Rozdział 61

1.7K 50 10
                                    

Wczoraj hospicjum opuściłam też późno. W końcu powiedziałam mu, że go kocham. Były to szczere słowa.
Teraz idę również do niego tylko z dziwnym niepokojem w środku. Dziś ogólnie nie mam humoru, jestem przygnębiona, nie mam na nic siły. Ale kiedy spojrzę na twarz mojego chłopaka to wiem,że warto żyć, przynajmniej dla takiego uśmiechu jak ma on. 

Wchodzę do windy. Szybko znajduję się na 8 piętrze. Dość wolnym krokiem kieruję się do sali,   w której się przebywa. Kiedy idę i spoglądam przez szybę. Moją uwagę przykuwa puste łóżko        i pielęgniarka składająca pościel. 

- Przepraszam - mówię, wchodząc do pomieszczenia. Kobieta podnosi wzrok i uśmiecha się do mnie blado. - Gdzie jest Michał? Na jakie badania pojechał? - pytam niepewnie. 

- Kaja jesteś, prawda? - pyta. Lekko przytakuję głową. Pielęgniarka podchodzi do mnie. - Chodź, zaprowadzę Cię gdzieś.

- Coś się stało? - pytam jeszcze raz idąc za nią. Nic nie odpowiada tylko idzie. Po chwili otwiera mi drzwi do jakiegoś gabinetu.

- Wejdź - pokazuje dłonią. Spoglądam na nią jak na wariatkę, ale spełniam jej żądanie. Okazuje się,że nie będziemy same. Przy biurku siedzi lekarz główny Michała. Mężczyzna z brodą pokazuje dłonią żebym usiadła na krześle na przeciwko niego. 

- Kaja, tak? - pyta. 

- Tak - odpowiadam. Kobieta opuszcza pomieszczenie i zostajemy sami. 

- Miejmy to już za sobą - mówi zdenerwowany i przeciera czoło. 

-Gdzie Michał? Ma jakieś dodatkowe badania? Nic mi nie mówił...

- Kaja... Twój chłopak... Znaczy się Michał...- milknie. 

- No niech pan mówi już! - krzyczę coraz bardziej zdenerwowana. 

- Zmarł w nocy - odpowiada ,wypuszczając powietrze z płuc. Czuję jak świat zaczyna wirować. Grunt osuwa mi się pod nogami, przed oczami robi się tak zwana mgła. 

- Doktor chyba sobie ze mnie kpi?! - pytam płaczliwie.

- Przykro mi... Jego komórki... 

- To nie może być prawda! - krzyczę rozpaczliwie, wstając.

- Usiądź, proszę - prosi mnie. Chwytam torebkę i wybiegam stamtąd.Biegnę przez korytarz nie patrząc na nic. Łzy leją mi się strumieniem po policzku. Ja nie mam już po co żyć. Nie ma go! Nie ma go do cholery! Nawet się z nim nie pożegnałam! Przystaję na chwilę. Chwytam się za głowę. Mam ochotę wrzeszczeć! I co ja bez niego zrobię!? Z nim chciałam wiązać przyszłość. A teraz? Gówno mam. Straciłam go, a na nim najbardziej mi zależało. Spoglądam w prawo, a następnie mój wzrok wędruje na napis na drzwiach. Widnieje na nim "pokój pielęgniarski". Rozglądam się w okół i patrzę czy ktoś nie idzie. Następnie otwieram powoli drzwi. Nikogo nie ma. Od razu idę do szklanej gabloty i ciągnę za klamkę. Ha, otwartę. Jednym ruchem ramienia wsypuję opakowania do torebki, a następnie wychodzę jak gdyby nic.
Kiedy wychodzę ze szpitala kieruję się na parking z taksówkami. Wsiadam do jednej z nich. Mówię adres i płacę. Po 20 minutach jestem w domu.

Nieoczekiwana miłość - KorektaNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ