Rozdział 7

6.7K 290 4
                                    


Wbiegam z płaczem do domu i zamykam się w pokoju. Kładę się na łóżku i ryczę jak opętana w poduszkę. To moja wina! Moja i tylko moja! Jeśli nie poszłabym do Konstancji na basen, nie poznałabym Wiktora. Po drugie jak bym nie poszła na randkę z Dawidem nie byłoby pocałunku i cholernej nadziei! Nie byłoby kłótni i wszystko byłoby okay! Ale oczywiście, jestem w tym wszystkim ja! Zawsze coś muszę zepsuć!

- Kaja? - słyszę głos mamy. - Co się stało? Otwórz proszę...

Bez chwili wahania wstaję i otwieram drzwi. Mama widząc moją zapłakaną twarz od razu mnie przytula.

- Słyszałam troszkę...- na te słowa jeszcze bardziej się rozsypuję. Mama wie o całej wczorajszej sytuacji, oprócz tego pocałunku. Przyszłam zapłakana. Miałam tak zwane przesłuchanie. Wypełnia role ojca, który walczy dla świata.

- Ułoży się wszystko. Tym razem dlaczego płaczesz? - pyta głaszcząc mi włosy.

- Ko-konsta-ancja - jąkam się przez płacz. Nie jestem w stanie mówić o tym teraz...

- Co?

- Zerwała przyjaźń! - mówię w jej pierś.

- Chcesz herbaty?- pyta troskliwie, ja kiwa delikatnie głową, że tak.

***

Siedzę przy stole i wpatruję się w okno. Straciłam całkowicie apetyt. Nie mam na nic ochoty. Tylko ryczałabym, ale muszę dać radę. Podobno o przyjaźń nie warto walczyć, kiedy jest prawdziwa.

- Zjedź coś... - mówi mama, przysiadając się.

- Nie chce - odpowiadam smutno i wstaję.

- Chociaż herbatę wypij...- oznajmia. Ale ja jej nie słucham. Idę do salonu i zasiadam za pianinem. Zaczynam grać smutną i ciężką muzykę. Idealna na ten moment.

- Kaja...- słyszę głos Maksa dochodzącego z kuchni. - Graj coś żywszego, a nie jakieś smęty...

- Daj jej spokój. Niech gra. Nie robiła tego od miesiąca...- upomina go mama. Gram coraz ciężej. Szczerze to nie mam na to ochoty, ale muszę się czymś zająć. Łzy lecą po policzku.

 Boli. Boli mnie świadomość. Straciłam osobę na której mi strasznie zależało. Czuje jak ktoś przysiada się na ławeczce. Maks.

- Daj, teraz ja - mówi. Pociągam nosem i ocieram łzy. Szuka w kartach nut. Zaczyna grać "Dla Elizy" Beethovena. Kładę głowę na jego barku. Zamykam oczy i słucham. Jeszcze pięknej gra niż ja. Ma lepszy do tego dryk.

- Nie płacz już, okay? - szepcze. Kiwam potwierdzająco głową. Siedzę jeszcze chwilę i wstaje. Idę do pokoju. Biorę zdjęcie taty i kładę się na łóżku. Przytulam zdjęcie do serca. Tak bardzo mi go brakuje. Ostatnio widziałam go miesiąc temu. Przyleciał na nas na 3 tygodnie. Spędzałam z nim każda wolną chwilę. Gdy zobaczył Łukasza, rozpłakał się. Pierwszy raz go widział na własne oczy, a później nie chciał z nami się rozstawać. Ale służba wzywa. Chciałabym przeżyć miłość taka jak moja mama. Długą i trwałą. Pomimo, że fizycznie nie są razem tutaj, psychikę mają dobrą. Widzę jak mama tęskni. Ogólnie historia lubi się powtarzać. Dziadek (tata ojca) postanowił zmienić swoje życie. Wyleciał z Polski do Stanów. Tam poznał babcię Elizabeth. Zakochali się i pobrali. Urodził się im syn Mark. Oczywiście dziadek nie zapomniał o polskiej kulturze. Uczył swojego syna i żonę języka polskiego. Ale, gdy syn był w 3 liceum, mama przyleciała na wymianę międzynarodową. Była tam przez jeden rok i chodziła do pierwszej klasy. Oczywiście musieli się zapoznać. Najpierw była przyjaźń, a potem miłość, a jeszcze później rozstanie, bo mama musiała wracać do kraju. Rok później ktoś zapukał do drzwi mieszkania. Poszła otworzyć. Przed nimi stał tata. Przyleciał tu studiować. Odnalazł ją i związali się. Tata zdecydował się na studia ekonomiczne. Ale później wybrał wojsko. Mama zrozumiała, ale się nie rozstali. Trwają do dziś w takim związku, ale wiem, że oni się kochają i przetrwają na dobre i na złe. Oczy zaczynają mi się zamykać. Ze zmęczenia? Nie wiem. Ale zaczynam odpływać w błogi sen.

Nieoczekiwana miłość - KorektaWhere stories live. Discover now