Chwyciłam zdjęcie leżące na łóżku. Moja mała kochana plamka. Dlaczego akurat ja?! Nie mogła wybrać sobie innej matki?! Jest wiele kobiet, które pokochałyby ją bardziej niż ja.
- Przepraszam - szepnęłam kreśląc niewidzialne znaczki na swoim brzuchu. - Przynajmniej ojca masz zajebistego. Nie to co matkę...
Boże, całkowicie mi odwala. Gadam sama do siebie macając się po ciele. Chwyciłam telefon i wybrałam numer Alana. Chciałam go przeprosić za moje słowa i powiedzieć, że również cieszę się z faktu iż będziemy rodzicami. Czasami małe kłamstwo jest potrzebne. Jednak chłopak nie odbierał, a gdy zadzwoniłam trzeci raz automatyczna sekretarka poinformował mnie iż abonent ma wyłączony telefon. Rzuciłam komórką na drugi koniec łóżka krzycząc:
- Nienawidzę cię!
W tej samej chwili do pokoju weszła moja mama. Naburmuszona poinformowałam ją, że chcę zostać sama.
- Marta... nie denerwuj się. Co się stało? - zapytała kobieta siadając obok.
- Nic.
- Przecież widzę. I słyszałam.
- To po co pytasz?!
- Uspokój się - przytuliła mnie.
- Alan mnie zostawił - jęknęłam rozpłakując się.
- Przez dziecko?
Pokiwałam głową.
- Czy może przez to co mu wykrzyczałaś?
- Ja tak nie myślę. Ja naprawdę je chce...
Moja rodzicielka nie powiedziała nic. Chwyciła moją komórkę i podając mi powiedziała żebym spróbowała ponownie. Wybrałam znajomy mi ciąg cyfr, ale nic z tego nie wyszło.
- Widzisz? - zapytałam patrząc na mamę.
Znowu mnie przytuliła milcząc. Kołysała mnie jak małe dziecko, a ja ciągle moczyłam jej fioletową tunikę, w którą była ubrana. Mijały minuty, a ja ciągle ją tuliłam. Potrzebowałam wrócić do beztroskich lat wieku przedszkolnego kiedy moim jedynym kłopotem było to czy zdążę na wieczorynkę. W głowie ciągle miałam obraz wściekłego Alana. On nie może mnie zostawić. Ja go bardzo kocham. Muszę go przeprosić. Wstałam mówiąc, że muszę wyjść.
- Podwieźć cię do niego? - zapytała moja rodzicielka. Od razu domyśliła się, że idę do Alana.
- Nie, spacer dobrze mi zrobi.
Chwilę później byłam w drodze do mojego (byłego?) chłopaka. Był mi zimno i na dodatek wszystko mnie denerwowało. Od śniegu, przez jadące samochody, na szczekających psach kończąc. Droga mi się dłużyła, ale około trzydziestu minut później wchodziłam na teren posesji Alana. Drżącą ręką nacisnęłam dzwonek i modliłam się, by chłopak był w domu. Drzwi otworzyła mi jego mama. Na mój widok uśmiechnęła się mówiąc:
- Oh cześć Marta. Wejdź - wpuściła mnie do środka.
- Dzień dobry. Ja do Alana.
- Nie ma go. Jeszcze nie wrócił ze szkoły. Myślałam, że jest u ciebie.
- Nie... - szepnęłam smutno spuszczając wzrok.
- Wejdź. Pewnie zaraz wróci. Napijesz się czegoś? Strasznie dzisiaj zimno.
Spojrzałam na kobietę, która przyjaźniła się z moją mamą odkąd tylko pamiętam. Czułam jak chce mi się płakać. Będzie zła jak się dowie? A może Alan nikomu nie powie i sam o tym zapomni?
- Nie, ja chyba już pójdę. Trudno. Do widzenia.
- Czekaj, Marta. Coś się stało? Pokłóciliście się?
- Nie. Ja jednak pójdę.
W tej samej chwili drzwi wejściowe się otworzyły.
- Ja pierdole... - usłyszałam za sobą głos Alana. Nie był miękki i przyjemny jak zawsze. Przybrał lodowatą barwę, po której przechodziły ciarki.
Odwróciłam się. W wejściu stał ojciec mojego dziecka i jego starsza siostra Amanda.
- Cześć, mamusiu. Strasznie tęskniłam - powiedziała Amanda obejmując swoją mamę i ciągnąc ją do kuchni bym mogła spokojnie porozmawiać z Alanem.
- Po co tu przyszłaś? - zapytał chłopak zdejmując kurtkę.
- Chciałam cię przeprosić...
Mruknął coś pod nosem nie mówiąc nic. Pociły mi się ręce ze strachu i nie wiedziałam jak się zachować.
- Jeśli to wszystko to możesz już iść - dodał tym samym lodowatym głosem.
- Ja... ja tak naprawdę... nie chciałam tego powiedzieć... ja po prostu..
- Ty co? Jesteś pustą idiotką?
Zabolały mnie jego słowa. Żałowałam, że w ogóle tam przyszłam.
- Ja jednak je kocham, Alan. Tak samo jak ciebie.
- Kochasz je?! A co mi powiedziałaś?! Dobrze wiesz co sądze o aborcji - mówił wściekły próbując zachowywać się jak najciszej. - Jak dla mnie to jesteś pieprzoną egoistką, która myśli tylko o sobie! Pomyślałaś jak ja mogę się czuć?! To jest tak samo moja sprawa jak i twoja dlatego nie masz prawa decydować sama! - podniósł głos, a ja chciałam zapaść się pod ziemię.
Nagle poczułam dziwny ból w podbrzuszu. Zgięłam się łapiąc za brzuch. Poczułam jak oblewa mnie pot spowodowany strachem. Ja nie mogę poronić.
- Boli - szepnęłam patrząc na chłopaka. Jego mina zimnego skurwiela diametralnie zmieniła się i wrócił mój stary, dobry Alan.
- Usiądź - posadził mnie na szafce na buty po czym poszedł w głąb domu. Po chwili wrócił podając mi szklankę wody.
Oddychałam głęboko próbując się uspokoić. Ból minął tak nagle jak się pojawił.
- Przepraszam, Alan... Chcę je urodzić i wychować. Z tobą - szepnęłam patrząc w oczy chłopaka, który kucał przede mną.
- Ciii - przytulił się do mnie, a ja oparłam policzek o jego głowę. - Jeśli chciałaś mnie nastraszyć to ci się udało - dodał po chwili.
- Naprawdę bolało - powiedziałam próbując powstrzymać uśmiech. - Kocham cię.
- Ja was też - wtulił twarz w moją bluzę.
Cieszyłam się, że się pogodziliśmy. Teraz mogę cieszyć się naszym dzieckiem. Nasza Plamka scementuje nasz związek na zawsze. Znam Alana i wiem, że nie zostawi mnie.
- Powinnam już wracać - powiedziałam.
- Odprowadzę cię.
Podobało mi się to, jak Alan się martwi. Chyba powinnam być wdzięczna mojemu Maleństwu za znak, którym był ból brzucha.
Chłopak podczas drogi powrotnej ciągle pytał jak się czuję. Zaproponowałam pójście do kawiarni, ale usłyszałam, że powinnam odpocząć. Stojąc przed domem jeszcze raz przeprosiłam Alana za swoje zachowanie.
- To ja powinienem cię przeprosić - powiedział. - Nie jesteś idiotką. Przepraszam. Kocham was.
Podobało mi się jak mówi w liczbie mnogiej. Pożegnaliśmy się i rozstaliśmy.
CZYTASZ
Kołysanka
RomanceWłaściwie to byliśmy zwykłymi nastolatkami z warszawskiego liceum. Byliśmy beztroscy, przepełnieni marzeniami i miłością. I to właśnie z tego uczucia narodziło się coś, a raczej ktoś, kto ujawnił się początkowo przez dwie czerwone kreski, a potem na...