Rozdział 14

423 50 25
                                    


   Scott szedł przez las tacką z dwoma porcjami na rękach, uważając, żeby się nie wywrócić. Nie szedł też za wolno, strasznie martwił się, co u Mitcha, czy jego gorączka spadła i czy coś zjadł. 

W jadalni wyjaśnił wszystko kucharkom, zrobiły mu takie dwie porcje, żeby zmieściły się na jednej tacce i były tak miłe, że dorzuciły dla chorego obozowicza herbatę, cytrynę i miód w buteleczce w kształcie misia, bo wiadomo, że taką powinno się pić w czasie choroby. Właściwie, to Scott nie wiedział dlaczego, ale jego mama zawsze mu taką robiła, więc uznał, że na pewno pomoże Mitchowi. 

Dochodził już do swojego domku, kiedy jego drzwiczki otworzyły się i wyszedł za nie krok Mike, stojący tyłem do Scotta i mówiący coś zirytowanym głosem do Mitcha. 

-Powtarzam, nie chce widzieć żadnych fochów! Wieczorem masz się normalnie do mnie odzywać, idziemy na spacer. I poprawimy ten raz, bo wiem, że stać cię na więcej. 

Scott od razu poczuł wściekłość na starszego chłopaka. Nie dość, że krzywdził JEGO Mitcha, to jeszcze na ten moment nie mógł nic na to poradzić, bo miał jego zdjęcia. Miał ochotę rzucić mu się do gardła i pobić, a potem odprowadzić na policję, ale wiedział, że tak niczego nie osiągnie. 

Po pierwszej reakcji zdziwił się lekko. Nie wiedział, co Mike tu robił, ale na pewno nie chciał go w pobliżu jego chorej księżniczki. To, co go zdziwiło, to fakt, że chłopak mówiąc do Mitcha wkładał jednocześnie pasek do spodni, a jego koszula była rozpięta, co mógł zobaczyć dopiero, kiedy podszedł parę kroków. 

-Dobra, irytujesz mnie tym milczeniem, idę. Do zobaczenia. I ubierz się, zanim ten dupek przyjdzie, nie pozwalam ci mu się tak pokazać. 

Scott zatrzymał się metr od drzwi i zbladł, przerażony tym co usłyszał. W głowie połączył fakty, ale zanim dotarło do niego, co się dzieje, Mike odwrócił się i spojrzał na niego zazdrosnym i zezłoszczonym wzrokiem typowego bezmózgiego osiłka. 

-Ty! -Podszedł do niego na odległość tacki, którą Scott trzymał lekko drżącymi z emocji rękami. -Nie waż się do niego zbliżać. Jest mój. Wiem, że moje maleństwo by mnie nie zdradziło, ale ty go chcesz, wiem to... każdy by chciał. Ale jest mój. A teraz już na każdy możliwy sposób. -Zadarł nos, wyraźnie z siebie dumny. -Więc trzymaj łapy przy sobie. 

Scott upuścił tackę i odepchnął chłopaka na bok, wchodząc szybko do domu i zatrzaskując za sobą drzwi. Na chwilę miał gdzieś Mike'a, miał możliwość pobicia go, zrobienia, co chciał, ale nawet o tym nie pomyślał. Najważniejszy był w tym momencie Mitch. Najpierw musiał się upewnić, czy stało się rzeczywiście to, co wynikało z sytuacji, już był potwornie spanikowany, na samą myśl. 

-Mitch?! -Po może trzech dużych przebiegniętych krokach był już przy ich łóżku, gdzie Mitch leżał na boku, skulony na jego brzegu, przykryty kołdrą po nos i wpatrzony bez ruchu w ścianę. Widać było, że pod kołdrą obejmuje rękami ramiona, a jego policzki były mokre od łez, których bez przerwy pojawiało się w jego oczach więcej. -M-mitch... -Powiedział cicho, czując, jakby coś w środku niego pękło. Sam poczuł, że wzrok zaczyna zamazywać mu się przez łzy, czuł się, jakby była  to jego wina, bo niezbyt dobrze się nim zaopiekował. Podszedł do łóżka lekko chwiejnym krokiem, nie mógł uwierzyć, że coś tak okropnego przytrafiło się osobie, którą kochał nad życie. 

Mitch skulił się odrobinę bardziej, jakby usiłował zniknąć całkiem pod pościelą i nawet na niego nie spojrzał, z jego oczu znów popłynęło więcej łez i delikatnie drżał przez płacz, który najwyraźniej hamował. 

Scott nie miał pojęcia, co robić. Bał się cokolwiek powiedzieć, bał się go dotknąć, jakby był rzeźbą z tak cienkiego szkła, że przy najmniejszym dotyku rozsypałaby się na kawałki. Poczuł, że jemu też łzy spłynęły po policzkach, otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie miał pojęcia co. 

#ScömìcheWhere stories live. Discover now