Część 4

548 33 2
                                    


               Rhena leżała na łóżku, a świat przed jej oczami wirował jak karuzela. Wiedziała, że nie zostało jej już wiele czasu, choć Cedric który przy niej siedział, robił wszystko by nie dopuścić do jej śmierci. Wciąż schładzał jej gorące czoło zimnymi okładami oraz podawał do picia zioła, które wstrzymywały kaszel i lekko uśmierzały ból. Jedyne czego jeszcze chciała, to zobaczyć Iorwetha, który powiedziałby, że jej komando jest bezpieczne i mogła wyzionąć ducha. Tylko ich bezpieczeństwo się teraz dla niej liczyło.
              - Musisz się trzymać. – Elf nachylił się nad ciałem czarnowłosej, kładąc na jej czoło zimny ręcznik. – Sprawisz mi przykrość, jeśli przestaniesz walczyć.
              - Mi sprawia przykrość sam fakt... że nie będę mogła ci się odwdzięczyć... – wyszeptała.
              - Odwdzięczysz się kiedy wydobrzejesz, Iorweth coś wymyśli.
              - Cervan... Nieulękły, zahartowany w boju wojownik, o szaleńczej odwadze...
              - Oszczędzaj siły, spróbuj się przespać... – Cedric wstał by pójść po kolejne ręczniki, kiedy nagle Rhena chwyciła go za dłoń.
Gdyby nie to, że na chwilę przestało kręcić jej się w głowie, pewnie by nawet nie trafiła w jego rękę. Uścisk był słaby, ale na tyle zdecydowany by zatrzymać elfa.
              - Nie odchodź, proszę... - powiedziała cicho.
              - Będę nieopodal – odparł szatyn. – Zdrzemnij się, sen dobrze ci zrobi.
              - Neén. Zostań ze mną... – spojrzała na niego błagalnym wzrokiem.
Cedric nie potrafił jej odmówić, więc usiadł na skraju łóżka i westchnął cicho, przyglądając się czarnowłosej w milczeniu. Czuł się źle z tym, że nic więcej nie mógł dla niej zrobić. Chwycił za bukłak z wódką i pociągnął spory łyk, czując jak alkohol drażni go po gardle. Las znów był niespokojny, lecz tym razem nie tak, jak dwa dni temu, dzisiaj wręcz wrzeszczał elfowi do ucha, jakby chciał oznajmić, że znów przeleje się krew. Szatyn miał wrażenie, że zaraz oszaleje. Nie spał już drugą dobę, a brak odpoczynku wymieszany z alkoholem, jeszcze gorzej go osłabiał.
              - Cáelm Cedric... – Rhena położyła dłoń na drżącej ręce elfa. – Musisz w końcu odpocząć...
              - Dam sobie radę. – Odstawił alkohol i spojrzał na elfkę z poważnym wyrazem twarzy.
Przesunęła się powoli, w stronę ściany pod którą stało łóżko.
              - Połóż się obok... Na kocu... – spojrzała na zaskoczonego szatyna. – Obiecuję być grzeczna – dodała w żartach, choć wcale nie było jej wesoło.
              - Skoro składasz już takie deklaracje – uśmiechnął się blado. – Ale musisz obiecać, że się prześpisz.
              - Dobrze więc, niech będzie...
Cedric okrył czarnowłosą i położył się obok niej. Ona jednak szybko skorzystała z okazji i od razu się w niego wtuliła. Była mu bardzo wdzięczna za wszystko co dla niej robił, poza tym zdążyła go polubić przez te dwa dni, w których rzadko odstępował ją na krok. Gorączka coraz bardziej dawała się we znaki, a w jego ramionach było łatwiej zapomnieć o męczącej chorobie. Szatyn spojrzał na leżącą przy nim Rhenę i objął ją ramieniem. Kiedy zobaczył, że elfka zasypia, postanowił, że sam na chwilę zmruży powieki.

                                                                                                                                                                                
***

                                                                                                                                                                             
Komando składające się z trzydziestu elfów, przemknęło bezszelestnie pod murami Flotsam, kierując się w stronę portu. Księżyc ukryty za ciemnymi, deszczowymi chmurami, sprawiał, że dookoła było jeszcze ciemniej niż zwykle. Iorweth zatrzymał elfy na rozgałęzieniu dróg, po czym skinął ręką na Adris i Ciarana.
               - Rozstawcie kilku naszych na drzewach nieopodal portu. Adris dziesięciu idzie z tobą, skierujecie się na południe, przez jaskinię przejdziecie na drugi brzeg, Ciaran będzie czekał na twój znak.
               - Co z czarodziejką? – zapytał adiutant. – Nie mamy pewności gdzie się znajduje, chcesz jej szukać po omacku? Nikt z nas nie był w mieście, a z tej mapy nie łatwo się rozeznać.
               - Prześlizgnę się do miasta przez port, kiedy strażnicy Loredo będą zajęci walką, a teraz ruszajcie zanim deszcz popsuje nam zasadzkę. – Watażka zniknął między drzewami, a reszta komanda rozproszyła się po lesie, zajmując swoje stanowiska.
Adris zabrała swoją grupę i kiedy przeszła przez jaskinię na drugą stronę, ustawiła się wraz z elfami naprzeciwko barki. Po pokładzie kręciło się pięciu Temerczyków, którzy byli wyraźnie znudzeni swoją pracą. Skinęła na łuczników rozstawionych w zaroślach i niewiele się zastanawiając, wydała im sygnał do ataku. Kiedy mężczyźni zaczęli padać od strzał, Ciaran wyjął miecz i wyprowadził swoją grupę prosto do portu. Plan był idealny, nikt nie spodziewał się uderzenia Scoia'tael dzisiejszego wieczoru.
               - Wiewiórki atakują! – Rozległ się donośny głos jednego z żołnierzy. – Chcą odbić więźniów, nie brać jeńców, zabijać od razu!
Ludzie Loredo ruszyli do portu, a Iorweth korzystając z zamieszania, prześlizgnął się do miasta. Miejscowi nie wystawiali nosów zza drzwi swoich domów, więc uliczki były puste, co znacznie ułatwiało zadanie elfowi. Cedric wspomniał mu kiedyś, że jedyne zakwaterowania dla przyjezdnych, znajdują się nad karczmą, dlatego był pewien, że będzie tam i czarodziejka. Ostatni raz spojrzał na mapę, po czym ruszył w kierunku głównego placu. Pod gospodą kręciło się kilku niedobitków, więc z łatwością rozpoznał budynek. Bezszelestnie przeskoczył przez balustradę, po czym ruszył na piętro, wytężając słuch.
               - Te wiewiórki wyraźnie czegoś szukały. Jestem pewien, że Iorweth tu jest. – Watażka wyraźnie rozpoznał głos mężczyzny.
To był nie kto inny, jak sam Vernon Roche, który nie miał pojęcia jaka niespodzianka czeka na niego w porcie, ani pod samym jego nosem, tuż za drzwiami. Elf miał ochotę na pojedynek ale wiedział, że w samym centrum Flotsam jest na straconej pozycji.
               - W takim razie, na pewno dobrze się ukrywa. – Drugi głos należał do Triss Merigold. – Zapuszczanie się głęboko w las to samobójstwo, wszędzie kręcą się endriagi, nekkery i utopce, a ja nie jestem cudotwórczynią i nie dam rady zabić ich wszystkich, jednocześnie walcząc ze Scoia'tael. Nie mam tyle mocy.
               - Król dał nam wolną rękę i póki nie wywoła kolejnej wojny z La Valettami, możemy spokojnie zająć się szukaniem tego sku*wysyna – mówił Roche.
               - Co z tymi pojmanymi Wiewiórkami? – zapytała czarodziejka. – Słyszałam, że to komando niejakiej Rheny aep Elervir, pogromczyni Nilfgaardczyków. Jest szansa, że przybyła tutaj z nimi?
               - Moi ludzie zabili trójkę jej wojowników, tuż przy Jarudze, kiedy przemieszczali się w kierunku Mahakamskich gór. Ta elfka była z nimi, więc albo nie dotarła do Flotsam, albo poszła dupczyć się z Iorwethem. Ciągnie swój do swego, więc obstawiałbym to drugie. Teraz pewnie się u niego ukrywa, jeśli znajdziemy obóz Wiewiórek, upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu.
Elf zazgrzytał zębami na słowa przywódcy Niebieskich Pasów. Miał ochotę wykopać nogą drzwi, wbić mu miecz w brzuch i wypatroszyć go jak świnie. Nagle jednak usłyszał czyjeś kroki na schodach, co skutecznie odwiodło go od porywczego pomysłu. W pośpiechu wskoczył na balustradę i wspiął się na dach, nadal nasłuchując. Drzwi do kwatery czarodziejki zaskrzypiały i dwie osoby weszły do środka.
              - Fen? Ves? Co jest tak pilnego o tej porze, że przerywacie mi rozmowę?
              - W porcie jest pogrom, Wiewiórki próbują odbić więźniów z barki, wystrzelali naszych jak kaczki i atakują ludzi Loredo – powiedziała kobieta.
              - Co takiego?! – W głosie Roche'a można było wyczuć zaskoczenie. – Merigold, idziesz ze mną!
              - Nie ma mowy. Przez tą dzisiejszą wycieczkę do lasu straciłam sporo mocy, nie mam zamiaru zginąć – odpowiedziała stanowczo czarodziejka.
              - Więc zbieraj siły na przesłuchania, jeśli gdzieś tam jest Iorweth, nie ominie cię obecność podczas tortur, kiedy go złapię. – Mężczyzna wybiegł wraz ze swoimi ludźmi i ruszył w kierunku portu okrężną drogą.
Watażka przebiegł po dachu, spoglądając w kierunku, w którym poszedł przywódca Niebieskich Pasów. Wyjął mapę i odszukał na niej ten skrót. Nieopodal była brama, prowadząca do wyjścia blisko Bindugi, a chwilowy brak strażników, znacznie ułatwiał przedostanie się do niej. Teraz pozostało już tylko złapać królewską doradczynię. Zsunął się po drewnianych gontach, wskoczył na balustradę, po czym wszedł na piętro gdzie był pokój i nastawił uszy. Wystarczyło tylko poczekać, aż kobieta oddali się od drzwi...                               

Aen SeidheWhere stories live. Discover now