Rozdział 3.

2.2K 263 78
                                    

W drodze do Pokoju Wspólnego towarzyszyło mi dwóch Prefektów – starsi ode mnie chłopcy. Szli blisko mnie i cały czas czułem na sobie ich wzrok. Chyba bali się, że znów zemdleję. Tak naprawdę nie obchodziło mnie to, jak słabo się czułem. Niewiele myślałem. Moim jedynym pragnieniem w tamtej chwili było zapaść się pod ziemię.

Jeden z Prefektów zapytał, kiedy coś ostatnio jadłem. Wtedy doszło do mnie, że praktycznie nie przełknąłem nic od 2 dni.

– Odprowadzić cię do dormitorium? - spytali, kiedy byliśmy już w lochach.

– Nie, nie trzeba – odpowiedziałem szybko. Czekałem na moment, żeby zostać sam. – Dzięki za pomoc. Powiedzcie Scorpiusowi... – Co mu mają powiedzieć? – Nic mu nie mówcie.

Wszedłem do Pokoju Wspólnego. Czwórka moich przyjaciół siedziała na kanapie, chyba na mnie czekając. Na mój widok wszyscy podnieśli się z miejsc.

– Albus, i jak? – zapytała Jane.

– Nie chcę o tym gadać – burknąłem, nie bardzo zwracając uwagę na ich zaskoczone miny.

Wszedłem do dormitorium i od razu padłem na łóżko. Chwilę potem, bez namysłu walnąłem z całej siły pięścią w ścianę.

Jedno było pewne – od rozpoczęcia roku szkolnego nie działo się zbyt dobrze. Codziennie chodziłem zdenerwowany. A każdy mój powód do złości był związany z cholernym Scorpiusem.

***

W ciągu następnych dni prawie ciągle byłem zestresowany i wkurzony. Will i Toby początkowo próbowali wydusić ze mnie, o co mi chodzi. W końcu zrezygnowali, bo zawzięcie milczałem. Nie wiedziałem, jak wytłumaczyć im uczucie wstydu, złości i kompletnego zagubienia jednocześnie. Oni i tak by nie zrozumieli. Wciąż myślą, że bycie Prefektem to tylko kąpiele w Łazience Prefektów i odznaka na piersi.

Było znacznie ciężej. Do mojej codzienności doszła pomoc pierwszorocznym, kontrola czystości Pokojów Wspólnych, dzienne patrolowanie korytarzy co dwa dni i nocne – co tydzień. Mało tego, musiałem utrzymywać średnią swoich ocen nie niższą, niż Powyżej Oczekiwań, zachowywać się odpowiedzialnie i całkowicie według przepisów.

Przyznaję, narzekałem. Jednak to wszystko mnie przerastało – mnie, słabego ucznia, który z dnia na dzień dowiaduje się, że został jakoś specjalnie wybrany. Próbowałem rozmawiać jeszcze o tym wyborze z profesor McGonnagal. Powiedziała (jak zwykle oschle), że powinienem docenić szansę, którą dostałem. Była nieco na mnie zdenerwowana, więc postanowiłem, że na razie nie będę drążył tematu. Mogłaby jeszcze pomyśleć, że w ogóle nie szanuję tego, co dostaję, jak rozpieszczony dzieciak, którego zadowala tylko portfel z galeonami od rodziców.

Sytuacja była chora, ale przecież nie zamierzałem urządzać jakiś protestów, strajków czy buntów. Pewnego dnia pomyślałem nawet, że jestem w stanie się z tym pogodzić. Było to pod koniec września, sprawdzałem błonia z Evalyn, Krukonką z szóstego roku. Była moją partnerką na patrolach. Evalyn albo gadała jak najęta, albo czytała książki. Czasem to i to.

Przechodziliśmy obok stadionu quidditcha. Evalyn idąc, czytała podręcznik do Zaklęć i co parę minut wypowiadała cicho nazwę jakiegoś zaklęcia.

– A tamto do czego? - pytałem co jakiś czas, aby na siłę urozmaicić nasz dyżur.

– Które?

– Tamto na „s".

Silencio – zaklęcie całkowicie wyciszające – wytłumaczyła, patrząc na mnie spod wielkich, czarnych oprawek okularów.

Półmrok || ScorbusWhere stories live. Discover now