Rozdział 4.

77 6 7
                                    

Obudziłam się wcześnie rano. Przez nie do końca zasuniete zielone zasłony wpadało słońce. Zapowiadał się piękny dzień. 

Po śniadaniu wyszłam przed akademik, z zamiarem opalania się. Na naszym stałym miejscu spotkań znalazłam Scotta. 

- Hej! - usiadłam obok niego. 

- No cześć - przytulił mnie na powitanie. - Jak się spało? 

Westchnęłam lekko. 

- Byłoby lepiej, gdyby Biscuit nie skakał po mnie pół nocy. - Zaśmialiśmy się oboje. 

Rozmawialiśmy trochę, później jeszcze dołączyła do nas Kiera. Miała wyraźne cienie pod oczami. Widać nie tylko ja miałam ciężką noc. 

Scott miał paczkę chipsów, którą we trójkę pochłonęliśmy w niecałe pół godziny. 

W pewnej chwili Kiera gwałtownie wstała, zmieniła się w sokoła, wzbiła się w powietrze i usiadła na jednej z wyższych gałęzi, by znowu zmienić się w człowieka.  

- Kiera! - zawołałam. - Coś się stało? - spytałam, ale ona patrzyła się na Scotta. 

- Tam, skąd pochodzę, dziewczyny nie angażują się w związki z mężczyznami, zwłaszcza ludzkimi - powiedziała dziwnym głosem. 

W kilka sekund wskoczyłam na drzewo i weszłam na gałąź naprzeciwko niej. 

- Okej, ale teraz jesteś tutaj. 

Scott podążył za mną. Nachylił się do ucha dziewczyny. 

- To jest nieważne, ja zawsze będę przy tobie - wyszeptał, myśląc że nie słyszę. 

Kiera zeskoczyła z gałęzi, zrobiła salto i wylądowała gładko na ziemi. Zrobiła kilka wolnych, ostrożnych kroków w kierunku lasu. 

- Nie mogę was skrzywdzić... - jęknęła. 

Scott zszedł z drzewa i pobiegł za nią. 

- Scott! - Skoczyłam na ziemię i dołączyłam do nich. 

- Lydia, odsuń się - powiedział do mnie chłopak. - Ona nic mi nie zrobi, nie martw się o mnie. 

- Ale ty nie słyszysz jej myśli - warknęłam. 

W umyśle tropicielki panował całkowity chaos. Jednak jedyną rzeczą, którą zrozumiałam było to, że traci nad sobą kontrolę - i tym razem może nad sobą nie zapanować. Jej oczy zrobiły się krwistoczerwone. 

- Scotttttt - wysyczała. 

- Scott, odsuń się, już! - popędziłam go, ale on mnie nie słuchał. 

- Kiera, zostanę, kocham cię, zostanę przy tobie... - wybełkotał. 

Złapałam go za ramiona i odciągnęłam go na kilkanaście metrów. Gdy już mogłam go chronić, skupiłam się na Kierze. 

W najmniej oczekiwanym momencie powrócił mój ból głowy. 

- No nie - jęknęłam, przykładając dłoń do czoła. Musiałam usiąść na ziemi. 

- Lydia, wszystko w porządku? - spytał Scott. 

- A czy ja wyglądam jakby było wszystko w porządku? - warknęłam. Gdybym teraz straciła nad sobą kontrolę, to byłoby gorzej niż wtedy w lesie, myślałam, zniszczyłabym wszystko wokół. Ale muszę chronić przyjaciół, ta myśl wybiła się ponad wszystkie inne. 

Mimo obezwładniającego bólu, wstałam. Musiałam ich ochronić... 

- Żegnajcie, przyjaciółki - usłyszałam za swoimi plecami. Nie mogłam spuścić Kiery z oczu, więc szybko zajrzałam do umysłu chłopaka, żeby sprawdzić co robi. I mało nie dostałam zawału. 

- Nie mogę pilnować was obojga! - krzyknęłam, odwracając się do Scotta. Jedną myślą pozbawiłam go przytomności. Nóż wyleciał z jego bezwładnej ręki i wbił się w ziemię. Chwyciłam go i odrzuciłam daleko od nas. Ponownie spojrzałam na Kierę. Czułam, że moje oczy są zupełnie czarne. Drżały my ręce. 

- To ostatni moment, żebyś się opanowała - powiedziałam cicho. 

- Mówiłam, żebyście trzymali się ode mnie z daleka - z jej gardła wydobył się chrapliwy śmiech. 

Skupiłam się na jej myślach, żeby nie przeoczyć momentu, w którym postanowi jednak zaatakować. 

- Wynoś. Się. Z. Mojej. Głowy - wycedziła zza zaciśniętych zębów. W jej dłoni pojawiła się migocząca kula energii, rażąca mnie w oczy. Na plecach dziewczyny pojawiły się skrzydła; uniosła się w powietrze i zawisła kilkadziesiąt metrów nad moją głową. 

W mojej dłoni pojawił się miecz. Zacisnęłam palce na jego chłodnej rękojeści. 

- Waszej drogiej Kiery już tutaj nie ma - usłyszałam niski, głęboki głos. Tak, zdecydowanie nie należał do dziewczyny. 

- Kiera, kocham cię! - usłyszałam. - Zostań ze mną proszę! 

Po prostu świetnie, jeszcze jego mi brakowało. 

Kiera - a raczej ktoś, kto przejął nad nią kontrolę - rzuciła w chłopaka trzymaną kulą. Podbiegłam i odbiłam energię, jednak siła uderzenia była na tyle silna, żeby mnie pchnąć na Scotta. Oboje upadliśmy na ziemię. Miecz wyleciał mi z ręki. 

- Kiera, proszę! - zawołał chłopak. - Jesteś najlepszą rzeczą, jaka mogła mi się zdarzyć! 

Dobra, niech woła. Ale jak zaraz zostanie mielonką, to przynajmniej będę mogła powiedzieć ,,A nie mówiłam?". 

Ból rozsadzał mi czaszkę. Prawe ramię miałam chyba wybite, nie mogłam nim ruszyć. A o zwleczeniu się z ziemi i stanięciu do dalszej walki nie mogło być mowy.  

Czas to powiedzieć. 

Następnego ataku możemy nie przeżyć. 

Kolejny wybuch przyprawiającego o dreszcze śmiechu. 

- Jesteś naiwny. Więc mówisz, że ją kochasz? Proszę bardzo - Oczy dziewczyny zrobiły się na powrót brązowe, a na jej twarzy pojawiło się nagłe przerażenie. - SCOTT?! - Krzyknęła i runęła w dół. Słychać było tylko głośny trzask łamanych kości. 

Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Zobaczyłam zarys sylwetki Scotta, biegnącego do Kiery. Dałam się pochłonąć przynoszącej ulgę w bólu nicości.

***  

Mam na to fajny pomysł :D Cd najdalej za 3 dni :P

Fiolet oznacza dobroحيث تعيش القصص. اكتشف الآن