Rozdział 5

31 5 0
                                    

Obudziło mnie mocne potrząsanie siostry. Budziła mnie, co przynosiło jej sporo radości i zabawy. Widziałam to w jej lazurowych oczach, mimo że ledwo co widziałam na własne. Przetarłam piąstkami zmęczone oczy, abym mogła chociaż trochę się rozbudzić. Przeciągnęłam się i głośno ziewnęłam, zerkając na Chanel.

— Co? — zapytałam. — Czemu mnie budzisz?

— Ponieważ jest już po pierwszej, a za chwilę jedziemy do babci na obiad i zostajemy aż do kolacji — wzruszyła swoimi drobnymi ramionami. Dopiero teraz dostrzegłam, że mimo bycia malutką dwunastolatką, urosła trochę, a jej ciałko zaczyna przygotowywać się do wewnętrznych, jak i zewnętrznych zmian. — Nie gap się tak na mnie. Ja cię nie ubiorę, a ty za trzydzieści minut masz być na dole gotowa. Jeśli nie będziesz, pojedziesz w takim stanie w jakim aktualnie będziesz się znajdować. Powodzenia i... niech los ci sprzyja¹ — powiedziała szczerząc się pod nosem.

Wstałam chyba trochę zbyt szybko, ponieważ na chwilę przed oczami pojawiły mi się mroczki. Zatrzymałam się i postanowiłam je przeczekać. Kilka sekund później wszystko było już w porządku, dlatego pobiegłam do szafy i chwyciłam w rękę pierwsze lepsze rzeczy nie przykuwając uwagi czy chociaż będzie ze sobą współgrać. Szybko się umyłam, związałam włosy i zanim się zorientowałam, musiałam już biec na dół.

— Och! Chociaż raz w życiu mnie nie zawiodłaś, wyglądasz jakoś i w dodatku jesteś gotowa na czas — powiedziała matka.

Puściłam jej niezbyt miłą uwagę mimo uszu i założyłam na siebie kurtkę oraz buty. Wskoczyłam do samochodu, który wraz z Chanel i tatą czekał na mnie i na moją rodzicielkę. Ruszyliśmy dopiero po piętnastu minutach, ponieważ matka wciąż nie była gotowa. Babcia mieszka dość blisko nas, więc po kilku lub kilkunastu minutach byliśmy na miejscu. Nawet nie zapukaliśmy. Weszliśmy do środka jakbyśmy wchodzili do siebie. Mimo, że w jakimś stopniu, był to również nasz dom. Już w korytarzu niósł się piękny zapach jedzenia, robiąc wszystkim wielką ochotę na jakiś przysmak babci. Usiedliśmy wszyscy w przytulnym salonie, gdzie po cichu leciała piosenka Michaela Jacksona. Sekundę później pojawiła się babcia z tacą przepysznych, czekoladowych ciastek. Każdy z nas wydał z siebie radosny dźwięk. Zachowywaliśmy się jak każda, normalna rodzina. Złapałam za jeszcze ciepłe ciastko i wsunęłam kawałek do buzi. Babcia, gdy skończyła rozdawać ciasteczka, sama wzięła jedno i usiadła na fotelu.

— Kiedy Melka pójdzie do szkoły? — zapytała zaciekawiona. Ja sama byłam równie (o ile nie bardziej) ciekawa tego, kiedy będę musiała iść do jednego z wielu miejsc terroru młodzieży — do szkoły.

— Jutro — odpowiedział tata, nawet nie zerkając na swoją rodzicielkę, a na moją babcię.

— Co? — szepnęłam cicho, ponieważ ciężko było mi wydusić z siebie chociażby samogłoskę.

— Chyba oszaleliście! — babcia złapała się za głowę. — Ledwo co, dziecko wyszło ze szpitala i nie dajajecie jej nawet namiastki czasu, aby mogła przygotowywać się na to fizycznie i psychicznie. Od razu pchacie ją już do szkoły? Zwariowali! — prychnęła sama do siebie.

— Tak już postanowiliśmy, mamo — odezwała się moja mama.

— Wy? Czy może zrobiłaś to sama, rzucając tylko rozkaz Johnowi, ewentualnie grożąc mu swoją i dzieci wyprowadzką? — babcia wręcz warknęła.

— Mamo, chyba trochę przesadzasz — wrącił się znowu tata. — Przyjechaliśmy tutaj na obiad, na który sama nas w dodatku zaprosiłaś. Nie zamierzamy się kłócić. Wstawajcie, wracamy do domu — zwrócił się do mnie i do Chanel.

— Przepraszam Juliet — powiedziała wymuszonym tonem, gdy nasza matka tylko wstała. — Po prostu uważam, że to trochę za wcześnie na takie wyzwanie. Dajcie jej chociaż tydzień... 

Brakujący elementWhere stories live. Discover now