Rozdział V

288 22 2
                                    

                   ▪▫ Oczami Sky ▫▪

Jestem w rodzinnym domu.
Widzę znajomą parę.
Parę, która nas adoptowała.
Jedliśmy niedzielny obiad.
Zawsze w czwórkę.
Odkąd pamiętam ZAWSZE w komplecie.
Chwila!
Coś jest nie tak.
Kogoś brakowało.
Było nas tylko troje.
Ja, Kate i Timmy. 
Gdzie kobieta!
Gdzie Jane?! 
Wtedy usłyszeliśmy krzyki.
Tim kazał nam zostać, a sam poszedł w stronę hałasu.
Na pierwsze piętro.
Czy to już było?
Niemożliwe...
Miałam dziwne przeczucie, że coś się wydarzy.
Coś złego.
Krzyki.
Strzał.
Jeden.
Drugi.
Trzeci.
Cisza.
Słyszałyśmy tylko nasz oddech.
Mijały minuty (a może sekundy?).
Timmy gdzie jesteś?!
Powinieneś już wrócić.
Jak zawsze.
Cały i zdrowy.
Do cholery co tak długo?!
Koniec czekania.
Idę.
Jeden stopień.
Drugi, trzeci, czwarty... szósty, siódmy ósmy...
Powoli i ostrożnie otwieram dzwi.
Za nimi była tylko krew.
Dużo krwi.
A w tych kałużach...chwila kto to?
Czy to..?
Nie, nie nie!
Tylko nie to!
Nie róbcie nam tego, błagam!
                             *
Nocny spokój przerywa moja nagła pobudka.
To wspomnienie dręczy mnie w snach od zabójstwa Jane i Tim'a. Z początku było ciężko, lecz z czasem nauczyłam się nie krzyczeć. Minęło siedem lat od tej tragedii, miałam wtedy zaledwie 18 lat. Strasznie to przeżyłam, a przez tabliczkę nie potrafiłam zapomnieć. Za każdym razem, gdy na nią spojrzałam przykre wspomnienia wracały. Dlatego postanowiłam ją ukryć "co z oczu to z serca" niestety nie w tym przypadku. Mimo to cały czas dręczy mnie poczucie winy i przytłaczająca bezsilność.
Gdybym tylko szybciej zareagowała mogłabym ich uratować...
Przez chwilę siedziałam w bezruchu, sprawdzając czyżbym nie obudziła Deana.
Łowca był w łóżku na co lekko się uśmiechnęłam. Przesuwam ręką pod poduszką w poszukiwaniu telefonu.
Była 5:19.

-Nie zasnę - pomyślałam wyślizgując się spod przepoconej kołdry.

Poszłam pod chłodny prysznic chciałam zmyć z siebie złe wspomnienia (szkoda, że to nie działa). Po kąpieli szybko się ubrałam w jasne jeansy, biały podkoszulek i rozpinaną jeansową koszulę. Włosy wysuszyłam i spiełam w kitkę.
Przykryłam Deana kocem, który leżał na podłodze obok łóżka po czym
odrazu ruszyłam w stronę laptopa, aby się czymś zająć.

-Lepsze nudne zajęcie niż żadne -pomyślałam.

Przez około godzinę błądziłam w sieci w poszukiwaniu przydatnych informacji.
Okazało się, że Daniels
wielokrotnie się przeprowadzał i był dosyć często przesłuchiwany przez policję stwierdziłam to po dość grubej kartotece.
Co ciekawe wszystkie kochanki Morthona zginęły (czy może raczej zostały zamordowane) w ten sam sposób. Jednak służby porządkowe nie znalazły obciążających dowodów. Teraz byłam pewna co do winy podejrzanego, pozostało jedno pytanie CZYM on właściwie był? Czyżby napewno tak jak ja na początku myślałam abuminacją?

-Gdybym miała tylko moją księgę -zamyśliłam się.

Przypomniało mi się, że mogę napisać do Sama. Myślę, że mi pomoże w końcu zależy mu na informacjach spisanych na tabliczce. Wie, że musi być miły jeśli chce ją dostać, poza tym na Kate nie mam co liczyć, ona woli działać niż myśleć, co zazwyczaj pakuje nas w kłopoty.

7:30
Sky - Sam mógłbyś pojechać do mojego domu i wziąć stamtąd taką czarną księgę? Znajdziesz ją w salonie na górnej półce. Później podam dalsze instrukcje. Wiem, że jest wcześnie, ale potrzebuje jej TERAZ!
P.S klucze znajdziesz pod wycieraczką.

W czasie oczekiwania na odpowiedź przygotowałam sobie żeńszeniowy napar na kaca, w końcu trzeba sobie radzić z problemami dnia codziennego. Po wypiciu napoju i przejrzeniu portali plotkarskich (No co? Też jestem kobietą).Straciłam nadzieję na pomoc i chciałam szukać innych sposobów na sprawdzenie rasy Morthona. Wtedy usłyszałam dźwięk telefonu.
Sprawdziłam okazało się, że to Sam.

Hunters reality | Supernatural Où les histoires vivent. Découvrez maintenant