#25 Bałem się.

1.2K 153 18
                                    

Nawet nad słonecznym Miastem Aniołów zbierały się niekiedy ciężkie, burzowe chmury. Skłębione i potargane na brzegach, ukrywały w mroku budynki i ulice, wtłaczając ciemność w radosny na ogół żywot mieszkańców. Szarość zasnuła brukowane alejki, rzuciła cień na wieżowce i charakterystyczny napis na górze Santa Monica, któremu turyści pstrykali tysiące zdjęć pod każdym możliwym kątem. Było buro, smutno i przygnębiająco, a nastrój ten zdawał się udzielać każdemu, kto choćby na moment wzniósł wzrok na pochmurne niebo. Gdy czerń sklepienia rozbłysła od błyskawicy, a pierwszy grzmot przeciął ciszę, wyszłam z taksówki, wciskając kierowcy wszystkie poukrywane po kieszeniach drobne. Deszcz złapał mnie w połowie drogi do klatki schodowej, którą szczęśliwie zastałam otwartą. Krótki czas wystarczył jednak, bym obciekała; kropelki wody znaczyły długimi wstęgami moją twarz i szyję, znikając w bawełnianej bluzeczce z motywem Motomyszy z Marsa.

Miałam wrażenie, że nawet pogoda nie zamierza mi sprzyjać. Było zupełnie tak, jak na tych wszystkich filmach - deszcz pojawiał się, by zmyć cały gniew bohaterów, ich żal lub troski. By mogli pocałować się w romantycznych okolicznościach, nie zważając na groźbę zapalenia płuc i grypy. Nie planowałam takich scenariuszy, choć po prawdzie w głowie miałam taki bałagan, że mało jaką koncepcję byłam w stanie ułożyć. Póki co mój schemat działania był prosty - po prostu się przyznać. Powiedzieć prawdę, która powinna już dawno ujrzeć światło dzienne, wyjawić mu drugie dno mojej egzystencji. Powiedzieć kim jestem i kim byłam dawniej, zapoznać z historią Sabriel Hicks, o której tak bardzo bałam się czasem myśleć. Była niczym moja gorsza połowa, zamknięta w głębi głowy, w żelaznej klatce bez możliwości ucieczki. Odkąd Louis pojawił się w moim mieszkaniu, zaczęła pojawiać się regularnie, ujawniać, przypominać o sobie. Patrząc rano w lustro, zastanawiałam się, kogo w nim widzę. Euphemię, Sabriel, czy może Kaktusa? Stworzyłam tak wiele własnych twarzy i czułam się pośród nich zagubiona. Niezdecydowana, którą tożsamość zostawić, a jakich się pozbyć. Bałam się dosłownie wszystkiego. Przyszłości, życia bez Jo - to wszystko było jednak zwyczajnie błahe i nieistotne, gdy próbowałam wyobrazić sobie reakcję Nialla. Widok rozczarowania w jego oczach mógł mnie zabić, złamać. Mógł wydrzeć mi serce z piersi jednym swoim spojrzeniem, tak jak ja wydarłam mu je paroma słowami, zawartymi w artykułach. Zasługiwałam na karę i potępienie, ale świadomość tego wcale nie pozwalała mi się uspokoić. Przystając przed drzwiami, poklepałam się po mokrych policzkach i zapukałam do drzwi tak cicho, jak tylko się dało.

— Effy. — Słowa wydarły się z jego gardła jeszcze nim w pełni uchylił drzwi. Zawisły w powietrzu, gdy wyciągał do mnie ręce, zachłannie przyciągając do siebie. Przystając na palcach, objęłam ramionami jego szyję, zaciągając się zapachem jego ciała. Byłam przegrana, zupełnie, totalnie, nieodwołalnie przegrana. Był jedynym, którego chciałam mieć, jedynym, na którym kiedykolwiek tak mi zależało i musiałam pogodzić się z myślą, że to wszystko stracone. Że być może po raz ostatni w życiu przesuwam palcami po jego włosach, że może nigdy już nie potrę swoim policzkiem o jego delikatny zarost. Że nie ucałuję kąta żuchwy, nie musnę ustami powiek, nosa, brody, warg. Przerażona tą wizją, czym prędzej upewniłam się, by obsypać pocałunkami całą jego twarz, nie przejmując się nawet tym, że ciągle stoimy na korytarzu. Na całym piętrze i tak byliśmy zupełnie sami. — Ja też się cieszę, że cię widzę — mruknął na wpół zdumiony, na wpół rozbawiony, ocierając rękawem bluzy krople deszczu z mojej szyi. Przekręcając głowę, upewnił się też, że uda mu się przeciągnąć całusa, ale oderwałam się od niego po kilku sekundach.

— Chcę z tobą porozmawiać — rzuciłam, przeciskając się obok niego do wnętrza mieszkania.

— Zaczekaj, przyniosę ci coś suchego do przebrania.

— Niall, to ważn...

— Przeziębisz się — uciął krótko, znikając w drzwiach swojej sypialni. Wzdychając lekko, ruszyłam za nim, jakby w obawie, że zostawiona samotnie wymięknę. Stchórzę i wykonam taktyczny odwrót, nie konfrontując się z tym, co nieuniknione. — Mam jedne takie przyciasne, lamerskie spodenki w banany, mogą być? — spytał przez ramię, przerzucając stertę rzeczy w garderobie. Przystając za nim, objęłam go w pasie i oparłam się czołem o plecy mężczyzny, palce zaciskając na przodzie jego koszulki.

Kaktus || n.h. || ✓Where stories live. Discover now