Rozdział 40

1.7K 111 40
                                    

Ismihan
Wchodzę do jaskini smoka
pomyślałam, zatrzymując się przed odpowiednimi drzwiami. Nie wiedziałam czego się spodziewać, ale mogłam przypuszczać, że spotkanie z Hurrem nie będzie miłe. Poprzedniego wieczoru niemal chciała mnie rozszarpać, więc zapewne nie obejdzie się bez krzyku i kłótni.

- Pani, sułtanka już czeka - poinformował mnie życzliwy wartownik.

Wzięłam głęboki oddech i przekroczyłam próg pokoju. Rudowłosa siedziała na ottomanie, a kiedy weszłam, nawet nie uraczyła mnie spojrzeniem. Korzystając z okazji rozejrzałam się po bogato urządzonym wnętrzu, marząc, że kiedyś sama tam zamieszkam. Komnata była duża, podzielona na trzy części - jedna przeznaczona do spania, druga służąca do przyjmowania gości, a ostatnia dla służby. Po prawej od wejścia znajdował się rozpalony kominek odgrodzony złotą kratą, a dalej wyjście na taras z pięknym widokiem na miasto.

- Ismihan. - Głos Roksolany wyrwał mnie z rozmyśleń.

Spojrzałam na matkę książąt, która łaskawie odwróciła wzrok od okna i zlustrowała mnie swymi chłodnymi, zielonymi tęczówkami. Podobne mają węże przeszło mi przez myśl, gdy tak mi się przypatrywała, nic nie mówiąc. Oceniała, prawdopodobnie układając sobie listę zarzutów, jakie miała zamiar przedstawić. Czułam się jak ofiara, obserwowana przez jakieś drapieżne zwierzę. Tylko czekałam, aż rzuci się do ataku i rozerwie mnie na strzępy.

- Siadaj. - Wskazała miejsce obok siebie, zachowując się niebywale spokojnie.

Ona coś knuje uznałam, dopiero po chwili spoczywając przy ukochanej padyszacha. Złożyłam dłonie na kolanach wyczekując fali oskarżeń, która jednak nie nadeszła.

- Jak się czujesz? Z dzieckiem wszystko w porządku? - zapytała, czym wprawiła mnie w osłupienie.

Długo milczałam, na początku myśląc, że się przesłyszałam. Przecież nie przyszłam, aby podzielić się z nią stanem zdrowia.

- Wszystko w porządku - wydukałam, wciąż oszołomiona.

- Dobrze. A teraz przejdźmy do innej kwestii - zaczęła, a ja psychicznie przygotowywałam się na to, co niewątpliwie musiało nastąpić. - Chciałabym zawrzeć z tobą pewną umowę. Wiem, że wdałaś się w konflikt z Nurbanu. Osobiście wysłałam ją do Selima, aby kontrolowała jego nałóg i pomogła mu, bo mój syn ma trudny charakter. Nie podołała temu zadaniu, co więcej, dąży do skłócenia moich dzieci. Chcę, abyś zażegnała spór między Selimem a Bayezidem - dokończyła, nie wkładając w swoją wypowiedź żadnych emocji.

Kilkukrotnie mrugnęłam, starając się przyswoić te informacje. Szok to zbyt łagodne określenie na stan, w jaki wprawiła mnie ta prośba. Jak miałabym tego dokonać, skoro ani Hurrem, ani nawet sułtan nie zdołali ich pogodzić?

- Wybacz, ale obawiam się, że nie poradzę sobie z tym wyzwaniem - wyjąkałam mając nadzieję, że Rusinka zrezygnuje.

- A więc chcesz ze mną wojować. - Znów się zmieniła, zmrużyła powieki, a ton mowy stał się wyniosły.

- Nie, dlaczego tak sądzisz? - Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc do czego zmierza.

- Albo jesteś ze mną, albo przeciw mnie. Decyzja należy do ciebie - zauważyła, poprawiając rude loki.

- Nie chcę być twoim wrogiem, ale jak miałabym stłumić konflikt twoich synów? Jestem narzeczoną Bayezida, to oczywiste, że właśnie jego będę wspierać.

- Ja również popieram mojego młodszego syna, ale nie o to tutaj chodzi. Wiem, że nie jesteś obojętna Selimowi, możesz to wykorzystać. - Pochyliła się w moją stronę, jakby to miało pomóc w przekonaniu mnie do jej niedorzecznego planu.

Tysiąc Łez ✔️Where stories live. Discover now