Rozdział 20.

1.5K 197 27
                                    

Rozdział dedykowany @fangirlnshipper w ramach przeprosi za nieludzką ignorancję i nagłe zniknięcie. Ja czasami muszę się schować przed wszystkim. Mam nadzieję, że jeszcze tu zaglądasz. Twoja opinia znaczyła dla mnie bardzo wiele i przez długi czas dodawała chęci.

***

Chmurne, zimowe popołudnie objęło całe błonia. Czas wyznaczała jedynie ilość wypalonych papierosów. Oboje opróżniliśmy całą paczkę.

Raz siedzieliśmy bez słowa, odbiegając myślami we własne, dalekie światy. Raz rozmawialiśmy na dość przeciętne tematy - mówiliśmy o szkole, polityce, nawet o quidditchu.

Nie patrzyłem na niego zbyt długo, nie mogłem ryzykować. Chyba nie mógłbym oderwać wzroku. Musiałem się powstrzymać. Nie wierzyłem sobie samemu, że on tam jest, że siedzi obok mnie, że rozmawia ze mną. Przez chwilę bałem się, że uroiłem sobie jego obecność. Może gadałem do siebie, może z powietrzem? Jednak za każdym razem, gdy słyszałem jego mądre wypowiedzi, za każdym razem, gdy słyszałem jego cichy, lekko ochrypnięty głos, wiedziałem, że nie mogę wymyślić tak pięknej poezji.

Z chwilą zgaszenia przeze mnie ostatniej fajki, zapytał:

– Co teraz?

Nie wiedziałem. Nie miałem pojęcia. Dla mnie czas zatrzymał się w tym miejscu. Nie musiałem, nie chciałem niczego zmieniać. Było mi dobrze. Byłem spokojny. Mogę już umrzeć pod tym drzewem... Powoli wypuściłem dym z płuc.

– Chyba musisz wracać do skrzydła szpitalnego– powiedział później, kiedy nie odezwałem się.– Myślę, że pani Miller powinna zmienić ci opatrunki. – Złapał mnie za rękę i przyjrzał dokładnie się mojej dłoni, której kostki palców pod bandażem były zdarte prawie do kości.– Już całkiem przeciekły.

Znieruchomiałem aż do czasu, kiedy zwolnił swój uścisk, a moja ręka znów stała się chłodna i samotna. Wtedy dopiero wziąłem oddech i mruknąłem:

– Nie zauważyłem. Już chyba się goją.

– Wątpię– zaśmiał się Scorpius.– Tam, w barze, nieźle dałeś jej popalić. Współczuję facetowi, który odebrał ten cios.

Uśmiechnąłem się lekko, potem jednak znów zmarkotniałem.

– Nie chcę tam wracać– wymamrotałem, odwracając głowę w inną stronę.– Do szpitala.

– Dlaczego? Chcesz już wracać do dormitorium?

– Merlinie, nie...– Zaprzeczyłem od razu na wspomnienie o osobach, które niedawno nazywałem moimi przyjaciółmi, a także o miejscach, w których kiedyś zwykłem się beztrosko śmiać.– Ja...po prostu...ciemno tam.

– W skrzydle?

Pokiwałem powoli głową. Po plecach przebiegł mi zimny dreszcz, gdy pomyślałem o kolejnej czarnej, półpłynnej mazi zwanej nocą. Ogarniał mnie ogromny niepokój na myśl o niekończącej się bezsenności i okrutnych koszmarach.

– Jeśli coś by się... – zaczął blondyn, ale przerwałem mu prędko. Wiedziałem, do czego zmierza. Nie chciałem współczucia. Nie chciałem o nie prosić.

– Masz rację, ściemnia się– wypaliłem.– Pora wracać. Komu w drogę, temu czas.

Podskoczyłem i zerwałem się na równe nogi, dziwnie łapiąc się pod boki. Malfoy zachichotał, a mnie zakręciło się w głowie, jednak starałem się w końcu przyjąć jakąś mocną postawę, godną mężczyzny.

Ruszyliśmy wolno przez zamarznięte trawy. Szron skrzypiał nam pod butami. Szedłem przed siebie w kierunku zamku, niewiele myśląc, niewiele widząc w mroku. W pewnej chwili Scorpius nagle chwycił mnie i przyciągnął do swojego boku.

Półmrok || ScorbusWhere stories live. Discover now