Rozdział XVII

33 5 1
                                    

~17

   Poczułam czyjeś dłonie na twarzy i otworzyłam oczy.

   Leżałam w swoim pokoju, a koło mnie siedziała mama i okładała moją twarz zimnym ręcznikiem.

   — Lukrecja, zemdlałaś. Czy dobrze się już czujesz? — zapytała mama zatroskanym głosem.

   — Tak, po prostu źle się poczułam i straciłam grunt pod nogami. Kręciło mi się w głowie już wcześniej, niepotrzebnie wstawałam z łóżka — odezwałam się, czując chrypkę w głosie.

   — Razem z tatą znaleźliśmy cię w przedpokoju. Dlaczego tam byłaś?

   — Wstałam, bo ktoś dzwonił do drzwi, myślałam, że zapomnieliście kluczy albo, że to któryś z waszych znajomych. — Szybko wymyśliłam niezobowiązujące kłamstwo.

   — Aha, a kto to był? Kto dzwonił do drzwi? — zapytała mama, ściągając ręcznik z mojej twarzy.

   — Właśnie nie wiem, nie zdążyłam otworzyć — odparłam.

   — Kiedy wchodziliśmy po schodach, zobaczyliśmy pod drzwiami jakiegoś mężczyznę w płaszczu. Może to był on? Wyglądał jak jeden z tych bankierów, którzy chcą naciągnąć ludzi na kredyt — oświadczyła.

   — Całkiem możliwe — rzuciłam.

   Przez resztę dnia czytałam ckliwe romanse, które znalazłam w biblioteczce mamy. Czy kiedykolwiek moje życie będzie wyglądało tak jak w tych książkach? Jedynym problemem byłaby nieodwzajemniona miłość albo brak dopasowanej sukienki na bal maturalny.

   Mama mi powiedziała, że straciłam przytomność prawdopodobnie przez tabletki hormonalne, jakie przepisał mi lekarz.

   Kiedy brałam prysznic, zrobiło mi się ciemno przed oczami, przez co prawie się poślizgnęłam. Przez cały wieczór czułam się śpiąca, jakby nieobecna, bolała mnie głowa w okolicy skroni.

   Przed snem zamknęłam oczy i zaczęłam rozmyślać o tym, co powiedział Emmanuel. Może miał rację? Może to ja wszystko wyolbrzymiałam? Nie mogłam się o to obwiniać za to, że nie donosiłam ciąży, bo wtedy byłoby jeszcze gorzej.

   Kilka dni później wyjaśniliśmy sobie wszystko. Chciałam mieć to za sobą, pogodzić się z rzeczywistością.

   Spędziliśmy ze sobą miłe dni, słuchając muzyki i przyrządzając dania. To była duża odskocznia.

   Zapisałam w pamiętniku, że już nigdy nie popatrzę wstecz, że teraz wszystko musi być w miarę możliwości dobrze.

   Chodząc wieczorami centrum miasta, oślepiały mnie światła samochodów. Kręciło mi się w głowie. Modliłam się, żeby nie upaść na środku ulicy.

   Któregoś dnia lutego, kilka dni przed końcem ferii, weszłam do swojego pokoju i padłam zmęczona na łóżko. W tym samym momencie mój telefon wydał sygnał przychodzącego SMS-a. To od taty. „Podgrzej spaghetti w mikrofalówce, dzisiaj wrócę później".

   Mama pojechała do Pragi na wycieczkę ze swoimi koleżankami. Miała wrócić za kilka dni, dlatego byliśmy z tatą skazani na jedzenie z proszku.

   Niechętnie skierowałam się w stronę kuchni i otworzyłam lodówkę. Niestety nie znalazłam tam obiecanego spaghetti. Właściwie nie znalazłam nic, poza podgniłym pomidorem, jednej kostki masła i gomółki sera pleśniowego.

   Super. Czyli obiad z głowy, tak?

   Wybrałam numer taty i czekałam, aż odbierze.

   — Tak? — Usłyszałam jego nerwowy głos po drugiej stronie słuchawki.

   — Nie ma żadnego spaghetti w lodówce — poinformowałam.

   — Niemożliwe. Sprawdź jeszcze raz — rozkazał zmęczonym tonem.

   — Jak mówię, że nie ma, to nie ma — zapewniłam nonszalancko i usiadłam na kuchennym krześle.

   — W takim razie kolacja się opóźni. Kiedy przyjadę, pojedziemy do sklepu — oświadczył. — Nie umrzesz z głodu do tego czasu? — zapytał.

   — Taaak, jasne — rzuciłam.

   Odłożyłam słuchawkę i włączyłam telewizor w salonie. Na popularnym kanale rozrywkowym leciał program opowiadający o życiu nastoletnich mam.

   Czy wszystko musiało mi o tym przypominać?

   Bez namysłu przełączyłam na jakieś infantylne show.

   Zadzwonił telefon. Spojrzałam na wyświetlacz.

   To Aleksander.

   Czego, do cholery, on chce?

   Odebrałam po chwili namysłu.

   — Tak, słucham? — wydukałam.

   — Hej Lukrecja. — Przywitał mnie radosnym tonem. — Jak tam, wszystko w porządku? Radzisz sobie? — zainteresował się.

   — E, co? — Zbił mnie z tropu.

   — Emm, może się spotkamy? Jutro? — zapytał niespodziewanie.

   — Co? O co ci chodzi, czego chcesz? — Usłyszałam swój zdenerwowany głos.

   — Chcę tylko porozmawiać.

   — Rozmawiamy — przerwałam mu.

   — Proszę — wydał z siebie. — Spotkajmy się jutro o 12.

   — Nie wiem, czy będę miała czas — poinformowałam.

   — Lukrecja, błagam. Chcę się pogodzić.

   — Jasne — zadrwiłam. — Pół godziny. W knajpce przy szkole.

   — Okej, dziękuję — powiedział zmęczonym głosem.

   — Nie masz za co — odwarknęłam i się rozłączyłam. 

Mały chłopiecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz