rozdział 6

70 13 0
                                    

LOUIS

Był moją zgubą...

Bezsprzecznie...

Po wczorajszym nieudanym wyjściu z Zayn'em, czemu oczywiście winna była jego robota, wstałem dzisiaj wkurzony i miałem ochotę komuś przywalić. Nie było co ukrywać, że wizyta tego gogusia, Harry'ego też miała znaczenie. Chłopak działał na mnie w bardzo zły sposób. Budził do życia te komórki mojego ciała, które powinny zostać niezmiennie martwe i to mi się nie podobało, więc kiedy tylko zjawiłem się w szkole udałem się do pokoju nauczycielskiego, modląc się, że ów lokowaty chłopak tam będzie i uda mi się z nim porozmawiać i dać do zrozumienia, że nie ma co liczyć na przyjaźń z mojej strony.

Kiedy przekroczyłem próg pomieszczenia i zobaczyłem burzę brązowych loków omal nie złożyłem rąk do Najwyższego w podziękowaniu, choć nie wiem za co tak naprawdę bym składał swoje pokłony. Na chwilę pojawiła się w mojej głowie myśl, że przecież mógłbym być miły i jakoś z nim porozmawiać, ale zaraz potem odezwał się głosik, że nie mogę sobie na to pozwolić, że powinno zostać jak jest.

- Witamy, panie Styles. - powiedziałem i mógłbym przysiąc, że chłopak aż się wzdrygnął usłyszawszy mój głos.

- Panie Tomlinson, miło znów pana widzieć. Zaraz idę na zajęcia. - odpowiedział i spojrzał w kierunku drzwi, co mnie wkurzyło. Chciał uciec, podwinąć ogon i spieprzyć, bo się mnie bał.

- Spokojnie kolego, nie ma pośpiechu. Nasi studenci to rozsądni ludzie, wiedzą co mają robić gdy się spóźniamy. A teraz zapraszam do mojego gabinetu. Musimy omówić jeszcze kilka spraw. - przybrałem najbardziej oschły ton jaki potrafiłem. Bolało mnie serce gdy zachowywałem się w taki sposób, a Lottie by mnie za to zabiła, ale jej tu nie było. Zostawiła mnie i nic nie mogła zrobić.

Wyszedłem pospiesznie z pokoju nauczycielskiego i ruszyłem w stronę swojego gabinetu. Wiedziałem, że Harry idzie za mną. Nie musiałem go widzieć, ale czułem go każdą komórką swojego ciała. Gdy pojawiał się blisko mnie powietrze dosłownie elektryzowało.

- Siadaj. - rzuciłem twardo - Nie będę ukrywał, że nie jest mi na rękę, że się tu pojawiłeś. Mogłem teraz grzać tyłek na jakiejś rajskiej wyspie ale obiecałem przyjaciółce, że cię poniańczę, więc proszę byś zachowywał się profesjonalnie i zgodnie z regulaminem a ten rok jakoś zleci. - widząc minę tego chłopaka musiałem odwrócić się od jego pięknej twarzy, bo nie zniósłbym dalej tego widoku. Był smutny, zawiedziony a może urażony? Tak, to dobre słowo by ocenić jego stan.

- Oczywiście, panie Tomlinson. - cudowny, dźwięczny głos odpowiedział a potem zamknęły się drzwi. Zacisnąłem dłonie w pięści i omal nie połamałem palców. Nie byłem dobrym człowiekiem.

Reszta dnia nie minęła zbyt dobrze. Telefony od sponsorów, matka susząca cały czas głowę i jakikolwiek brak czasu choćby na kawę spowodowały, że byłem jeszcze bardziej wkurzony. Musiałem wyjść ze szkoły, musiałem znaleźć się daleko stad i nie myśleć o tym, że ON tu jest. Tak, ja Louis Tomlinson cały czas myślałem o zielonookim chłopaku. Obojętnie co w danym momencie robiłem, Harry Styles zaprzątał moje myśli i nie potrafiłem tego powstrzymać, choćbym bardzo tego chciał. Tylko czy ja tego chciałem? Miałem wrażenie, że znów zaczynam się zapadać w czarną otchłań, że ktoś specjalnie postawił go na mojej drodze by utrzeć mi nosa i pokazać, że jestem słaby i nic nie warty, że moja poza dobrego i twardego mężczyzny to jedna wielka bujda na resorach.

Wyszedłem ze szkoły i z piskiem opon odjechałem w jedynym kierunku jaki mógł przynieść ukojenie. Cmentarz. To tu czułem się najlepiej. Tu znikały problemy. Tu byłem wolny od wszystkiego. Tu było moje miejsce.

- Cześć siostra. - powiedziałem jak zwykle nie otrzymawszy odpowiedzi. Jednak czego się spodziewałem. Duchy nie mówią, nagrobki tym bardziej. Postanowiłem nie ciągnąć dalej konwersacji, ale ułożyłem się wygodnie na ławce i po prostu cieszyłem się chwilą spokoju. Zamknąłem oczy i...

pojawiły się znikąd...

jak zawsze w najmniej spodziewanym momencie...

zaatakowały z siłą i zamknęły w żelaznym uścisku...

Czarny, idealnie wyprasowany garnitur wisiał na drzwiach.

Tuż pod nim na podłodze stały tego samego koloru, wypolerowane buty.

Wszedłem do łazienki jakbym to nie ja tam był.

Mechanicznie odkręciłem wodę i przemyłem twarz.

Na szczoteczkę nałożyłem odrobinę pasty do zębów i zacząłem je czyścić, potem zamieniłem piżamę na bieliznę, a następnie włożyłem czarną jak noc koszulę.

Spodnie od garnituru były jakby za luźne, ale przecież nie schudłem, a może tylko mi się wydawało?

Marynarka też nie leżała jak wcześniej. Wszystko było zniekształcone i niewyraźne. Zawiązałem jeden but a potem drugi. Spojrzałem ponownie w lustro i nie widziałem tam człowieka ze zdjęć, które poustawiane były w pokoju dziewczyny, bo byłem w pokoju dziewczyny. Pokoju, który znałem od dziecka, a może mi się wydawało?

Zszedłem po drewnianych schodach i spotkałem tam kobietę i mężczyznę. Zapłakani stali przed drzwiami jakby na kogoś czekali, a może mi się wydawało?

A potem była melodia zagrana na skrzypcach...

tłum ludzi płaczących nad trumną dziewczyny z pokoju...

a potem była pustka...

głucha cisza...

i żadna melodia nie była tak głośna jak milczący świat wokół...

the intern || Larry StylinsonWhere stories live. Discover now