rozdział 4

99 18 1
                                    

LOUIS

Walczyć ze swoimi koszmarami to tak jak walczyć z duchami. Nie widzisz ich a musisz stawiać im czoła każdego dnia. To jak powolne umieranie wśród rzeczy które dobijają cię coraz bardziej a ty nie możesz się podnieść. Nie wiem dlaczego im dalej od pogrzebu Lottie tym bardziej mnie to wszystko prześladowało. Powinno być przecież lepiej, podobno czas leczy rany. Nie mogłem się z tym zgodzić. Dla mnie każdy kolejny dzień był jak nowo otwierająca się rana, na którą nie było opatrunku.

Dzisiejsza noc była gorsza niż zwykle i miałem serdecznie dość tego wszystkiego. Chciałem wreszcie zacząć normalnie żyć, jeśli w ogóle tak się da. Wstałem zmęczony i przytłoczony myślami o siostrze, o mamie i ojcu, do tego zgodziłem się na przyjęcie do szkoły tego gościa od Yony, co chyba było najgłupszym pomysłem. Przez to musiałem wytrzymać jeszcze rok w miejscu, którego nienawidziłem z całego serca. Trzysta sześćdziesiąt pięć dni męczarni. Gdzie ja miałem głowę, nie wiem ale musiałem teraz sprostać temu zadaniu, bo byłem w końcu Tomlinson'em z krwi i kości. Chociaż jeśli tak na to patrzeć, to Lottie pierwsza pokazała, że można nie dać sobie rady z udźwignięciem tego co wyssaliśmy z mlekiem matki jak to mawiają... talent jaki odziedziczyła przyniósł jej cierpienie i znienawidzenie samej siebie, co przełożyło się na jej rozchwianie emocjonalne i depresję, z którą nie umiała walczyć. Ja natomiast okazałem się nic nie wartym bratem, który nie zauważył, że jego kochana siostrzyczka wpada w otchłań. Każdego dnia budzę się z myślą, że to moja wina, że powinienem coś zrobić, że gdyby nie ja i presja jaką czuliśmy z powodu tego przeklętego daru, ona by żyła.

Wziąłem szybki prysznic i ubrałem się jak na nauczyciela przystało. Nie lubiłem marynarek i kiedy tylko mogłem unikałem ich ale musiałem dziś jakoś wyglądać, bo skoro miał się pojawić w szkole praktykant trzeba było stworzyć choć odrobinę pozorów normalności i profesjonalizmu. Jasne, wmawiaj sobie, Louis.

Wyszedłem z mieszkania jak zawsze bez śniadania. Po drodze do akademii wstąpiłem do mojej ulubionej kawiarni, w której przesiadywaliśmy z Charlotte godzinami i pisaliśmy teksty i muzykę do jej piosenek. Kupiłem czarną kawę bez cukru oraz czekoladową muffinkę po czym zahaczyłem o kiosk odebrać swoją codzienną prasę. Nie wziąłem samochodu, bo po zajęciach umówiłem się z Zayn'em na piwo. Był poniedziałek a dla niego był to dzień, w którym przyjmował nowych pacjentów, co wiązało się z dość dużym stresem. Zayn Malik był psychoterapeutą i moim najlepszym przyjacielem. Poznaliśmy się gdy ten chodził do liceum, spotkaliśmy się na jakiejś imprezie i zabalowaliśmy razem a potem już jakoś poszło. Mogłem mu się zwierzyć ze wszystkiego i kiedy zabrakło Lottie to on stał się moją podporą. Niestety jego zawód utrudniał nam rozmowy, bo często wkręcałem sobie, że próbuje na mnie tych swoich sposobów terapeutycznych. On wtedy walił mnie po łbie sprowadzał na ziemię i uświadamiając, że jest moim kumplem i zawsze nim będzie.

W szkole pojawiłem się przed czasem. Miałem zamiar jeszcze raz przestudiować papiery niejakiego Harry'ego Styles'a, by przypadkiem nie zbłaźnić się przed nim. Miałem być profesjonalistą w każdym calu, miałem mu pokazać kto tu rządzi i że nie będzie to rok sielanki a zapieprzania do upadłego po to by wyszedł na ludzi. Musiał się nauczyć z czym wiąże się praca z utalentowaną młodzieżą i że nie jest to takie łatwe jak się co niektórym wydaje, bo talent bywa przekleństwem.

Niepostrzeżenie udało mi się przemknąć do mojego gabinetu, co w tym budynku było szczęściem. Rzadko zdarzały się momenty, że na korytarzu nikogo nie było, a dziś jakby Bóg mnie wysłuchał ani żywej duszy. Tylko z pracowni było słychać pojedyncze dźwięki instrumentów czy głosy wydobywające się z gardeł studentów.

Zasiadłem w swoim fotelu z czarnej skóry i wgryzłem w babeczkę, której smak przypominał o dobrych chwilach w życiu, do tego kilka łyków gorącej jeszcze kawy i byłem w swoim własnym niebie. Chwile szczęścia nie trwały jednak długo, bo i kawa i ciastko zniknęły a ja powróciłem do szarej rzeczywistości, którą zakłócił dźwięk mojego telefonu.

- Czego chcesz? - powiedziałem po odebraniu, bo na wyświetlaczu pojawiła się gęba przyjaciela.

- Pamiętasz o naszym piwie?

- A czy ja kiedyś zapomniałem, Zu? - zapytałem i pokręciłem głową. Czasem naprawdę zachowywał się jak ci jego pacjenci.

- To dobrze, bo wiesz...

- Wiem, Zayn. Początki terapii zawsze są trudne. Ilu masz pacjentów?

- No właśnie. Mama wpisała mi tylko jedną dziewczynę, więc to chyba będzie gruby kaliber. - usłyszawszy to aż zagwizdałem. Nie często zdarzało się by w ciągu dnia pracy z nowymi pacjentami Mulat dostawał jedną osobę. Musiało być z tą dziewczyną naprawdę źle.

- Dasz radę, stary. Jak nie ty, to kto? - zaśmiałem się by dodać chłopakowi otuchy i chyba pomogło, bo też się zaśmiał.

- Dzięki, Lou. Przyjadę o czwartej.

- Do zobaczenia. - przerwałem połączenie i głęboko westchnąłem.

Chwyciłem z biurka teczkę z nazwiskiem 'Styles' i otworzyłem ją jakby skrywała jakąś wielką tajemnicę, choć przecież była mi już znana. Zatrzymałem się dłużej na zdjęciu chłopaka, bo jego oczy przyciągały jak magnes. Zielone, piękne i jakże rzadko spotykane miały w sobie coś co nie dawało mi spokoju. Byłem ciekaw jaki jest, jak brzmi jego głos i jak prezentuje się w całej okazałości. Gdy patrzyłem na jego twarz moje myśli ewidentnie schodziły na złe tory. Z hukiem zamknąłem papiery i obróciłem się na krześle w stronę okna. Uczucia jakie zaczęły się budzić we mnie nie były dobre, nie w moim przypadku. Musiałem to zdusić w zarodku. Obiecałem sobie, że nigdy z nikim nie będę w jakikolwiek sposób i dotrzymam słowa. Miłość, seks i wszystko z tym związane jest przereklamowane, więc po co robić sobie kłopot.

Spojrzałem na zegarek i nie dowierzałem, że minęło już tyle czasu. Ile ja się gapiłem na tą fotografię? Chyba było ze mną gorzej niż przypuszczałem. Zbliżało się południe i ten gość zaraz się tu pojawi. Nie... to był najgorszy pomysł... Poderwałem się z miejsca i ruszyłem do łazienki, która znajdowała się naprzeciw mojego gabinetu. Wpadłem do niej jak oparzony i oparłem dłonie o umywalkę. Odbicie w lustrze mnie przerażało. Wyglądałem jak jakiś kloszard a nie zastępca dyrektora szkoły. Nieprzespane noce, brak regularnych posiłków, brak ćwiczeń, zmęczenie codziennością, to wszystko było widoczne. Odkręciłem wodę i przemyłem twarz. Troszkę mnie to otrzeźwiło a o to mi chodziło.

W odrobinę lepszym stanie wróciłem do pokoju i znów zasiadłem za biurkiem. Włączyłem komputer i otworzyłem plik z planem zajęć a następnie wydrukowałem go w dwóch egzemplarzach. Styles będzie musiał mieć swoją kopię. Studiowałem ów papier, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Podniosłem się leniwie z krzesła zapinając guzik marynarki i otworzyłem je.

- Dzień dobry. Nazywam się Harry Styles i miałem się do Pana zgłosić w sprawie praktyk. - boski głos wmurował mnie w ziemię. Chłopak stojący przede mną patrzył spod gęstych, ciemnych rzęs i uśmiechał się wesoło ukazując w policzkach dwa dołeczki. Wyglądał na dużo młodszego niż wynikało z papierów i bezsprzecznie był najprzystojniejszym facetem jakiego dane było mi widzieć w życiu. - Przepraszam, dobrze się pan czuje? - Harry odezwał się ponownie i dotknął mojego ramienia, co wyrwało mnie z otępienia. Niestety teraz on stał jak słup soli i patrzył na miejsce w którym spoczywała jego dłoń. Nie ma co, świetnie się zaczyna.

the intern || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz