Walka o pracę

8 0 0
                                    


Nie chcę być postrzegana jako nieudacznica! Mimo, że na chwilę obecną sama tak właśnie o sobie myślę, nie chcę, żeby trwało to w nieskończoność. Wciąż mam nadzieję, że to okres przejściowy. Żyję więc nadzieją, że wszystko odmieni się w momencie, w którym ktoś mnie wreszcie zatrudni. Zdaję sobie sprawę, że od rozpoczęcia nowej pracy do pełni szczęścia, daleka jeszcze droga, ale karmię się wyobrażeniem o cudownym początku tej lepszej reszty życia, który to nastąpi wraz z dniem podpisania umowy o pracę. Mogłabym już teraz zamachać losowi białą flagą na znak, że się poddaję, bo nie mam już siły brnąć w bagno, w którym ugrzęzłam. Faktycznie, bywają dni, że jestem bliska załamania, czując jak wszelkie siły mnie opuszczają. Dni, kiedy czuję, że wszystko, co robię, by przetrwać ten trudny czas, jest walką z wiatrakami. A tak bardzo przecież nie chcę wracać do Polski i zaczynać wszystkiego od początku. W wyniku bezrobocia i kilku wcześniejszych potknięć, mam trochę długów w UK, spłacenie których, po powrocie do ojczyzny, zajęłoby mi kilka „ładnych" lat. Kocham niesamowicie mój kraj i wszelkie, spędzone w nim, w ramach urlopu, chwile. Jednakże po ponad dziesięciu latach życia w bądź co bądź, innym świecie, czuję, że już do tej Polski na dłuższą metę nie pasuję. Nigdy nie wstydzę się mojego pochodzenia i jestem z niego duma. Nadal uwielbiam wpadać tam na kilka dni, tydzień czy nieco dłużej, ale jest to jedynie potrzeba spędzenia czasu z moją rodziną i przyjaciółmi. Gdziekolwiek w Polsce się pojawiam, zawsze jestem otoczona przyjaznymi duszami i wyśmienicie spędzam z nimi czas, nawet jeśli jest to tylko grubaszenie się na kanapie i gadanie o kocopołach. Jest to tak fajne właśnie dlatego, że bywam tam rzadko i jak już jestem, moi przyjaciele są na tyle wspaniałomyślni, że dopasowują swój grafik (na ile im pozwala praca zawodowa, dzieci etc.) do mnie. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że gdybym powróciła nagle na łono ojczyzny, ta sielanka szybko by się zakończyła, bo każdy w końcu musiałby powrócić do prozy życia. Ja również powróciłabym do swojej prozy życia. I to chyba dużo gorszej. Bo na początku musiałabym zamieszkać z rodzicami, czego kompletnie sobie nie wyobrażam! Zresztą, już nawet podczas pobytu bożonarodzeniowo-noworocznego mych rodzicieli w Londynie, wspólnie stwierdziliśmy, że odwiedziny są bardzo fajne, ale życie pod jednym dachem nie zdałoby egzaminu. Raczej byśmy się pozagryzali. Słownie oczywiście, ale po co komu takie stresy? Do tego dochodzi też mentalność ludzi obcych. Zupełnie inna niż ta, do której już tutaj przywykłam i która mi odpowiada. Nie chcę tego zmieniać. Czuję się dobrze jako jednostka w tłumie londyńskiej ulicy. Niestety, będąc częścią polskiego tłumu, czuję się niekomfortowo. Prosty przykład – poranny makijaż. Zamieszkuję w czwartej strefie miasta Londyn, a zwykle pracowałam w strefie pierwszej. Czas dojazdu – około półtorej godziny. Po jaką więc cholerę marnować w domu czas przed lusterkiem, skoro makijaż mogę wykonać w autobusie/pociągu/metrze (choć w tych dwóch ostatnich trochę ciężko w godzinach szczytu, kiedy panuje maksymalny tłok, aczkolwiek w autobusie raczej zawsze mogłam znaleźć miejsce siedzące i potraktować rzęsy tuszem oraz musnąć policzki różem). I nikt tutaj nie patrzy dziwnie na kobietę, kończąca poranną toaletę w środkach transportu, bo każdy żyje na podobnie wysokich obrotach. W Polsce natomiast, nawet w metropolii Warszawa, jest to wciąż nie do przyjęcia, by wyjąć lusterko i kosmetyczkę oraz korzystać z jej zawartości w miejscu publicznym. Albo taka zwykła rzecz jak uśmiech, skierowany do obcej osoby. Czy powiedzenie komuś nieznajomemu „Dzień dobry" – w UK to kompletna norma, jak dla mnie bardzo fajna. Szczególnie rano, kiedy deszcz leje się z nieba jak z cebra i już na wstępie ma się dość nadchodzących dziesięciu godzin, aż tu nagle ktoś radośnie się uśmiecha i życzy ci miłego dnia. Dołączmy jeszcze do tego na przykład drogowych robotników, którzy niezależnie od pogody są zawsze niezwykle pozytywni i większość, przechodzących obok, pań obdarzają promiennym uśmiechem oraz serdecznym „dzień dobry, miłego dnia!". Fajna sprawa! W Polsce niestety nigdy nie spotkałam się z takową życzliwością. Myślę, że jeżeli życie jednak zmusi mnie do powrotu do kraju, w końcu przyzwyczaję się do „nowych" wytycznych społecznej egzystencji, ale zajmie mi to sporo czasu, więc wolałabym nawet tego nie próbować.

Dziennik NieudacznicyWhere stories live. Discover now