Rozdział 2.

86 5 3
                                    

Następnego dnia postanowiłam połazić po mieście, by przekonać się, czy Alice ma rację. Zeszłego wieczora opowiedziała mi jak się tu znalazła - jej rodzice, półdemony, zostali zabici przez ludzi z wioski, a ona sama ledwo uszła z życiem. Uciekała przez kilka miesięcy. Mimo że umiała zmieniać wygląd i upodobniła się do człowieka, ludzie wyczuwali w niej coś złego. Poniżali, wyśmiewali, wyrzucali z kolejnych przytułków dla bezdomnych. Wreszcie dotarły do niej plotki o istnieniu tej szkoły; postanowiła przyjść i poprosić o schronienie. 

Mnie osobiście nic bardzo złego ze strony ludzi nie spotkało, nawet uznawałam ich za zabawnych. Dlatego więc korzystając z daru czytania w myślach - który miałam okazję przetestować - zaglądałam w umysły kolejnych mijanych ludzi, szukając w nich oznak złych intencji wobec innych. 

Po około dwóch godzinach zaczęła boleć mnie głowa. Tak, trafiło mi się kilku kieszonkowców, dwóch pijaków, jakiś bezdomny rzekomo zbierający na jedzenie, a myślący o następnej butelce taniej wódki. Ale to tylko pojedyncze osoby. Częściej zdarzali się biznesmeni marzący o kolejnych samochodach, kobiety martwiące się, że mąż dowie się o zdradzie. Jednak cała reszta była porządna, martwiła się o rodzinę, uczciwie pracowała, oszczędzała. 

Westchnęłam. Alice musiała pochodzić z bardzo konserwatywnego otoczenia. 

Coś otarło się o moją kostkę. Spojrzałam w dół. Mała, biała futrzasta kulka zawzięcie atakowała moje stopy. Schyliłam się i podniosłam ją. Usłyszałam pełne protestu miauknięcie, po którym kulka zmieniła się z białego kotka, wpatrującego się we mnie z zainteresowaniem dużymi zielonymi oczami. 

- No, hej mały - pogłaskałam go delikatnie. Był uroczy. Jego sierść była trochę przybrudzona i nie miał obróżki, więc raczej ktoś go wyrzucił. Powstrzymałam budzący się we mnie gniew.  

Źle bym się czuła, gdybym go tu zostawiła. Na szczęście był na tyle mały, że bez problemu zmieścił się w kieszeni mojej bluzy. Udałam się w drogę powrotną do szkoły. 

Przed wejściem zauważyłam dwie postacie. Jedną z nich rozpoznałam - Jane, demon o białych oczach. Natomiast bruneta, z którym rozmawiała, widziałam po raz pierwszy. 

- Hej, Jane! - przywitałam się. 

Spojrzała na mnie. 

- Och, Lydia, cześć - rzuciła chłopakowi mordercze spojrzenie, którego on udał, że nie zauważył. - Przedstawiam ci Jacoba, jednego z najbardziej nierozumnych ludzi, jakich masz szansę spotkać. 

Jacob wzruszył ramionami i zaciągnął się papierosem. Dopiero teraz zobaczyłam, że pali. 

- Jacob, nie słyszałeś, że palenie szkodzi? - zwróciłam się do niego. 

- To mnie uspokaja - w zachrypniętym głosie usłyszałam znudzenie. 

- Daj mu spokój, i tak nic do niego nie dotrze - prychnęła Jane. Nagły ruch w mojej kieszeni zwrócił uwagę dziewczyny. - Co tam masz? 

Wyjęłam kotka z kieszeni i pokazałam jej.  

- Ojej, jaki uroczy! - Wyciągnęła rękę, żeby go pogłaskać, jednak kot nastroszył się i syknął. Jane rozczarowana odsunęła dłoń. 

- Chyba nie jest zbyt towarzyski - powiedziałam przepraszająco. 

Przypatrujący się nam Jacob wypuścił z ust chmurę szarobłękitnego dymu. Jane zaczęła kaszleć. 

- Przestań wreszcie! - warknęła na niego. 

Mnie też załaskotało w gardle. 

- Chodźmy, niech on sam wypluwa sobie płuca - rzuciłam chłopakowi pełne obrzydzenia spojrzenie. 

Odeszłyśmy kilka metrów dalej. 

- Mam nadzieję, że kupiłaś mu coś do jedzenia, prawda? - spytała Jane. 

No tak, o tym nie pomyślałam... 

- Ups... Pójdziesz ze mną do sklepu? - zaśmiałam się, zawstydzona własną bezmyślnością. 

- Jasne. - Wyciągnęła z kieszeni ciemne okulary i założyła je. Teraz nikt by nawet nie pomyślał, że nie jesteśmy ludźmi. 

Przez blisko pół godziny chodziłyśmy po mieście, szukając sklepu zoologicznego. Nareszcie zobaczyłam jakiś po drugiej stronie ulicy. Stanęłam przy przejściu dla pieszych, czekając na zielone światło. Jane westchnęła i pstryknęła palcami; światło zmieniło się. Uniosłam brwi, ale nic nie powiedziałam. 

Dziewczyna została na zewnątrz. Weszłam do środka, skupiając się na myślach sprzedawców, próbując się dowiedzieć która karma jest najlepsza. Zobaczyłam białe pudełko, które następnie wzięłam z półki. Kupiłam również dwie małe miseczki. Zapłaciłam pożyczonymi od Jane pieniędzmi.  

Wracając, zastanawiałam się, jak Alice zareaguje na mojego nowego przyjaciela.  

Skierowałam się do naszego pokoju. Dziewczyna leżała na łóżku i coś rysowała w zeszycie. Gdy weszłam, wstała i uściskała mnie. 

- Gdzie byłaś cały dzień? - spytała. - Martwiłam się. 

- Musiałam zająć się nim. - W tym samym momencie kot wyskoczył z kieszeni i siadając na ziemi, miauknął głośno, najwyraźniej szczęśliwy, że ktoś zwrócił na niego uwagę. - Proszę, mogę go zatrzymać? Jest taki słodki, że nie miałam serca zostawić go na ulicy. 

- Jasne, też mi się podoba - uśmiechnęła się. - Mam pomysł. Jeśli nie masz dla niego jeszcze imienia, to nazwijmy go Biscuit - zaproponowała. 

- Czemu Biscuit? - zdziwiłam się. 

- Bo jest jak ciastko, aż chce się go schrupać - mrugnęła do mnie. 

Roześmiałam się. Teraz już rozumiałam. 

- Okej! - Wzięłam go na ręce. - Idę po wodę do jadalni. - Zostawiłam zakupy na łóżku. 

Na miejscu zastałam ludzkiego chłopaka, gapiącego się w ekran laptopa, oraz wysoką czerwonowłosą wampirzycę, czającą się na niego. Nawet chciałam zareagować, ale w końcu to jej natura, więc nie mogę się wtrącać. W pewnym momencie chłopak odwrócił się i wyszczerzył się do niej. Wampirzyca odpowiedziała mu czarującym spojrzeniem. Zmarszczyłam brwi. Umiałam już rozpoznać oznaki spustoszenia w umyśle ofiary wampira, a ten tutaj nadal myślał całkiem jasno. O co tu chodzi?

*** 

Tak, postanowiłam was jeszcze trochę przytrzymać w niepewności :P Ale spokojnie, już większość następnego mam napisaną :)

Fiolet oznacza dobroWhere stories live. Discover now