Love on boarders

1.1K 88 9
                                    

"  Yuuri potrząsnął głową chcąc wyrzucić tamta noc z swoich myśli. Choć niewiele pamiętał to dokładnie w jego wspomnieniach wyrył się moment kiedy zaczął tańczyć przed Victorem w samych bokserkach i krawacie w kolorach Griffindoru który ściągnął solenizantowi. "




Autor: MsMerrell
Ģłówny paring: Victor Nikiforov x Yuuri Katsuki
Poboczne paringi: Seith, Ashal, Larry, Otayuri
ostrzeżenia: Harry Potter! au , multifandom.
Data publikacji: 10 stycznia 2017.
Ilość słów: 4085


• • • • •


To nie tak, że on tego chciał. On tego pragnął. Jednak widział dobrze, że był to głupi pomysł.
To nie tak, iż miał nadzieję na to, że największy playboy i najprzystojniejszy mężczyzna Hogwartu - Victor Nikiforov, w ogóle dostrzeże jego list. Bardziej liczył na to, że go nie zobaczy, a jak już, to wyrzuci list od takiego głupiego dzieciaka, jakim był Yuuri.
Yuuri wypuścił powietrze z płuc. Drżącymi dłońmi przywiązał małe zawiniątko przy nodze szarej sowy Victora. O dziwo ptak bardzo go lubił, czego młody Krukon ani trochę nie rozumiał. Puszysta sówka ocierała się o jego palce, kiedy przymocowywał wiadomość.  Jego serce waliło niczym młot. Stresował się wysłać cokolwiek do swojego zauroczenia, a szczególnie fragmentu swojego autorskiego wiersza. 
Widzicie, Yuuri nie był dobrym mówcą. Nie umiał rozmawiać z ludźmi. Z mężczyznami to już w ogóle. Wyjątek stanowił jego najlepszymi przyjaciel Ash i drugi najlepszy przyjaciel Phichit. Z nimi mógł normalnie rozmawiać, bez jąkania się. Gorzej było, z dajmy na to, takim Chrisem, który kiedyś go upił do tego stopnia, że tańczył z nim pole dance w Pokoju Życzeń na imprezie urodzinowej Asha i  Victora. Tak się składało, że mieli oni urodziny zaraz po sobie. Ash dwudziestego czwartego, a Victor dwudziestego piątego grudnia.
Yuuri potrząsnął głową, chcąc wyrzucić tamtą noc z pamięci.  Choć pamiętał mało, to dokładnie pamiętał moment, w którym zaczął tańczyć przed Victorem w samych bokserkach i krawacie w kolorach Griffindoru, który ściągnął solenizantowi. Policzki Japończyka pokryły się mocną purpurą. Znowu. Najlepsze w tym wszystkim było to, iz każdy myślał, że Yuuri tego nie pamiętał, a chłopak nie chciał nikogo wyprowadzać z błędu. Tak było najlepiej. 
Z rozmyślań wybudził go ostry koniec dzioba, dźgający go w policzek. Brązowe oczy spojrzały w dół na sowkę, która tylko czekała na znak do lotu. Yuuri pochylił się i złożył mały pocałunek na czubku miękkiej główki.
- Leć. – wyszeptał, patrząc jak zwierzę rozpościera skrzydła i podrywa się do lotu. Dopiero kiedy zniknęła w ciemności, Yuuri uświadomił sobie, co zrobił. Opadł na kolana, chowając twarz w dłonie.  Co on najlepszego zrobił? Twarz paliła go niemiłosiernie. Nie. Nie zrobił tego! Nie wysłał właśnie Victorowi kawałka swojego wiersza o nim samym. O boże. Był takim idiotą. Siedział tak przez chwilę, katując się myślami o tym, czemu to zrobił, chcąc jak najszybciej uciec z Hogwartu. Był tylko głupim Krukonem na piątym roku, który napisał list do chłopaka z siódmego roku. Do tego Gryfona. Do tego do gościa, który był zajęty. Otóż tak. Victor umawiał się od kilku tygodni z niejaką Lily Klivaski. Piękną, dlogonogą Gryfonką, która była na siódmym roku. Każdy chłopak z Griffindoru chciałby z nią spędzić chociaż godzinę. Podobno była inteligentna i bardzo mądra. Yuuri nigdy jej nie spotkał oraz miał nadzieję, że nigdy nie będzie mu to dane. Nie wiadomo, czy dałby radę z nią normalnie porozmawiać. W końcu była dziewczyną Victora.  Piękna, perfekcyjna, z długimi ciemnymi włosami aż do pasa i wielkimi oczami. Była wszystkim, czym YUURI nigdy nie będzie. A w szczególności - była kobietą.
Chłopak w końcu podniósł się i z nietęgą miną ruszył na zewnątrz.  Miał teraz gdzieś, że była burza i powinien się schronić. Jego peleryna była mokra już po pierwszych trzech krokach, ale nie dbał o to. Szedł z spuszczoną głową.  Krok za krokiem, nie oglądał  się, ani nie zatrzymywał. Czuł się dziwnie przegrany. Przecież to był tylko list – powtarzał sobie w głowie. Kiedy dotarł do zamku, był cały kory. Nie było żadnego suchego miejsca na jego ciele. Nie patrząc na obrazy, ruszył w kierunku dormitorium Krukonów.
Sam Yuuri nie widział, czemu był w takim nastroju. Choć powód jego załamania mógł mieć coś wspólnego z tym, że w momencie wysłania listu miłosnego do Victora, uświadomił sobie, że nie miał on żadnych szans w walce o serce starszego chłopaka. To była najszczersza prawda. Bo czym on, przeciętny Japończyk, mógł wygrać z Norweską pięknością? Raczej niczym. W ogóle nikt nie odróżniał Japończyków. Co innego z dziewczynami z Norwegii.
Yuuri stawiał powolne kroki na schodach, mając gdzieś to, że jego buty wręcz ociekały i, no cóż, łatwo było poślizgiem się na kamieniu. I tak właśnie się stało. Jego trampki ześlizgnęły się z ostatniego stopnia schodów i gdyby nie czyjeś silne ramiona, Yuuri miałby już rozbitą głowę.
- Wszystko w porządku? – chłopak zamarł na dźwięk tego głosu. Niemożliwe.  Nie... Yuuri odwrócił głowę w stronę, z której dobiegł głos. Nagle znajdował się twarzą w twarz z Victorem, który trzymał go mocno, przy okazji mocząc swoją szatę.
- Tak, tak. Możesz mnie puścić, bo będziesz cały mokry. – Yuuri wymamrotał pośpiesznie, wręcz wyrywając się Victorowi. Srebrnowłosy przyjrzał mu się dziwnie, jakby w ogóle nie zauważył tego, że Krukon był cały mokry.
- To nic. Ważniejsze jest to czy nic ci się nie stało? – głos Victora był pogodny, choć można w nim było wyczuć nutkę zmartwienia. To rozgrzało serce Yuuriego, który spuścił wzrok.
- Tak, wszystko w porządku.  Dziękuję Victor.  – Japończyk posłał mu mały uśmiech, co ten odwzajemnił.
- Nie sądzisz, że to dziwne, że ty znasz moje imię, a ja twojego nie? – zapytał starszy chłopak, opierając się o balustradę.
- Yuuri. – wyszeptał chłopak, stojąc już na szczycie schodów.  Miał wrażenie, że jeśli rozmawialiby dalej, dostałby zawału. Victor chciał już coś odpowiedzieć, kiedy lekko piskliwy głos przerwał ich chwilę.
- Victor! Kochanie, gdzie jesteś?! – Krzyknęła Lily, będąc świetnie słyszalną w całym zamku. Te kilka słów zburzyło mała bańkę, którą  Yuuri stworzył z Victorem. Zburzyło ich pierwszą i ostatnią rozmowę.  Załamanie chłopaka wróciło do niego natychmiastowo. Poczucie beznadziei znowu go dopadło. Japończyk wycofał się powoli, kiedy Victor nie patrzył w jego kierunku. Szybko zniknął za rogiem, nawet nie wiedząc, że niebieskie oczy śledziły każdy jego ruch.

°•°•°•°•°•°•°

-Yuuri jak ty wyglądasz?! – Krzyknął Ash na widok biednego Japończyka. Chłopak nawet nie podniósł wzroku na wściekłego Anglika. Ash Daniel Montrose jeden z dwóch przyjaciół Yuuriego. Mądry, nieziemsko przystojny czarnowłosy chłopak o złoto-zielonych oczach. Mógłby mieć każdą czy każdego, jednak z tego, co orientował się Yuuri, był on w całkiem poważnym związku z chłopakiem o imieniu Alan. Choć nie był on czarodziejem czystej krwi, to udało mu się uwiązać Asha, który przy nim zachowywał się jak małe dziecko. Czasem ciężko uwierzyć, że ten chłopak był dwa lata starszy i nadal znajdował się na trzecim roku. Profesor Snape wyjątkowo go nie lubił. Przez niego został dwa lata dłużej w tej samej klasie. Nie żeby Yuuri narzekał.
- Matko Boska, co ja z tobą mam. Idź się ogarnąć Yuuri, a ja poproszę skrzaty o to, żeby przyniosły ci coś ciepłego do jedzenia.  – westchnął chłopak, rzucając w Katsukiego ręcznikiem. Szatyn skinął głową na znak zgody, zanim ruszył do łazienki. Ash tylko pokręcił głową.  Czasem czuł się, jakby miał syna, który był wyjątkowo nieogarnięty.  Wyszedł z pokoju, żeby dać chłopakowi choć chwilę prywatności. Nie miał on pojęcia, co takiego się stało, że jego młodszy kolega tak wyglądał. Pokręcił tylko głową na myśl o Japończyu, zanim wyszedł z pokoju wspólnego. Szedł sobie spokojnie korytarzem, powtarzając co ważniejsze składniki do eliksirów. Nagle czyjeś małe, szczupłe ciało wpadło na niego. Ash spojrzał w dół, a jego oczom ukazała się karmelowa czupryna i pełne łez, błękitne oczy. Spojrzał on ponad płaczącym chłopakiem, jednak nie dostrzegł niczego innego niż kawałka czarnej szaty, znikającego za rogiem przy akompaniamencie przekleństw. Montrose położył swoje dłonie na ramionach płaczącego Gryfona, kiedy głośne chrząknięcie zwróciło jego uwagę. Podniósł wzrok na stojącego niedaleko schodów blondyna.
- Cholera... – westchnął, patrząc na niezadowoloną twarz Alana. Niebieskie oczy jego chłopaka ciskały gromy to na niego, to na mniejszego chłopaka, który już się uspokoił i teraz tylko pociągał nosem.
- Co to do kurwy nędzy ma być? – warknął blondyn, ruszając w ich kierunku. W umyśle Asha była tylko jedna myśl „ będzie wpierdol”. Na dźwięk wściekłego głosu, chłopak, który niemal przytulał się do bruneta, podniósł głowę. W tym momencie Ash zdał sobie sprawę, kto to był. Jednak zanim miał czas chociażby zareagować, szczupła dłoń jego chłopaka zacisnęła się na ramieniu Louisa i pociągnęła go do tyłu tak, że niższy chłopak upał na ziemię. Cichy syk uciekł z ust Gryfona.
- Odpierdol się od niego. – warknął Alan, mocno przytulając się do piersi swojego chłopaka. Ash westchnął głośno, ale i tak zaczął masować delikatnie plecy blondyna. Louis nic nie powiedział, jedynie siedząc na ziemi i przeglądając się im. Może i zauważył, jak zirytowany był brunet jednakże i tak, pomimo tego jak się czuł, wciąż był czuły dla swojego chłopaka.  Niespodziewanie łzy znowu zaczęły płynąć, a on nie mógł powstrzymać cichego szlochu. Louis schował twarz w dłoniach, tak żeby żaden z pozostałych chłopaków nie mógł dostrzec wielkiego siniaka na jego policzku i czerwonych oczu. 
- ASH, nie rób tego, bo ci odgryzę penisa.
- Daj spokój Al. Choć udawaj, że masz serce. – po chwili ciszy, którą przerywały tylko odgłosy kroków i ciche prychnięcie, ponownie odezwał się chłopak – Hej... Emm, Louis prawda? – Gryfon odsunął dłonie z oczu i podniósł wzrok na uśmiechniętego Krukona, do którego pleców przytulał się blondyn.
- Prawda. – Tomlinson odpowiedział słabym głosem. Cholera, nie chciał brzmieć aż tak słabo.
- Wszystko w porządku? Znaczy wiem, że nie, ale Alan pchnął cie na ziemię i... czy nic ci się nie stało? – niebieskie oczy Louis’a patrzyły w szoku na Asha, który nie za bardzo wiedział, dlaczego ten chłopak był taki zdziwiony. Alan dźgnął go pod zebra żeby już szli, ale on był nieugięty. Chciał wiedzieć, co stało się jednemu z najlepszych uczniów Hogwartu.
- Z moją ręką w porządku, dziękuję ..?
- Ash Montrose, miło mi. – Louis uścisnął wyciągnięta w jego stronę dłoń, jednakże wciąż czuł ten pełen nienawiści wzrok blondyna – A ta mała kupka czystej nienawiści to Alan Lowell. – Louis tylko kiwnął głową, jednak nie odważył się spojrzeć na tego całego Alana.
- Jesteście parą czy coś? – zapytał zanim zdążył pomyśleć. W tym momencie na korytarzu zapanowała cisza jak makiem zasiał. Louis już miał zacząć przepraszać, kiedy głos pełen wrogości go ubiegł.
- Ta, jesteśmy parą. Masz z tym jakiś problem, kurwa? – wręcz warknął Alan, przechylając się lekko przez ramię Asha, żeby być bliżej Louisa.
- Alan, ogarnij się. – westchnął Ash, kładąc dłoń na twarzy swojego chłopaka i odpychając ją do tyłu – Tak, jesteśmy parą. Czemu pytasz?
- Tak po prostu... a nie wstydzicie się tego czy..?
- Nie, czemu mielibyśmy? Przecież miłość to miłość, a to co myślą o tym inni nie jest ważne. Gdybyśmy przejmowali się tym, co ludzie mówią, to nic byśmy nie osiągnęli i najpewniej rozstalibyśmy się już na początku. – Powiedział Ash z poważna mina, patrząc w oczy Louisa – Czasem trzeba dać sobie spokój, kiedy to za bardzo boli, jednak powinno się walczyć do końca.
- Czyli mówisz że... czasem trzeba dać sobie spokój? – zapytał szatyn, patrząc na Asha, który nie spodziewał się tego pytania. Uścisk wokół jego szyi zacieśnił się, zupełnie jakby Alan chciał o sobie przypomnieć. Krukon chwycił jedną dłoń chłopaka i również ścisnął. Nagle Louis podniósł się z ziemi. Obydwoje patrzyli jak Gryfon otrzepując swoje ubrania.
- Ash, Alan. Dziękuję. – Louis posłał im mały uśmiech, zanim nie pobiegł w tylko sobie znanym kierunku. Ash aż się podniósł do pionu wraz z Alanem na swoich plecach.
- Co to kurwa było? – zapytał Alan, jednak nie otrzymał odpowiedzi, kiedy został wręcz zrzucony z pleców swojego chłopaka – Ej! – Krzyknął oburzony blondyn. Asha nie za bardzo obchodziły krzyki chłopaka, kiedy przyciskał go do ściany. Spojrzał w niebieskie wzburzone oczy Alana, po czym pocałował go mocno, przyciskając go do ściany. Chwycił jego nadgarstki, umieszczając je nad głową rzucającego się Ślizgona. Pocałunek był pełen zębów i języka. W końcu Alan przestał się rzucać, a jego język zaczął współpracować z językiem Asha.
- To jak? Gotowy na pierwszą rundę? – wysapał Ash w usta Alana, kiedy przerwał pocałunek.

• ▪ • ▪

Louis szedł z głową spuszczoną w dół, żeby nikt nie wiedział kolejnego siniaka, jakiego zafundował mu Harry. Tak było lepiej. W sumie spodziewał się większego gniewu Ślizgona. W każdym razie skończyło się na kilku siniakach i poobijanych żebrach, jednak to było nic w porównaniu z wolnością, jaką zyskał. Był w tym pseudo związku przez ponad dwa lata. Kiedyś musiał powiedzieć dość, a widząc to jak otwarci i dumni z swojego związku byli Ash i Alan, zrozumiał, że już najwyższy czas. Czas zakończyć tą ukrywaną relacje. Harry nigdy nie chciał się ujawnić.  Wolał uchodzić za kobieciarza i filciarza, niż geja. Raniło to Louisa, jednak rozumiał. Czekał miesiąc, pół roku, rok, dwa lata i nic. Więc czemu Harry był taki zdziwiony, kiedy mu powiedział, że to koniec? Czemu? To jedno pytanie cały czy zaprzątało umysł Louisa. Dokładnie pamiętał ten wyraz twarzy, który widniał na twarzy chłopaka z lokami, kiedy szatyn powiedział o swojej decyzji. Szok, a później wściekłość. Uderzenia i zaklęcia, które w niego trafiały, były pełne złości, gniewu i żalu? Bólu? Louis nie był pewny, jednak był pewny tego, że ataki były bardzo mocne. Jego oddech stał się cięższy, kiedy zaczął wchodzić po schodach, żeby znaleźć się pod portretem Grubej Damy. Był już przy ostatnim schodku, kiedy zakręciło mu się w głowie, przez co zachwiał się do tyłu. 
- Uważaj! – Usłyszał Louis, zanim nie został chwycony za ramię. Otworzył oczy, które zamknął, nawet o tym nie wiedząc. Przed nim stało dwóch chłopaków. Jeden z nich miał czarne włosy, a jego grzywką była biała. Do tego miał podłużną, poziomą bliznę na nosie. Jednak jego twarz zrobił piękny uśmiech. Za nim stał inny chłopak, również o czarnych włosach, jednak jego twarz była bez wyrazu, a z oczu biła totalna pogarda.
- Hej Louis, wszystko w porządku stary? - zapytał Shiro, chłopak z blizną. No tak, Lou go znał. Był w ich drużynie Quiditcha, tak samo jak Keith, który stał za nim. Co prawda, Louis widział ich po raz pierwszy od tamtego roku, i cóż by dużo mówić - Keith wyglądał jak małe emo.
- Tak, tak. Dziękuję Shiro. Możesz mnie już puścić, wiesz? Dam sobie radę. – Tomlinson posłał mu mały uśmiech, kiedy jego ramię zostało uwolnione z silnego uścisku.
- Na pewno? Blado wyglądasz, wiesz? – zapytał zatroskany Shiro. Z jego twarzy biła taka chęć pomocy, że Louis aż nie wiedział, co powiedzieć.
- Tak, tak, Shiro. Na serio wszystko okej. – zaśmiał się Louis, rumieniąc się przez to, jak blisko jego twarzy znalazła się twarz chłopaka z szóstego roku.
- Ale jesteś pewien? Masz siniaka pod okiem i na serio nie...
- Shiro, daj mu żyć.  Mamy trening, pamiętasz? – wywód Japończyka przerwał Keith, który do tej pory był cicho. Louis spojrzał na Kogane z wdzięcznym uśmiechem, bo nie miał pojęcia, jak przerwać ten wywód.
- Ale Keith... czy ty widzisz jak on wygląda? Obraz nędzy i... humpf! – Keith najwyraźniej miał dość tej gadania, gdyż chwycił go za kark i przyciągnął do pocałunku pod dziwnym kątem. Louis patrzył na nich wielkimi oczami. Co prawda słyszał pogłoski, że ta dwójka się spotykała, i że są najbardziej gorąca parą Japończyków na roku, jednak słyszeć plotki które mogły nie być prawdą, to jedno. A widzieć na własne oczy jak Shiro odwrócił się przodem do niższego chłopaka i oddał pocałunek, to drugie. Dłonie Takashiego wylądowały na talii jego chłopaka, sprawiając, że ten przybliżył się do niego, a jego policzki pokryły się rumieńcem. Tak samo jak te Louisa. Po chwili obydwoje przerwali pocałunek. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, a ich usta łączyła cienka nitka śliny. Shiro odwrócił się, jednak uprzednio chwycił dłoń rumianego Keitha.
- Czyli wszystko w porządku Louis? – zapytał uśmiechnięty od ucha do ucha Shiro.
- Eee... tak, mam się dobrze. Ale czy wy nie macie przypadkiem treningu? – kiedy tylko padło to pytanie, oczy  Shirogane rozszerzyły się, zupełnie jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że byli już spóźnieni.
- Masz racje! – krzyknął Gryfon, mijając Louisa na schodach wraz z Keithem, który mamrotał coś pod nosem – Do zobaczenia! – po chwili nie było już tej dziwnej pary, a Louis mógł kontynuować powrót do dormitorium.
Czyżby dzisiaj miał jakiś dzień spotykania gejowkich par? Zapytał sam siebie szatyn, podając hasło Grubej Damie. Jakby nie patrzeć, spotkał dzisiaj dwie, całkiem otwarte pary tej samej płci. Może to znak? Tak, to na pewno znak – pomyślał Louis, stojąc w pokoju wspólnym ze swoim bitch face i patrząc na Otabeka. Żeby było jasne, nie był on sam. Na jego kolanach siedział chłopak o średniej długości blond włosach, a jakby tego było mało, miał kocie uszka na głowie. Co tu się działo na Boga?!
- Co do...?! – wyrwało się Louisowi, przez co blond włosy chłopak spoczywający na jego podołku spadł na ziemię. Otabek spojrzał na niego rozszerzonym w szoku oczami.
- Louis... - Nie skończył jednak, kiedy na jego kolana wskoczył Kot syberyjski w kolorze miodu.
W tym momencie mózg Louisa przestał pracować.
- Louis?!
Ból z tyłu głowy zabrał go do krainy ciemności.

▪ • ▪ •

- Lily, daj mi żyć. – mruknął Victor do swojej dziewczyny, która coraz bardziej działa mu na nerwy, a był z nią nie dłużej niż trzy miesiące.
- Ale Victor! – zapiszczała swoim przesłodzonym głosem tuż obok ucha leżącego Victora. Nikiforov miał ochotę wyrwać jej język.
- Nie mam ochoty nigdzie iść. Skoro tak bardzo chcesz iść na tę imprezę, którą organizuje Steve, to droga wolna. Ale ja nigdzie nie idę. Daj mi spokój. – odparł znudzony głosem, wracając myślami do uroczego chłopaka, którego dzisiaj uratował od upadku. 
- Jesteś najgorszy! Victor, ty idioto! – krzyknęła, uderzając go w pierś, zanim podniosła się ze swojego miejsca na kanapie obok Victora. Pozbierała swojej rzeczy, po czym wyszła z wysoko uniesioną głową. 
Kiedy Victor usłyszał charakterystyczny dźwięk zamykanego obrazu, otworzył oczy. Wziął kilka głębszych oddechów, zanim podniósł się i ruszył do dormitorium.
Kiedy wszedł do kwater dla chłopców, usłyszał dziwne stukanie.  Spojrzał w kierunku okna, gdzie dostrzegł swoją sowę. Zmarszczył brwi kiedy, sowa usiadła na jego ramieniu. Przecież to jeszcze nie była pora, żeby dostać listy. Poza tym, był już wieczór.
Odwiązał tasiemkę, którą przewiązany był list, po czym za pomocą różdżki, nasypał trochę karmy dla ptaków. Wraz z listem rzucił się na łóżko. Rozłożył zwinięty papier i zaczął czytać. 
Może nie był to długi, miłosny list, jednak było to coś lepszego. Parę zdań rozgrzało jego serce i sprawiło, że na wąskie usta wpłynął uśmiech. Przycisnął kartkę do piersi. To była najmilsza rzecz, jaka mu się ostatnio przytrafiła. Zasnął, przytulając kartkę podpisaną literką ‘K’.

W tym samym czasie Yuuri zaczął pisać już kolejny, mały list dla Victora. Pomimo iż wiedział, że to głupie, bo ten chłopak i tak go nie zauważy, postanowił zakończyć to, co zaczął. Na końcu każdego liściku będzie zapisywał jedną literę. A cała kolekcja listów, będzie się składać na jego imię i nazwisko. Szczerze wątpił, żeby Victor miał wszystkie jego wiersze, ale nadzieja matką głupich. Co tydzień jeden list. Co tydzień słowa nieodwzajemnionej miłości. Może jednak mnie zauważy? Pomyślał Yuuri, zanim odpłynął do krainy snu.

• • • •

13 tygodni później

Tydzień temu przybył ostatni list. Victor nie miał pojęcia, co zrobić.  Prawdą było, że już po ósmym liście wiedział, kim był jego adorator. Wiedział, że był nim ten uroczy, Krukon z piątego roku, z którym się ostatnio zaprzyjaźnił. Po tym jak uratował go od upadku, zaczął go zauważać, zaczepiać i rozmawiać z nim. Ten Japończyk pociągał go bardziej niż Lily, czy jakakolwiek kobieta w Hogwarcie, choć Victor miał podejrzenia, że nigdy nie spotkał bardziej uroczej istoty. Właśnie dlatego, że się zakumplowali, było mu ciężko przyjąć do wiadomości, iż się w nim zauroczył. W chłopaku młodszym o całe dwa lata. Próbował od tego uciec, większość czasu spędzając z Lily, jednak widok smutnego Yuuriego łamał mu serce tak bardzo. Przez to po tygodniowym unikaniu Japończyka, zabrał go na kawę, w ramach przeprosin oczywiście. Często, leżąc sam w łóżku i dając się ponieść wspomnieniom, do jego umysłu wracał pijany Yuuri, tańczący na jego biodrach.

Victor wiedział, że był pijany. Bardzo pijany, a ten chłopak był za młody, żeby mieć tak grzeszny wygląd. 
- Widzę, że ktoś ma tutaj urodziny~  - słodki głos czarnowłosego Japończyka przedarł się do zamglonego umysłu Victora. Chłopak zbliżał się do niego, kręcąc kusząco biodrami, a Rosjanin nie mógł oderwać wzroku od jego sylwetki. Nagłe pociągnięcie za jego złoto-czerwony krawat zmusiło go do spojrzenia w brązowe oczy.
- Mam dla ciebie specjalny prezent Victor!~  - Krzyknął chłopak wprost w jego usta, jednak nie pocałował go, tylko popchnął do tyłu. O dziwo, nikt im nie przeszkadzał. Każdy bawił się w swoim towarzystwie, nie licząc Phichit’a, który wyglądał jakby ich nagrywał, jednak Victor był pijany. Miał to gdzieś. Wtem jego kolana uderzyły o skórzaną kanapę. Został pchnięty do tyłu, przez co upadł na tyłek. Przeniósł wzrok niebieskich tęczówek na okularnika, który właśnie ściągnął okulary.
- Proszę cieszyć się przedstawieniem...Victor... - przyjemny głos wymruczał mu do ucha, kiedy  zwinne palce Japończyka rozplątywały jego krawat. Victorowi nie pozostało nic innego, jak rozłożyć się na kanapie i obserwować, co ten dzieciak zamierzał zrobić. Widząc swój własny krawat w jego małych dłoniach, Victor przełknął głośno ślinę. Młody chłopak związał luźno śliski materiał na swojej szyi. Przez chwilę stał nieruchomo, i kiedy Victor miał się zapytać, czy wszystko było w porządku, chłopak wprawił w powolny ruch swoje biodra. Oczy Victora powiększyły się dwukrotnie. Chłonął wzrokiem każdy skrawek nagiej skóry nóg chłopaka. Dostał dreszczy, widząc kawałek skóry jego brzucha. Wtem apetyczne ciało zbliżyło się do niego, na co Victor automatycznie rozszerzył nogi. Na twarzy pięknego Japończyka pojawiał się mały uśmiech, kiedy nadal kręcąc biodrami obniżał się i podnosił tuż przed penisem Victora. Sam Rosjanin był już cały czerwony. Wtem chłopak odwrócił się tyłem do niego i znów się obniżył, tylko tym razem jego tyłek potarł o okrytego materiałem spodni penisa Victora. Gryfon odchylił głowę do tyłu na to doznanie. Nigdy, nawet w najśmielszych snach, nie marzył o czymś takim na swojej urodziny. Ruchy nie zwalniały, ani nie ustępowały, za to stawały się szybsze i mocniejsze. Nagle nogi Victora zostały złożone razem, a szczupłe ciało wylądowało na nim, kontynuując ocieranie się o wrażliwa części ciała Rosjanina. Kiedy Victor pomyślał, że lepiej być nie może, delikatne pocałunki na szyi wyprowadziły go z błędu. Mogło być o wiele lepiej i było, kiedy ich usta spotykały się w połowie drogi.

- Victor?! Czy ty mnie słuchasz na Boga!? – krzyki Lily wyrwały go z krainy wspomnień. Przeklął pod nosem, zanim usiadł na łóżku. Najpierw spojrzał na blondynkę, później na siebie. Już miał jej coś odpowiedzić, kiedy otarł się swoim nabrzmialym penisem o pościel. O cholera.
- Czego chcesz? – zapytał nie za miło. Spojrzał jeszcze na zegarek. Cholera, był spóźniony na spotkanie z Yuurim. Bardzo spóźniony.
- Co to znaczy, że zrywamy? – zapytała, a Victor miał ochotę ją zabić. Albo torturować. Jak można być tak tępym? No jak.
-To znaczy, że nie jesteś dłużej moją dziewczyną. – warknął, owijając się szczelnie kołdrą, żeby nie było widać jego erekcji. Na tym zakończył rozmowę z nią. Trzasnął mocno drzwiami do łazienki. Tak na wszelki wypadek. Zerwał z Lily blisko dwa tygodnie temu, a ona nadal nie zrozumiała. Skąd się brały takie tępe laski? Nagle do jego łazienki wpadła szara Sowa z małym liścikiem przy nóżce. Victor za pomocą magii rozwinął papier.
- Niemożliwe...

Yuuri powoli tracił nadzieję na to, że Victor przyjdzie. Wiedział, że popełnił okropny błąd, wysyłając mu wiadomość z wyznaniem miłosnym za pomocą sowy, jednak cóż miał zrobić. Był zbyt nieśmiały, żeby cokolwiek powiedzieć, czy zrobić, w tym aspekcie. Właśnie z tego względu siedział teraz na schodach sowiarni i patrzył w niebo.
Na serio był głupi.  Przecież Victor był hetero. Wolał dziewczyny, a nie facetów, tak jak jak on. Wiedział o tym bardzo dobrze, gdyż większość dziewczyn w Hogwarcie pragnęła tego Rosjanina dla siebie. Chciały go tak bardzo, jak Yuuri go pragnął. Z całego serca. Japończyk westchnął. W sumie to co on wiedział o miłości. Nic. Miał tylko 16 lat. Było z niego dziecko, a nie materiał na chłopaka. Do tego jego stopnie w nauce i te okulary. Podobno bez nich był pezystojniejszy, tylko że on je lubił. Oczywiście ani Ash ani Phichit nie mieli problemów z tym, że nosił okulary. Jednak nie raz nie dwa zdarzyło się, że niemiłe komentarze atakowały uszy Japończyka. W takich momentach Yuuri nie mógł zrobić nic innego, jak zignorować słowa, które raniły.
Katsuki otarł ciepłe łzy z policzków, po czym wstał z miejsca. Nie będzie dłużej czekał. Victor spóźniał się prawie godzinie. Jeśli miał zamiar przyjść, to by przyszedł, ale najwyraźniej było inaczej. Yuuri ruszył powoli przez Błonia, zupełnie głuchy na otaczający go świat. Patrzył tylko pod swojej nogi, licząc kroki.

Jeden.

Dwa.

Trzy.

Cztery.

Pięć.

Sześć.

Siedem.

Osiem.

Dziewięć.

Dziesięć.

Ktoś stał przy wejściu do zamku, jednak Yuuri nie widział tej osoby.

Jedenaście .

Dwanaście.

Trzynaście.

Czternaście.

Osoba ruszyła pędem w stronę Krukona.

Piętnaście.

Szesnaście.

Siedemnaście.

Osiemnaście.

Osoba ta coś krzyczała. Podczas biegu małe, słone krople uciekały z jej oczu.

Dziewiętnaście.

Ktoś odbił się od ziemi w tym samym momencie, co Yuuri się odwrócił. Ich oczy się spotkały. Jak niebo i ziemia.

Dwadzieścia. BAM!

Yuuri patrzył szeroko otwartymi oczami na Victora, który unosił się nad nim na swoich ramionach.
- C...O...? - wyszeptał Japończyk, dotykając swoich ust opuszkami palców. Coś miękkiego i mokrego w dotyku było na nich przed sekundą.
-Yuuri... ja ciebie też... ja ciebie też kocham... O boże, tak się cieszę, że zdążyłem... – odszepnął Victor z oczami pełnymi łez. Położył się na Yuurim, chowając twarz w jego ramieniu. – Nie uciekaj ode mnie.  Jestem na granicy bez twojej miłości.*












*nawiązanie do tytułu nie żeby co ;)


Fire and ice Where stories live. Discover now