Rozdział 48

1.4K 96 47
                                    

Zwykłe, hebanowe drzwi, które dla niektórych mogą być przepustką do raju, dla innych zaś bramą piekła. Ismihan tak wiele razy przekraczała je z uśmiechem na ustach, a po drugiej stronie czekał ukochany, ten, komu oddała swe serce. Był czwartek, a więc dzień zarezerwowany na spotkanie padyszacha ze swą prawowitą żoną. Jagiellonka wzięła głębszy oddech i już miała skarcić strażników, którzy, jakby jej nie zauważając, nie mieli zamiaru wpuścić Polki do środka, lecz coś zwróciło uwagę szatynki. Początkowo myślała, że się przesłyszała, jednak z każdą kolejną sekundą odgłos dobiegający zza drewnianych wrót stawał się wyraźniejszy. Śmiech, radosny chichot dwóch osób - kobiety i mężczyzny.

- Kto tam jest? - wyszeptała, pustym wzrokiem obserwując pozłacaną klamkę, jakby była ona dziełem sztuki.

- Prenses Anahita, sultanym - wyjaśnił wartownik, wpatrując się w czubki własnych butów, albowiem nie miał prawa spojrzeć na małżonkę władcy.

Ismihan cofnęła się, a w jej ciemnych oczach zalśniły łzy. Dopiero co poskładane serce ponownie rozbiło się na tysiące maleńkich kawałków, dotkliwie raniących duszę matki księcia Murada. Zamrugała kilkukrotnie, opanowując wybuch płaczu. Życie znów postanowiło zabawić się jej kosztem, kolejny raz upadła, potykając o to, co miało chronić przed katastrofą, a sprawiło, że straciła nadzieję na lepszą przyszłość. Cóż to za miłość, jeśli zabija zamiast uzdrawiać? Po co trwać w związku, który niszczy, wywołuje smutek oraz burzy mury utkane ze szczęścia, budując ściany z nienawiści.

Po chwili nie czuła już nic. Ogarnęła ją cudowna pustka, będąca lepszym wyjściem niż obezwładniająca rozpacz, przynajmniej w tamtym momencie. Chwiejnym krokiem ruszyła złotą drogą w stronę swojej komnaty, byle jak najszybciej znaleźć się daleko od tego miejsca, gdzie straciła nie tylko uczucie, ale również niewinność. Ten pałac odebrał jej wszystko, co najcenniejsze, splamił ręce krwią, a wnętrze grzechem. Już nigdy nie będzie taka sama, Katarzyna, którą była nim trafiła do osmańskiego seraju, umarła. A może w ogóle nie istniała?

 A może w ogóle nie istniała?

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

***

- Ismihan, co się stało? Powiedz coś wreszcie! - Mihrimah podjęła kolejną próbę porozumienia z przyjaciółką, która, podobnie jak poprzednie, nie poskutkowała.

Od przeszło dwudziestu minut Jagiellonka siedziała na ottomanie z nieobecnym spojrzeniem utkwionym w ścianie znajdującej się naprzeciwko niej. Nie było z nią żadnego kontaktu, nie reagowała na słowa pani słońca i księżyca ani sułtanki Nuriye. Siostry usiłowały jakoś przywrócić ją do rzeczywistości, jednak bezskutecznie. Żadna z nich nie miała pojęcia cóż się mogło wydarzyć, iż aż tak wpłynęło na Europejkę.

- Dosyć tego, idę po Bayezida - zdecydowała wreszcie blondynka, kompletnie nie wiedząc jak mogłaby pomóc ukochanej swego brata.

- Nie. - Cichy, zachrypnięty głos polskiej księżniczki zatrzymał dziewczynę. - Nie chcę widzieć tego zdrajcy, nienawidzę go - dodała, oddychając niespokojnie, jakby brakowało jej tlenu.

Tysiąc Łez ✔️Where stories live. Discover now