Pan Doktor

3.6K 104 42
                                    


Począwszy od okien, obklejonych materiałem, a skończywszy na ścianach – cały wystrój prezentował się na czarno. Gdzieniegdzie wystawał jeszcze kawałek białej ramy, a podłogę przecinała srebrna listwa. Ale poza tymi szczegółami nic nie burzyło hegemonii najmroczniejszej z barw. Nie znaczy to jednak, że w pomieszczeniu panowała ciemność.
Światło z reflektorów oraz lamp skutecznie gromiło wszelkie cienie. Obszerny pokój dzielił się na dwie części: pierwsza znajdowała się na podwyższeniu i stanowiła scenę, a druga, z pianinem, podłużną ławką oraz konsolą do sterowania muzyką i oświetleniem, w każdej chwili mogła stać się widownią. Adam nerwowo spacerował po obu, potakując przy tym posłusznie siwowłosemu mężczyźnie w podeszłym wieku rzucającemu mu uwagi.
– Musisz wejść w tę postać – prawił tamten, wymachując kartką z tekstem. – Bądź nieco ironiczny, taki wiesz... No, jak ja ci to mogę wytłumaczyć...
Ostatecznie zamiast tłumaczyć zdecydował się pokazać. Wstał z siedziska, złączył nogi, jakby stając na baczność, i uśmiechnął się marzycielsko, rozkładając ręce.
– Ja – zaczął przeciągle, spoglądając ku górze – to bym trochę chciał być takim Robin Hoodem. Ludzie go kochali...
– Pomagał biednym... – kontynuował rolę Adam, idąc śladem swojego nauczyciela Jacka. – Odbierał bogatym...
– Już lepiej! – zawołał siwowłosy. – Ale musisz popracować nad pauzami, wpuścić trochę powietrza w ten tekst, bo jak tego nie zrobisz, to ty go nie będziesz interpretować aktorsko, tylko go odczytasz, a to to każdy głupi potrafi.
– Jasne, jasne...
– No bo lipy tam nie może być, ja za ciebie ręczę w jakiś sposób, a ludzie ode mnie zawsze uchodzili za – na moment się zawiesił, szukając odpowiedniego słowa, nie zdradzającego zbyt wielkiej dumy ani tym bardziej pychy – no po prostu odpowiednich. To też nie będzie jakieś małe coś, tam będzie kilkaset osób na widowni, więc trzeba się do tego przygotować.
– Rozumiem...
– To może przejdźmy do kolejnej scenki, żebym cię tu za długo nie trzymał.
Oboje wlepili wzrok w pliki kartek. Zaczęli je wertować, próbując odszukać tę z właściwym numerem.
– Pomieszały mi się – burknął Adam.
– Mi też. Przerobiliśmy osiemnastą?
– Nom...
– Dobra. Z tego, co tu widzę – rzekł Jacek, prostując się z pojedynczą kartką w dłoni – drugi raz wchodzisz na dwudziestej trzeciej, tak?
Chłopak, natrafiwszy na wspomnianą stronę, kiwnął twierdząco głową.
– To zagraj to.
Młody aktor przełknął ślinę, przeczesał dłonią włosy i już chciał mówić, kiedy nagle przerwał mu Jacek.
– A o której masz autobus do domu?
– O wpół do. Ale mogę jechać następnym.
– To może wiesz co... – skonsternował się mężczyzna. – Tak, tak chyba zrobimy... Bo tutaj jest sporo tego tekstu, to przełożymy go na następną próbę. No wolę cię tu nie trzymać nie wiadomo ile, bo pewnie twoi rodzice chcieliby, żebyś był już w domu. Więc leć szybko na ten autobus i widzimy się pojutrze, ta sama godzina, dobrze?
Adam sposępniał i przygryzł wargi, czując, jak jego nauczyciel próbuje się od niego desperacko uwolnić. Nie mając innych opcji, przystał niechętnie na propozycję, uścisnął dłoń Jacka na pożegnanie i pognał korytarzem, nie chcąc się spóźnić na autobus. Doszedł go jednak krzyk, więc chłopak momentalnie zawrócił i ponownie znalazł się w pracowni.
– Pomyślałem, że może ci się to przydać, poćwicz z tym. Tak jak ćwiczysz ze mną.
Nim chłopak się zorientował, trzymał kudłatą lalkę. Następnie poczuł dłoń na swoich plecach, wypychającą go na korytarz.
– Leć już, leć, bo nie zdążysz.
Tak więc pomknął korytarzem, kurczowo zaciskając palce na łbie kukiełki i przebierając nogami jeszcze szybciej niż za pierwszym razem, próbując tym sposobem nadrobić stracony czas.

Usiadłszy w autobusie, po chwili potrzebnej na odsapnięcie, postanowił się bliżej przyjrzeć nowemu, niecodziennemu nabytkowi. Wpierw jego uwagę przykuły oczy zabawki. Połyskiwały one wśród gąszczu kruczoczarnych kędziorów, pokrywających całe ciało lalki. Niesamowitość tych ślepi polegała na tym, że zdawały się one mieścić w sobie samą płynną ciemność, gotową w każdej chwili wypłynąć na wierzch i pogrążyć cały świat w niekończącej się nocy.
– Nazbyt poetyzuję – westchnął Adam, karcąc się za swoje spostrzeżenia i za swoją słabość do zabawek i upatrywania w nich czegoś nierzeczywistego.
Przeniósł wzrok na krajobraz rozciągający się za szybą pojazdu. Widok miasta szykującego się do snu jakoś sprzyjał rozmyślaniom na temat ostatniej próby. Adam przede wszystkim chciał rozstrzygnąć, czy Jacek faktycznie miał zamiar się go pozbyć z powodu jego nieudolności, czy może było tak, jak nauczyciel powiedział – dokończyć zawsze można kiedy indziej. Przeczucie, podburzane wspomnieniem o grymasie, jaki chłopak dostrzegał niekiedy na twarzy siwowłosego, oponowało za tą pierwszą opcją.
– Naprawdę jestem aż taki tragiczny...? – jęknął ledwie słyszalnie.
Po chwili wezbrała w nim chęć walki. W plecaku miał kartki ze swoją rolą, a w dłoni kukiełkę – czuł, że dzięki tym dwóm rzeczom uda mu się polepszyć swoje umiejętności i tym samym odzyskać przychylność Jacka.

Straszne HistorieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz