Część 3

459 28 3
                                    


                  Mimo braku postojów, droga do Vattweir potwornie się dłużyła. Z racji, że Cedric był cały obolały, szybka jazda konno nie wchodziła nawet w grę, a Rhena nie chciała, by wiozący szatyna wiedźmin został daleko w tyle. Iorweth, o dziwo nie protestował gdy o tym wspomniała. Zaskoczyło ją to, lecz szybko domyśliła się, że miało to związek z poranną kłótnią, z jej bratem. Niemniej jednak postanowiła posłuchać rad Geralta i o nic nie pytała, choć rozbiegany wzrok dowódcy Wiewiórek, kiedy z nim rozmawiała, dał jej do myślenia. Tharlen również zachowywał się inaczej. Wiedziała, że brat bywa nadopiekuńczy, ale przecież Iorweth nie zrobił nic co mogłoby zdenerwować młodego elfa... a przynajmniej nic o czym by wiedziała. Pocieszający był jedynie fakt, że skłócona dwójka dała się namówić na kradzież koni z małej wioski leżącej blisko głównego traktu, bo od tego ciągłego maszerowania cholernie bolały ją nogi. 
Z rozhuśtanymi myślami, jechała na koniu, tuż obok Geralta, który niestrudzenie wiózł ze sobą Cedrica. Cała trójka umilała sobie czas rozmową, choć to głównie elfka mówiła, opowiadając o różnych śmiesznych, sytuacjach jakie miały miejsce w jej komandzie. Musiała zająć czymś swoją głowę.
                 - Vessekheal! Krzyknęła Amher i padła pod stół zupełnie zalana w trupa! – Czarnowłosa zaśmiała się na samo wspomnienie o tym wydarzeniu. – Moja jakże urocza siostra wypiła całą butelkę bimbru zupełnie sama twierdząc, że musi uczcić moje urodziny. Szczególnie komicznie wyglądało, kiedy próbowała wstać bez niczyjej pomocy, piętnaście minut zbierała się z podłogi, aż w końcu Tharlen zlitował się nad nią i zaniósł ją prosto do łóżka.
                 - No cóż, miała idealną okazję do tego by się upić – odparł wesoło Cedric. – Nie codziennie świętuje się urodziny siostry. Dobrze, że twój brat był w pobliżu.
                 - Tak, Tharlen zawsze pilnował nas obydwie. – Uśmiechnęła się pogodnie. – A teraz, kiedy Amher musi pilnować się sama, po cichu liczę, że nie narobi nam wstydu.
                 - Sor'ca pilnuje się lepiej, niż całe komando razem wzięte – wtrącił się młody elf, jadący jakieś dwa metry za nią. – Zawsze ma oczy dookoła głowy, nie pozwalając sobie na zaskoczenie... – dodał, kierując wymowne spojrzenie na Iorwetha jadącego tuż za wiedźminem.
Watażka zignorował słowa młodziana, gnając konia pędem przed siebie. Nie miał zamiaru wdawać się w dyskusje, które były dla niego zupełnie bez sensu.
                 - No fakt, Amher nigdy nic nie umknęło – przytaknęła Rhena, patrząc na wyprzedzającego wszystkich dowódcę Wiewiórek. – Ale mi chyba wciąż coś umyka... – dodała, widząc jak koń znika jej z oczu.
                 - Iorweth jest wyjątkowo niespokojny i dziwnie nieobecny – powiedział Cedric.
                 - Gdybym był na jego miejscu, również rozmyślałbym w nieskończoność – odezwał się w końcu wiedźmin.
                 - Gwynbleidd... – zaczęła elfka.
                 - Cervan, powinien ostrożniej wybierać miejsca, w które patrzy – przerwał jej Tharlen.
Słysząc to, Rhena spojrzała na brata gniewnym wzrokiem.
                 - Jeśli chcesz coś powiedzieć to mów, a jeśli nie, to zamilknij. Mam dość słuchania docinek przez całą drogę do Vattweir.
                 - I tak traktuję go ulgowo. Powinienem wydłubać mu drugie oko, by nie mógł się na ciebie gapić...
                 - Tharlen, do ciężkiej cholery! – Elfka warknęła wściekle. – Trochę szacunku! Iorweth zrobił dla Aen Seidhe bardzo wiele dobrego, a ty nie zrobisz nawet połowy z tego do końca swego życia!
                 - Mimo wszystko, twoja siostra ma rację – przytaknął Cedric. – Choć nie mam pojęcia co zrobił, że tak bardzo zalazł ci za skórę.
Elf ledwo skończył mówić, a kilka metrów dalej rozległ się czyjś krzyk. Czarnowłosa przeleciała wzrokiem po swoich towarzyszach i zaraz po tym pognała konia w miejsce skąd dochodziły wrzaski...
                 - Nie zabijaj, błagam... zlituj się! – Mężczyzna skomlił podniesionym głosem.
                 - Nie dyskutuje z dh'oine. – Iorweth wyjął miecz i wolnym ruchem dłoni, przyłożył go do gardła człowieka. Stal rozbłysnęła w słońcu, prezentując swą pełną krasę.
                 - Cóż ci zawiniłem, mój drogi panie? Daruj życie! Jam jest tylko przydrożny grajek, którego jedyną bronią jest lutnia!
                 - I właśnie tę lutnię próbowałeś mi rozbić na głowie...
                 - Błagam... Na Creve, Melitele i inne boginie, oszczędź mnie, nie morduj niewinnego!
                 - Co się tu... – Kiedy Rhena weszła między krzaki i zobaczyła wysokiego, przystojnego mężczyznę w śliwkowym kapelusiku na głowie, kurczowo ściskającego w rękach lutnie, westchnęła głęboko. – Bard... Zostaw biedaka i wracajmy na szlak. – Chwyciła watażkę za rękę, w której trzymał miecz.
Gdy poczuł jej delikatną dłoń na swoim nadgarstku, po ciele przeszedł go lekki dreszczyk. Nie opuszczając broni spojrzał na czarnowłosą, która również zawiesiła na nim swoje duże, czarne oczy, obdarowując go tym samym tajemniczym spojrzeniem co wczorajszego wieczoru. Chciała odwrócić głowę, ale nie mogła. Nie potrafiła tak po prostu na niego nie patrzeć.
                  - Jaskier? – Wyrwane z wpatrywania się w siebie elfy, od razu skierowały wzrok na wiedźmina stojącego tuż za nimi. – Co ty tu robisz, do cholery?
                  - Geralt! – Bard spojrzał na przyjaciela z lekką ulgą. – Powiedz temu... przemiłemu elfowi, żeby mnie nie zabijał, ja nie chciałem mu zrobić krzywdy! Myślałem, że to jakiś chłop na koniu jedzie...
                  - W co ty znowu się wpakowałeś? – warknął Riv, po czym skierował wzrok na Iorwetha. – Możesz go puścić, jest raczej nie groźny.
                  - Znacie się? – Rhena rzuciła badawcze spojrzenie na Jaskra.
                  - Tak, to mój przyjaciel, który posiada niezwykłą zdolność przyciągania kłopotów i wpadania w tarapaty. Jak widać zresztą... – westchnął wiedźmin.
Watażka opuścił miecz i schował go do pokrowca.
                  - I ma przy tym niezwykłe szczęście – dodał. – Gdyby nie ty Gwynbleidd, pewnie pozbył by się głowy – kontynuował, uśmiechając się do barda paskudnie.
Mężczyzna przełknął ślinę, mierząc wzrokiem swego niedoszłego zabójcę. Przewiesił lutnię przez ramię, po czym przeniósł wzrok na Geralta.
                  - Po stokroć dzięki ci za ratunek, nie wiem jak się odwdzięczę – odparł i skierował swe spojrzenie na czarnowłosą elfkę. – Tobie również dziękuję, piękna pani – ukłonił się nisko, zdejmując kapelusz z głowy.
                  - Wystarczy Rhena – odpowiedziała, podając mu rękę.
                  - Mistrz Jaskier. – Bard uchwycił jej dłoń i pocałował ją delikatnie. – Do usług.
                  - Nie zaczynaj... – wtrącił się wiedźmin, widząc, że Loa'then spodobał się gest barda.
                  - Przecież nie zrobiłem nic złego. To tylko gest wdzięczności... – puścił oczko elfce, na co ta zareagowała uśmiechem.
Obserwując zaloty Jaskra, Iorweth poczuł ukłucie zazdrości. Szybko zaczął żałować, że nie ukrócił mężczyzny o głowę, zanim ktokolwiek mu przeszkodził. 
                 - Już ja znam tą twoją wdzięczność... Lepiej powiedz co tu robisz i w co się znowu wpakowałeś – mówił Geralt.
                 - Tym razem w nic się nie wpakowałem. Jadę, a właściwie jechałem bo koń mi się spłoszył, do Vattweir na ożenek córki zamożnego karczmarza, który zechciał bym zaprezentował kilka swych najlepszych pieśni na weselu. Groszem nie śmierdzę więc się zgodziłem, poza tym niemało płaci, a i najeść się mogę do syta, tylko głupiec by nie skorzystał.
                  - Choć raz się z tobą zgodzę, Jaskier. Tak się składa, że ja również tam zmierzam, więc jeśli moi towarzysze nie mają nic przeciwko...
                  - Oczywiście, że nie mamy – wtrąciła się Rhena. – Przyjaciele wiedźmina, są naszymi przyjaciółmi.
                  - Więc w drogę, nie mamy całej wieczności. – Watażka popatrzył na elfkę, posyłając jej jedno z tych przeszywających spojrzeń, jakimi często ją uraczał.
Loa'then poczuła, jak jej serce zaczyna walić szaleńczym tempem, a policzki oblewają się rumieńcem.
                  - Pojedziesz ze mną. – Szybko odwróciła głowę, kierując wzrok na barda. – Gwynbleidd wiezie naszego rannego przyjaciela, a wątpię by któryś z elfów...
                  - Nie tłumacz mi się, piękna pani. Jestem rad, że mogę skorzystać z pomocy – przerwał jej Jaskier.
                  - Więc skorzystaj grzecznie i nie próbuj pogarszać swojej sytuacji. – Geralt spojrzał na mężczyznę dając mu do zrozumienia, by nawet nie próbował romansować. – A teraz wracajmy na konie, przed nami jeszcze trochę drogi.

Aen SeidheOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz