz.

-Dziękuję - szepnęłam. 

W tym momencie uderzył Stiles'a w brzuch, a potem w twarz tak, że chłopak stracił przytomność. Dostrzegłam stróżkę krwi spływającą po jego czole. Popatrzyłam na Tanatosa, który zaczął przykuwać Stiles'a do łóżka szpitalnego, które było podobne do mojego. Po policzku spłynęło mi kilka łez. Nie mogłam patrzeć jak on cierpi. Zastanawiało mnie gdzie podziewa się drugi brat. Wtedy usłyszałam szum w mojej głowie.

-Słodkich snów, księżniczko - powiedział głos w mojej głowie, a potem była już tylko ciemność.

***

Stiles pov:

Obudziłem się, przykuty do podobnego łóżka co Lydia. Odwróciłem się kilka razy i zobaczyłem, że dziewczyna leżała niedaleko mnie. Była nieprzytomna lub spała. Zacząłem się wyrywać i próbowałem jakoś się wyswobodzić. Na marne. Tylko traciłem siły. W pomieszczeniu nadal było ciemno, ale mój wzrok przyzwyczaił się na tyle, że mogłem rozróżniać przedmioty znajdujące się w nim. Udało mi się zobaczyć Boskich Braci, a raczej ich sylwetki.

-Czego chcecie?! - krzyknąłem.

-Lydii - odezwał się jeden.

-Jej umysłu. Jej głosu. Chcemy banshee - dopowiedział drugi.

-Nie, proszę. Możecie zrobić ze mną cokolwiek. Możecie rozbić moją duszę. Odebrać mi życie. Bić mnie. Ranić mnie. Zabić, ale na miłość boską. Nie dotykajcie jej, proszę - prawie płakałem.

Nie mogłem pozwolić żeby Lydii coś się stało. Nie przeżyłbym tego. To tak jakby ktoś odebrał mi kawałek duszy. Popatrzyli po sobie, ale nic nie mówili.

- Po prostu dajcie jej odejść! - krzyczałem i wyrywałem się - Weźcie mnie, a jej pozwólcie odejść!

Usłyszałem demoniczny śmiech i dostrzegłem jak jedna postać pstryka palcami, a pasy psychiatryczne, którymi była przymocowana do łóżka znikają. Lydia wciąż była nieprzytomna, ale miałem nadzieję, że wszystko z nią w porządku. W milczeniu leżałem przykuty do łóżka, a po moich policzkach spływały łzy. Lydia musiała żyć. Ona była naszym ratunkiem. Nagle wszystko zaczęło wirować. Obraz zaczął się zamazywać, a w całym ciele czułem nieprzyjemne mrowienie. W końcu obraz zrobił się całkowicie czarny. Nie mogłem mówić, nic nie słyszałem, nic nie widziałem. Miałem natomiast niesamowitą jasność umysłu.  Myślałem i czułem się zamknięty w swoim własnym umyśle. Moją ostatnią nadzieją była Lydia, która, mam nadzieję, że bezpiecznie pojechała do Scott'a i razem coś wymyślą.

Little AgonyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz