Klęska

750 66 19
                                    

Kap, kap.

Kropelki brudnej wody skapywały z krzywego parapetu zakratowanego okna, robiąc tym samym kałużę, która była już dosyć sporych rozmiarów. Na jej tafli, która co chwila była zaburzana, dało się ujrzeć resztę mrocznego pomieszczenia, bo okno nie dawało zbyt wiele światła. W lustrzanym odbiciu widziało się kamienne ściany, żelazne drzwi, które stały niewzruszone niczym głaz naprzeciwko okienka; małą i niewygodną pryczę schowaną w jednym z kątów oraz młodego mężczyznę, który na niej siedział. Z wyglądu przypominał siedemnastoletniego młodzieńca. Był dość wysoki, ale nie należał do olbrzymów, posiadał falowane czarnobrunatne włosy, które sięgały mu do obojczyków. Zwykle miał je uczesane i związane czarną lub zieloną kokardą, lecz ostatnimi czasy były rozpuszczone i potargane ze zaschniętą krwią, na niektórych kosmykach. Można było powiedzieć, że miał typowo latynoską urodę, ale była jedna rzecz, która go wyróżniała od reszty Latynosów: były to jego zielone oczy. Duże i lśniące. Niestety przez ostatnie parę dni matowe i zaczerwienione od płaczu. Na skórze mężczyzny było mnóstwo ran, siniaków i blizn, większość z nich była pamiątką po jego ostatniej klęsce w bitwie oraz tortur, które tu znosił. Lewe ucho miał mocno poszarpane, przez brutalne wyrwanie z niego dość drogocennego kolczyka. Z jednego kącika ust spływała mu strużka krwi, pod okiem miał ogromną śliwę, natomiast jego prawa noga zwisała bezwładnie bez żadnego czucia. Latynos był ubrany w stare i podniszczone łachmany, które były zdecydowanie za duże na niego – jego poprzedni strój mu wzięto. Ubrania nie ochraniały go przed zimnem, jakie dało się czuć w celi, a dziury, które posiadał ubiór, na pewno w tym nie pomagały.

Kap, kap.

Młodzieniec trzymał kurczowo w dłoni krzyżyk, uwiązany na sznurku, którego od niepamiętnych czasów nosił na szyi. Jego usta otwierały się i zamykały w niemej modlitwie do Boga, w którego tak wiernie wierzył i kochał. Prosił Go o jakiś cud, łaskę, czy pomoc. Raz nawet poprosił o szybką śmierć, ale wiedział, że było to niemożliwe. Personifikacje państw nie dało się tak po prostu zabić, a poza tym on by na to nie pozwolił...

Kap, kap.

Kapanie wody był to jedyny dźwięk, jaki dało się usłyszeć w tym pomieszczeniu, nie licząc jęków innych jeńców w sąsiadujących celach.

Kap, kap.

Po korytarzu rozniosły się głuche dźwięki stukotu obcasów po kamiennej posadzce. Młodzieniec zgadywał, że szło ich tam trzech. Dwa obce chody i jeden mu bardzo dobrze znany, oj, za bardzo znany. Wolał już tej osoby nie zobaczyć więcej na oczy, ale było to niemożliwe, on zawsze wracał, czasem silniejszy, innymi razy słabszy, ale jednak zawsze wracał. Wtedy dla Latynosa, takie wizyty, zawsze kończyły się źle.

Kap, kap.

Drzwi do celi otworzyły się z głośnym skrzypieniem. W nich stało, jak już zgadł wcześniej, trzech mężczyzn. Dwóch z nich stało lekko z tyłu, było widać, że byli strażnikami o wyższej randze od innych ludzi pilnujących więźniów. Natomiast na czele stał mężczyzna w wieku podobnym do więźnia. Był od niego niższy, ale biła od niego ogromna siła. Posiadał krótkie i proste blond włosy, bardzo dobrze zadbane. Nie posiadał żadnych widocznych ran na ciele, a jeśli jakieś posiadał, to były one przykryte pod czerwonym płaszczem. Na twarzy miał krzaczaste brwi, pod którymi były zielone oczy, ale nie takie jak jego więźnia. Jego oczy były inne, kryła się w nich rządza krwi i coś, czego Latynos nie potrafił zidentyfikować.

Kap, kap.

Więzień schował trzymany krzyżyk pod kołnierz i spojrzał na przybyszy. Młodzieniec najbardziej wysunięty z przodu podszedł do Latynosa i kucnął przed nim. Skinął na resztę, że mogą zostawić ich samych, a tamci bez nawet zawahania wyszli z celi, zamykając za sobą masywne drzwi.

Kap, kap.

Latynos popatrzył ze wstrętem na towarzysza. Dobrze wiedział, co on miał zamiar zrobić. Więzień chciałby mu się jakoś przeciwstawić, ale nie potrafił. Był zbyt słaby i nie miał już sił. Drugi mężczyzna złapał go za podbródek i oglądnął jego twarz, Latynos warknął na to, ale tamten po prostu to wyśmiał.

- I jak się czujesz, Hiszpanio? – spytał go z kpiną.

Latynos splunął jedynie w odpowiedzi na jego twarz, nie zamierzał nic mówić, nie chciał dać mu tej satysfakcji, ale on i tak się zaśmiał.

- Widzę, że nadal humorek ci dopisuje – przybliżył swoją twarz, do twarzy Hiszpanii i musnął mu ustami prawy policzek, przez co więzień zadrżał. – Oj, byłoby ci o wiele łatwiej, gdybyś mi uległ – szepnął mu do ucha rozbawiony.

- A żebyś zgnił w piekle, Anglio – odwarknął w końcu wbrew sobie.

- Ooo, czyli jednak potrafisz mówić – roześmiał się. – To skoro jesteś taki rozmowny, to możesz mi powiedzieć co nieco o planach swojego króla, hm? Nie żebym się go jakiś specjalnie obawiał, ale wolałbym się upewnić, jakie mój wróg ma zamiary.

Hiszpania nie odpowiedział, przygryzł jedynie dolną wargę i odwrócił wzrok, ale Anglia mu na to nie pozwolił. Ponownie złapał go za podbródek i zmusił do tego, by spojrzał mu w oczy. Latynos błądził oczami po całej celi, byleby nie spojrzeć w oczy temu pomiocie szatana. Spojrzał w stronę parapetu, skąp skapywała woda do kałuży. Tak, to jest idealne miejsce, gdzie mógł skupić swój wzrok.

Kap, kap.

Kilka małych kropelek spadło w odmęty kałuży, która Hiszpanii przypominała trochę wzburzone morze, na którym ostatnio wiele przebywał. To by dostać się do Nowego Świata poprzez szlaki handlowe, czy odwiedzić swoich podopiecznych w Ameryce, czy może jeszcze zaatakować kogoś swoją Wspaniałą Armadą, która... Została doszczętnie zniszczona przez Brytyjczyków. Hiszpania nie potrafił znieść tego upokorzenia, ale musiał się jakoś opanować.

- Spójrz mi w oczy – rozkazał Anglia, lecz więzień nijak nie zamierzał wykonać polecenia. – Spójrz mi, mówię! – teraz to już krzyknął. Hiszpania podniósł jedynie podbródek i nadal uparcie patrzył się w kałużę.

Anglia westchnął na to, ale nie zamierzał się poddać. Chciał pokazać Latynosowi, kto tutaj rządzi. Zasłonił mu widok na rzecz, na którą się patrzył i przybliżył swoją twarz do jego. Uśmiechnął się złośliwie, a następnie pocałował go w usta. Próbował je rozchylić, ale Hiszpania nie chciał mu na to pozwolić, więc Anglia ugryzł go w wargę. Blondyn poczuł satysfakcję, gdy zauważył, że w oczach jeńca pojawiły się łzy. On już wiedział, że się tamten poddał.

Mężczyzna chciał przejść dalej, do kolejnych czynów, ale przerwało mu ciche skrzypienie drzwi. Lekko zdenerwowany i zirytowany odskoczył od Latynosa i podszedł do strażnika, który śmiał mu przeszkodzić.

- Czego chcesz? – wrzasnął na niego.

- Królowa pana wzywa, sir – odpowiedział mu mężczyzna.

Anglia jęknął. Chciał wyżyć się na swoim więźniu, ale władczyni nie należało nie słuchać.

- Tym razem masz szczęście, Antonio – zwrócił się do personifikacji. – Prowadź – skinął na strażnika.

Mężczyzna odpowiedział skinieniem głowy i wyszedł z celi, a za nim blondyn, zamykając za sobą drzwi na klucz. Hiszpania poczuł swego rodzaju ulgę, ale wiedział, że jak kolejnym razem jego prześladowca przyjdzie, to będzie już tylko gorzej.

Kap, kap.

[APH] KlęskaWhere stories live. Discover now