Rozdział 1

106 9 2
                                    

Nadszedł ten dzień. Dzień mojego wyjścia, mojej wolności... Już nigdy nie powrócę do tego miejsca, nigdy. To nie tak, że było źle. Było... znośnie. Dało się przeżyć, skoro wciąż żyje. No... Tak jakby. Umówiłam się, że przed wyjściem po raz ostatni pójdę na grupową terapię, a od razu po niej odbiorą mnie rodzice. Moja współlokatorka spała sobie w najlepsze, dodatkowo głośno chrapiąc. Nie znam jej ani trochę, nie spędzałyśmy ze sobą czasu i praktycznie nie rozmawiałyśmy. Nie miałam jej tego jednak za złe, była tu nowa i nie bardzo sobie z tym wszystkim radziła. Co ja całkowicie rozumiałam, przecież sama nie tak dawno byłam tutaj nową dziewczyną. Zbliżała się pora grupowej terapii, więc kontynuowałam pakowanie swojej torby do końca.

— Olivia, wstawaj już — powiedziałam, wpychając ostatnie rzeczy do torby. — Musimy zbierać się na grupową. Wstawaj no! — podniosłam głos o kilka tonów, co na szczęście przyniosło oczekiwany efekt. Szczupła blondynka przeciągnęła się na swoim łóżku, głośno przy tym ziewając. Posłałam jej spojrzenie, które mogłoby wywiercić jej dziurę w głowie i natychmiast przestała ziewać na pół szpitala.

— Przepraszam.

— W porządku — uśmiechnęłam się i złapałam swoją torbę.

Rzuciłam ostatnie spojrzenie na swoją salę. Wiem, że jeszcze będę tęsknić za tym wszystkim, co było. Mimo że nie było tu zbyt kolorowo. Jednak poradziłam sobie, a to chyba najważniejsze. Jestem zdrowa, w końcu wychodzę. Rozpocznę nowe życie, muszę tylko przekroczyć wysokie mury tego miejsca. To już, to jest ten czas. Idąc do sali na ostatnie zajęcia, przyglądałam się wszystkiemu po drodze, wyłapując miłe wspomnienia. Nie chce całkowicie zapominać o tym miejscu. W końcu to ono naprawiło zagubioną nastolatkę. Teraz jestem chyba lepszą wersją samej siebie.

Gdy weszłam do sali, brakowało jeszcze kilku osób, dlatego całkiem spokojna zajęłam swoje miejsce na krześle. Ostatnie zajęcia, chyba powinnam coś powiedzieć?

Parę minut później każde miejsce było zajęte i zaraz rozpoczynaliśmy terapię. Kilka osób przedstawiło się i zaczęło mówić o swoich problemach. Postąpiłam dość niegrzecznie, wyłączając się od nich, ale naprawdę nie miałam najmniejszej ochoty wysłuchiwać o ich problemach, kiedy wciąż na głowie miałam swoje. Ocknęłam się, dopiero gdy kolej padła na mnie.

— Chcesz zabrać dziś głos, Melanie? Po raz ostatni? — zapytała pani psycholog, którą naprawdę lubiłam. Łatwo mi się z nią zawsze rozmawiało i powoli zaczęłam ją traktować jak starszą siostrę. Tym bardziej że nie była dużo starsza ode mnie.

— Nie bardzo wiem co mam powiedzieć — wzruszyłam ramionami. — Ale chyba mogę spróbować.

— Powiedz to, co wszyscy — uśmiechnęła się zachęcająco, co o dziwo naprawdę poskutkowało.

— Nazywam się Melanie Andrews, mam siedemnaście lat i trafiłam tu jakiś czas temu. Dlaczego? Straciłam w ostatnim czasie najbliższą osobę w moim życiu. Straciłam swojego brata w wypadku samochodowym. Wpadłam w depresję. Zaczęłam się głodzić, nienawidziłam siebie i nie dawałam sobie rady tak bardzo, że wielokrotnie chciałam odebrać sobie życie. Byłam tak zdesperowana, że nawet tutaj udało mi się spróbować targnąć własnym życiem. Niektórzy z was mogą o tym wiedzieć... Ale nagle coś w moim życiu się zmieniło. Zaczęłam się powoli otwierać i przyjmowałam jakąkolwiek pomoc. No i jakoś tam mi to pomogło, skoro wychodzę. — Na koniec nieśmiało się uśmiechnęłam, ponieważ po raz pierwszy wyznałam, co ze mną się działo.

Czy było mi lżej? Nie jestem pewna. Nie odczułam tego specjalnie. Zamiast lekkości czułam stres. Byłam cholernie spięta, bo nie wiedziałam, jak reszta na to zareaguje. Nie oceniamy tu innych, ale w środku na pewno coś sobie myślą. Gdy Charlotte miała już otwarte usta, aby coś powiedzieć, po sali rozszedł się głośny śmiech. W celu zweryfikowania osoby śmiejącej się każdy przyglądał się osobie obok. Nie było z tym większego problemu, bo tylko jedna osoba miała na twarzy kpiący uśmiech. Był to dość wysoki szatyn z ciemnymi oczami, jeśli się nie mylę to mimo mylącej dojrzałości, z zewnątrz ma jakieś piętnaście, szesnaście lat.

— Mike? — zdziwiła się Charlotte. — O co chodzi?

— Też mi problem — prychnął.

— Na tych zajęciach nie oceniamy innych. Jednak jeśli twierdzisz, że problemy Melanie były błahe, to może będziesz tak dobry i wyjawisz nam swoje?

— Nie będę zwierzał się wariatom.

— Nie wiem, czy zauważyłeś — wtrąciła Olivia. — Ale sam jesteś wariatem, będąc tutaj.

Telefon pani psycholog zadzwonił, spojrzała na wyświetlacz i odebrała, cicho nas przepraszając. Jak się okazało, będę musiała się podnieść i wracać do rzeczywistości. Wiedziałam o tym już w momencie, gdy rozmawiając, spoglądała tylko i wyłącznie na mnie. To już ten czas, rodzice czekają.

— Poradzisz sobie czy mam cię odprowadzić?

— Nie ma takiej potrzeby. Dziękuję za wszystko — uśmiechnęłam się do czerwonowłosej kobiety i delikatnie ją objęłam.

— Nie ma za co. — Odwzajemniła uśmiech. — W recepcji poproś o moją wizytówkę. Jest tam mój numer, jak będziesz miała czas i chęci, zadzwoń do mnie.

Skinęłam jej głową w odpowiedzi, a następnie pożegnałam się zwykłym "cześć" z resztą grupy. Wychodząc z sali i kierując się w stronę wyjścia, stresowałam się jak cholera. Ledwo byłam w stanie iść, ponieważ nogi miałam jak z waty. Ze stresu zaczęło mi się kręcić w głowie. Zatrzymałam się przy ścianie i złapałam kilka głębszych oddechów. Wdech, wydech, wdech... wydech! Ucisk w głowie nagle znikł, mroczki odeszły i byłam niemal pewna, że znowu nabieram zdrowych kolorów. Wyprostowałam się i kontynuowałam spacer wprost do wyjścia, wprost do rodziców. Jakże byłam zdziwiona, gdy będąc na miejscu, nie było ani matki, ani ojca. Gdzie oni się podziali? Po co dzwonili do Charlotte? Zastanawiałam się nad tym, aż do momentu, gdy nie usłyszałam znanego głosu za plecami.

— Melanie? — słysząc za swoimi plecami TEN głos, który wymawiał MOJE imię, byłam naprawdę zdziwiona.

Nie dowierzałam własnym uszom. Powoli odwróciłam się, wciąż sobie nie wierząc. Przecież mój mózg mógł chcieć doprowadzić mnie do szaleństwa. Może chciał dać mi znać, że nie powinnam wychodzić, że moje życie kończy się na psychiatryku? Gdy już się odwróciłam, zobaczyłam przed sobą elegancko ubraną kobietę. Co się dzieje? Ciężko było mi w to uwierzyć. Przede mną stała... moja babcia.

— Babciu? — skinęła głową, ale ja wciąż nie dowierzałam. Podeszła do mnie i objęła mnie swoimi rękami. Pierwsze co zrobiłam to, zaciągnęłam się zapachem babci perfum, których używała, odkąd tylko pamiętam.

Wracamy do rzeczywistości, słonko.

— Dobrze cię widzieć, Melanie. Przez ten czas bardzo dużo urosłaś. — Uśmiechnęłam się do niej na miłe słowa. — Jesteś gotowa? — zapytała, odsuwając mnie od siebie.

— Nie jestem pewna co do tego...

— Daj spokój, już im przeszło. — Starała się mnie uspokoić. Wiedziała co mnie martwi, nawet nie musiałam jej o tym mówić. Doskonale wiedziała.

Zabrała moją torbę i ruszyła w stronę drzwi. W ostatniej chwili przypomniałam sobie o słowach mojej byłej pani psycholog.
W recepcji poproś o moją wizytówkę. Tam jest mój numer.
Zawróciłam przy samym wyjściu, kłamiąc babci, że zapomniałam czegoś zabrać. Teoretycznie niezupełnie kłamałam.
W każdym razie zawróciłam się i wzięłam wizytówkę Charlotte. Pięć minut później siedziałam w srebrnym aucie babci, wyjeżdżając z terenu szpitala.

Przedstawienie rozpocznie się za 3...2...1.

Hej, hej! Przepraszam, że tyle to trwało. Chyba mam problem z punktualnością... ale nie o mnie tutaj! Jeszcze raz, serdecznie Was witam w brakującym elemencie. Mam nadzieję, że zechcecie zostać ze mną dłużej!

Życzę wszystkim miłej nocy :)

Do następnego!

Brakujący elementDonde viven las historias. Descúbrelo ahora