#7 Masz ich spalić.

1.8K 215 13
                                    

Nie dało się powstrzymać burzy. Nie można było cofnąć świszczącego wśród koron drzew wiatru, nie dane było ludziom posiąść mocy zatrzymania obiegu informacji. Wieści krążyły, świat łapczywie spijał słowa ze stronic gazet, z portali, z ust nigdy nie zamykających się reporterów. Rozgoryczeniu dawały upust smutne fanki, spisujące na twitterze swoje myśli; instagram uginał się pod naporem komentarzy przy zdjęciach blond Irlandczyka. Żal, boleść i przygnębienie wyzierały z twarzy sunących do szkół nastolatek, rozmazany makijaż szpecił młode twarze. Chciały wierzyć, ale kolejne wywiady podłamywały ich ślepą dotąd lojalność względem mężczyzny - a modelki żerowały na chwilowej uwadze, dopowiadając kolejne historie, które stawiały Horana w złym świetle. Zresztą nie tylko one, bo naraz internet zalały wyznania dziewczyn, które po prostu pragnęły odrobinę sławy. Popularności. Nawet jeśli opisane przez nie sytuacje zupełnie nie pokrywały się z prawdą.

Jako Kaktus znałam ten świat. Zasady były tu jasne i klarowne, ludzie prości i przewidywalni. W LA każdy pchał się przed kamerę, każdy wodził wzrokiem za przysłowiową marchewką, próbując ją dosięgnąć; i nie zdawał sobie przy tym sprawy, że kijek ze sznurkiem przywiązany jest do ich własnych pleców - przez co nigdy nie mieli prawa rzeczywiście się do marchwi zbliżyć.

Widziałam ich próby. Zdeterminowane wspinanie się po szczeblach drabiny, sięganie po władzę, jaką dawała sława. Wzdrygałam się na widok obłędu w oczach, zaślepienia, pustki.

W imię czego porzucali wszystko? W imię tych paru sekund na czerwonych dywanie? Dla własnej strony na wikipedii, filmwebie? 

— Więc jak się czujesz jako nadęta szmata, jak to cię określają w tweetach? — Jo podsunęła mi pod nos fiolkę perfum, mających imitować mikrofon. Uśmiechnęłam się leniwie, rozkoszując cierpkim smakiem wina, które odkorkowałyśmy o godzinie jedenastej, by uczcić wczorajszy artykuł na stronie Skandalu

Był kolejny czwartek.

— Ka-pi-tal-nie — zamruczałam, choć rzeczywistość wcale nie była tak różowa. Wyrzuty sumienia kłębiły się gdzieś na samym dnie mojego serca, bo na telefon wciąż docierały jego smsy. Nie wiedziałam czemu tak uparcie nalegał na spotkanie. Najrozsądniejszym wyjściem było ignorowanie go - w razie potrzeby mogłam przecież powołać się na to, że nigdy nie chciałam być rozpoznawalna. Tył mojej głowy zdobił jednak artykuły, a choć piękna edycja pozwoliła mi niemal zlać się z tłem, wciąż tam byłam. Obejmowana ramieniem przez blondyna, uśmiechającego się do mnie z troską. Powinien zrozumieć moje zniknięcie.

Powinien, więc czemu tego nie robił?

— Toast za Kaktusa, naczelną zdzirę Miasta Aniołów! — zawołała radośnie Jo, zeskakując z mojego łóżka i wymachując swoim iphonem, na który napływały nieustannie nowe informacje dotyczące brytyjskiego zespołu. Wzniosłam kieliszek, odprowadzając wzrokiem ubraną w piżamę przyjaciółkę do drzwi, za którymi zniknęła, by pobuszować najpewniej w kuchni. Opadając na poduszki, przewróciłam oczyma na kolejne brzęczenie telefonu. Sięgając po komórkę, poderwałam się do siadu na widok prywatnego numeru Simona. 

To się nie zdarzało. Nie dzwonił do mnie, nie kontaktował się nawet drogą mailową, gdy miałam wolne. Simon był wyznawcą zasady wykorzystywania czasu do odpoczynku. Nie żądał nagłych powrotów z urlopów, nie ściągał nocą, gdy wiedział, że odsypiamy ostatnie wydarzenia.

Stresująca praca, pozwy, fale hejtu gwałtownie zalewające brzeg naszej psychiki. Zasługiwaliśmy na krótkie wytchnienie.

— Halo? — wybełkotałam, sprzedając sobie mentalnego liścia w twarz. Jak bardzo żałośnie musiałam brzmieć pijana przed południem? Jo zajrzała ciekawie do sypialni, a ja wygięłam usta w podkówkę, by zwabić ją nieco bliżej. — Simon?

Kaktus || n.h. || ✓Donde viven las historias. Descúbrelo ahora